Advertisement

8 zupełnie różnych historii, które warto zobaczyć podczas Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego

17-10-2024
8 zupełnie różnych historii, które warto zobaczyć podczas Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego
Jesteśmy na półmetku jubileuszowej, 40. edycji Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego. Jak co roku selekcja filmowa robi wrażenie, w dodatku tym razem skupiono się na kinie gatunkowym oraz nowych nazwiskach, często debiutujących. Jakie filmy zrobiły na nas wrażenie?
10 festiwalowych dni to ponad 100 filmów. Trudno byłoby obejrzeć je wszystkie, jednak wybraliśmy historie z różnych biegunów, które zdecydowanie warto dodać do swojego kalendarza projekcji, a przynajmniej pomogą wskazać kierunek. Każdy film jest pokazywany kilka razy o zmiennych godzinach tak, by można było wybrać dogodny seans. Pełny program festiwalu znajduje się na stronie WFF.pl. Tymczasem sprawdźcie nasze polecenia.
Left Arrow
1/8
Right Arrow
Ładowanie odtwarzacza...
Ładowanie odtwarzacza...
Ładowanie odtwarzacza...
Ładowanie odtwarzacza...
Ładowanie odtwarzacza...
Ładowanie odtwarzacza...
„McVeigh” , reż. Mike Ott
„McVeigh” , reż. Mike Ott
Film „McVeigh” w reżyserii Mike'a Otta to minimalistyczny, ale niepokojąco intensywny dramat, który przybliża widzom wydarzenia, które doprowadziły do jednego z najtragiczniejszych aktów terroryzmu w historii Stanów Zjednoczonych. Skondensowana opowieść o Timothy'm McVeighu, odpowiedzialnym za zamach bombowy na budynek federalny Alfreda P. Murraha w Oklahomie w 1995 roku, to nie tylko portret terrorysty, ale także głęboka analiza radykalizacji białej klasy pracującej w Ameryce, której echa odnajdujemy w dzisiejszych wydarzeniach, takich jak atak na Kapitol z 6 stycznia 2021 roku.
Ott celowo trzyma nas na dystans od swojego bohatera, nie pozwalając podejść zbyt blisko do McVeigha. Zamiast zanurzać nas w psychikę zamachowca, reżyser prowadzi nas przez wydarzenia, filmując McVeigha niczym dzikie zwierzę obserwowane z daleka, często w jego samochodzie – symbolu jego izolacji i gniewu. To zabieg, który dodaje filmowi wyjątkowej mocy. Ott nie oferuje prostych odpowiedzi ani klarownych motywacji — wszystko, co widzimy, jest przedstawione oszczędnie, pozostawiając wiele miejsca na interpretacje. Znakomitym zabiegiem jest tu również zwiększenie dźwięków otoczenia zamiast używania nadmiaru dialogów, co potęguje uczucie niepokoju.
Film jest rzadkim i odważnym studium radykalizującej się Ameryki, które pokazuje, jak kruche ego może zostać przekształcone w samotnika-terrorystę. W dobie napiętych stosunków społeczno-politycznych film Otta może być zbyt dosłowny, by przyciągnąć szeroką publiczność, ale na pewno znajdzie uznanie wśród widzów poszukujących głębszej refleksji nad przemocą współczesnego świata.
„Flathead”, reż. Jaydon Martin
„Flathead”, reż. Jaydon Martin
Jaydon Martin w swoim reżyserskim debiucie prowadzi nas szlakami utartymi przez niebieskie kołnierzyki w Queensland, mówi ich głosem i nie szlifuje ich matowych doświadczeń. Fabularyzowany dokument stanowi estetyczną ucztę, która uwodzi widza swoją szczerością. Uwydatniony jest topos wiary i żałoby pośród członków klasy robotniczej, który poprowadzony przez twórcę nie staje się karykaturą, a hołdem dla lokalnych mieszkańców. Film utrzymany jest w lśniącej, biało-czarnej strukturze, z okazjonalnym kolorem. Monochromatyczność ustępuje barwom w momentach, kiedy na ekranie widzimy cyfrowe, osobiste nagrania dwóch bohaterów – Andrew Wong’a i Cass’a Cumerford’a.
Bezpretensjonalna gwiazda filmu to siedemdziesięcioletni Cass – kościsty, przyozdobiony starczymi plamami i wiecznie młody duchem. Już na początku projekcji pojawia się scena badania tomograficznego, która wskazuje na nieuchronnie pogarszający się stan zdrowotny protagonisty; mimo to, każdy wypalony przez niego papieros zwieńczony jest odpaleniem kolejnego. Jego bezbronność widoczna w pierwszym segmencie (obraz nagiego starca w pozycji embrionalnej) opowieści tylko zwodzi odbiorcę, Cass udowadnia swoją przebojowość w rozmowach z lokalną społecznością.
Jedynym elementem osi narracyjnej w filmie jest dół, którego kopanie powierzone jest protagoniście. Kilkukrotnie pojawia się scena żłobienia w ziemi, które dobitnie ukazuje jak gotowy na swoje odejście jest Cass. Przy pierwszym podejściu rozbrzmiewa dramatyczna muzyka, którą i tak zagłusza lamentacyjne sapanie starca. Z kolei ostatni zarejestrowany wysiłek, Cass dzieli z drugim bohaterem hybrydy dokumentalno-fabularnej – Andrew Wong’iem, którego ojciec zmarł podczas kręcenia filmu. Porozumienie wyszyto cienką, czarną nicią żałoby po ojcu i po samym sobie.
Klamrą kompozycyjna są cierpkie i odpychające ujęcia z fabryki produktów mięsnych skontaminowane z głosem Angharad Van Rijswijk wykonującej tradycyjne chrześcijańskie hymny takie jak „Nearer, My God, To Thee”. Kontrast, jaki tworzy Martin ukazuje, że pomimo palety barw, film nie jest czarno-biały. Klasa robotnicza z Queensland nie jest romantyzowana, a celebrowana; reżyser oddaje im możliwość opowiedzenia swoich historii własnym głosem z zachowaniem nieujarzmionej dzikości. Po seansie pojawia się jednak nieodparte wrażenie, że zabrakło punktu ciężkości, który pomógłby wybrzmieć poetyckości obrazu jeszcze głośniej.
tekst: Zuzanna Zalejasz
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement