Jaydon Martin w swoim reżyserskim debiucie prowadzi nas szlakami utartymi przez niebieskie kołnierzyki w Queensland, mówi ich głosem i nie szlifuje ich matowych doświadczeń. Fabularyzowany dokument stanowi estetyczną ucztę, która uwodzi widza swoją szczerością. Uwydatniony jest topos wiary i żałoby pośród członków klasy robotniczej, który poprowadzony przez twórcę nie staje się karykaturą, a hołdem dla lokalnych mieszkańców. Film utrzymany jest w lśniącej, biało-czarnej strukturze, z okazjonalnym kolorem. Monochromatyczność ustępuje barwom w momentach, kiedy na ekranie widzimy cyfrowe, osobiste nagrania dwóch bohaterów – Andrew Wong’a i Cass’a Cumerford’a.
Bezpretensjonalna gwiazda filmu to siedemdziesięcioletni Cass – kościsty, przyozdobiony starczymi plamami i wiecznie młody duchem. Już na początku projekcji pojawia się scena badania tomograficznego, która wskazuje na nieuchronnie pogarszający się stan zdrowotny protagonisty; mimo to, każdy wypalony przez niego papieros zwieńczony jest odpaleniem kolejnego. Jego bezbronność widoczna w pierwszym segmencie (obraz nagiego starca w pozycji embrionalnej) opowieści tylko zwodzi odbiorcę, Cass udowadnia swoją przebojowość w rozmowach z lokalną społecznością.
Jedynym elementem osi narracyjnej w filmie jest dół, którego kopanie powierzone jest protagoniście. Kilkukrotnie pojawia się scena żłobienia w ziemi, które dobitnie ukazuje jak gotowy na swoje odejście jest Cass. Przy pierwszym podejściu rozbrzmiewa dramatyczna muzyka, którą i tak zagłusza lamentacyjne sapanie starca. Z kolei ostatni zarejestrowany wysiłek, Cass dzieli z drugim bohaterem hybrydy dokumentalno-fabularnej – Andrew Wong’iem, którego ojciec zmarł podczas kręcenia filmu. Porozumienie wyszyto cienką, czarną nicią żałoby po ojcu i po samym sobie.
Klamrą kompozycyjna są cierpkie i odpychające ujęcia z fabryki produktów mięsnych skontaminowane z głosem Angharad Van Rijswijk wykonującej tradycyjne chrześcijańskie hymny takie jak „Nearer, My God, To Thee”. Kontrast, jaki tworzy Martin ukazuje, że pomimo palety barw, film nie jest czarno-biały. Klasa robotnicza z Queensland nie jest romantyzowana, a celebrowana; reżyser oddaje im możliwość opowiedzenia swoich historii własnym głosem z zachowaniem nieujarzmionej dzikości. Po seansie pojawia się jednak nieodparte wrażenie, że zabrakło punktu ciężkości, który pomógłby wybrzmieć poetyckości obrazu jeszcze głośniej.
tekst: Zuzanna Zalejasz