Advertisement

„Barbie” to bezlitośnie zabawna satyra z feministycznym zacięciem [RECENZJA]

Autor: Monika Kurek
20-07-2023
„Barbie” to bezlitośnie zabawna satyra z feministycznym zacięciem [RECENZJA]
Widzieliśmy „Barbie” Grety Gerwig, czyli jeden z najgorętszych filmów tego roku!
Margot Robbie w roli tytułowej lalki i Ryan Gosling jako Ken, utalentowana indie reżyserka za kamerą, soundtrack z największymi nazwiskami branży muzycznej i świetnie poprowadzona kampania marketingowa – to tylko kilka rzeczy, które napędzały hype train wokół „Barbie”. Swoje zrobiła również data premiery.
W dzień premiery „Barbie” do kin wchodzi „Oppenheimer”, wyczekiwany film Christophera Nolana o powstaniu bomby atomowej. Choć początkowo internauci nakręcali rywalizację pomiędzy obiema produkcjami, obsady obu filmów okazywały sobie wyłącznie miłość. Wiele osób planuje po prostu spędzić piątek 21 lipca w kinie i obejrzeć zarówno „Barbie”, jak i „Oppenheimera”. Jak podała amerykańska sieć kin AMC, 40 tys. widzów zarezerwowało bilety na oba seanse!
Dostaliśmy już pierwsze recenzje, które są w dużej mierze pozytywne. „Barbie” zgromadziła 89. pozytywnych recenzji krytyków na Rotten Tomatoes, a „Oppenheimer” - 92 proc. To tylko potwierdza, że trzeba zobaczyć oba te filmy!

Ból bycia człowiekiem i odwieczna walka płci

Na razie widziałam „Barbie” i śmiało mogę stwierdzić, że podzielam te zachwyty. Gerwig nie miała łatwego zadania, ale udało jej się nakręcić dobry, komercyjny film i nie stracić przy tym swojego niepowtarzalnego stylu. Reżyserka jedzie po bandzie (żarty z Mattel to strzał w dziesiątkę) i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co wydarzy się za chwilę. „Barbie” to przerysowana do granic możliwości satyra, która porusza wiele ważnych wątków społecznych, socjologicznych i politycznych. Zachowuje przy tym ogromną wrażliwość, choć momentami wpada w moralizatorski ton. Dużą rolę odgrywa również soundtrack, który ma premierę tego samego dnia, co film. Utwory Lizzo, Charli XCX czy Billie Eilish są wkomponowane w sceny, stając się integralną częścią fabuły.
„Barbie” to film samoświadomy i w tym tkwi jego największa siła. Gerwig nie ucieka od trudnych tematów i chętnie podejmuje dyskusję. Czy kultowa lalka jest ikoną feminizmu, czy niedoścignionym ideałem, który niszczy samoocenę młodych dziewczyn? Być może jest i jednym i drugim. Owszem, lalki Mattel pokazują, że dziewczyny mogą tym, kim chcą – prezydentkami, astronautkami czy Noblistkami, ale jednocześnie powielają nierealistyczne ideały piękne. Dziś to samo robią influencerki i firmy odzieżowe.
„Barbie” eksponuje dwuznaczności współczesnego świata i bycia człowiekiem. Pochyla się nad kwestiami takimi jak toksyczna męskość, patriarchat, mansplaining czy nierówności płciowe. Gerwig zabiera widza w podróż wypełnioną odniesieniami kulturowymi, mrugnięciami, spostrzeżeniami i przemyśleniami. Jednym z najlepszych momentów filmu jest znakomity monolog bohaterki granej przez Americę Ferrerę na temat oczekiwań wobec kobiet.
mat. pras. Warner Bros Polska

Prawdziwy świat? Nie, dzięki!

Cała historia rozpoczyna się wraz z kolejnym, idealnym dniem w Barbie Land – pięknej, idealnej, pastelowej krainie, zamieszkiwanej przez Barbie, Kenów i jednego Allana. W Barbie Land jest Różowy Kapitol i Barbie-prezydentka. Jest też Barbie-Noblistka czy Barbie-fizyczka. W Barbie Land każda Barbie ma swój dom. W Barbie Land świat należy do kobiet, a wszystkie Barbie gorąco wierzą, że dzięki nim prawdziwy świat również wygląda tak samo. Dom Barbie i Kenów jest inkluzywny. W tym miejscu każdy może być sobą.
Każdego dnia nasza tytułowa Barbie, grana przez Margot Robbie, budzi się świeża i wypoczęta, a w tle leci kawałek „Pink” Lizzo. Bierze prysznic bez wody, idealny gofr wyskakuje jej prosto na talerz i myje zęby, nie dotykając ich szczoteczką. Wita się z mieszkańcami Barbie Land, spędza dzień na plaży i wieczorem bawi się na domówce z przyjaciółkami. Każdy dzień wygląda tak samo i każdego dnia dziewczyny robią sobie piżama party.
Wszystko jest idealnie, poza tym, że naszą Barbie zaczynają dręczyć wątpliwości natury egzystencjalnej i myśli o śmierci. Kolejny dzień jest już nieco mniej idealny, a Barbie odkrywa, że chyba zaczyna się psuć. Aby ustalić, w czym jest problem, wybiera się w odwiedziny do „Dziwnej Barbie”, która jest pośmiewiskiem całego Barbie Land. Rozwiązanie? Barbie musi wyruszyć do prawdziwego świata i odnaleźć dziewczynkę, która się nią bawi. Jak można się domyślić, nie jest to wszystko jednak takie proste.
mat. pras. Warner Bros Polska
Do Barbie niespodziewanie dołącza Ken, a zderzenie z prawdziwym światem jest brutalne. Nasza główna bohaterka odkrywa, że wszystko jest tutaj na opak. Płeć piękna jest seksualizowana i traktowana przedmiotowo, podczas gdy Ameryką rządzą mężczyźni. Kobiety na plakacie to nie sędziny Sądu Najwyższego, lecz Miss Universe, natomiast sama Barbie regularnie mierzy się z krzywdzącymi komentarzami. W dodatku te wszystkie uczucia... Niepokój, smutek, pustka egzystencjalna – ah, jak ci ludzie sobie z tym radzą?! Uczucia uczuciami, ale przecież Barbie ma misję do wykonania!

Bycie zwyczajnym jest cool

Z mojej strony jednak to by było na tyle, bo nie chcę psuć niespodzianki z seansu. Gerwig nie idzie na łatwiznę i serwuje widzom całą masę przepysznych plot twistów. Ona i Robbie mają rację – tutaj nic nie jest takie, jak się wydaje. Ogromną robotę robi Ryan Gosling, który wspaniale bawi się swoją rolą. Bywa zazdrosny i żałosny, ale potrafi również stać się maniakalnym egocentrykiem z obsesją na punkcie władzy i męskości. Śpiewa, tańczy, płacze i z nadzieją zerka na Barbie – miłość swojego życia. W końcu uczy się także, że jest niezależną jednostką z własnym rozumem i własnymi pragnieniami. Mało tego, uczy się, że ma do tego prawo.
mat. pras. Warner Bros Polska
„Barbie” niesie ze sobą piękne przesłanie, opakowane w szaloną formę. Wierzę, że Gerwig mogłaby pojechać po bandzie jeszcze mocniej, ale pamiętajmy: „Barbie” to komercyjny film, skierowany do mainstreamowej publiczności. Komercyjny film, w którym jest dużo niezależności, charakterystycznej dla indie filmów. Doskonale widać to w jednej z kluczowych scen, gdy Ken wykonuje swój osławiony numer „Jestem tylko Kenem”. Smaczków jest więcej: łamanie czwartej ściany, sarkastyczna narracja Helen Mirren czy uczynienie z Barbie Landu prawdziwego państwa u wrót rewolucji. A najpiękniejsze jest w tym wszystkim to, że Gerwig traktuje swoich bohaterów i poruszane przez siebie tematy z ogromną czułością. Reżyserka staje w obronie zwyczajności, pokazując, że rozumie, jak trudne i wyczerpujące jest codzienne życie.
Hej, bycie zwyczajnym jest okej, wydaje się mówić Gerwig, prezentując kontrę do tego, co zazwyczaj widzimy w telewizji i mediach społecznościowych.
To bardzo określony film z bardzo określoną estetyką, który znajdzie równie wiele sympatyków, co przeciwników. Ja zdecydowanie należę do pierwszej grupy. Jasne – mógłby być krótszy i mógłby być trochę mniej moralizatorski, ale to wciąż cholernie dobre kino. Nawet jeśli jest odjechaną reklamą kultowego produktu. Przede wszystkim jednak „Barbie” oferuje ciepły uścisk, dla każdego, kto akurat tego potrzebuje. Dzięki, Greta!
Film „Barbie” jest w kinach od 21 lipca.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement