O ile finał poprzedniego sezonu może kojarzyć się z współczesną wariacją na temat szekspirowskiej tragedii "Romeo i Julia", w kontynuacji atmosfera jest już znacznie mniej beztroska, a bohaterowie są zmuszeni do zmierzenia się z konsekwencjami własnych czynów. To nie do końca oczywisty krok, gdyż wiele produkcji woli zakończyć opowieść na brawurowym, romantycznym i szokującym finale.
Pojawienie się nowej bohaterki, Bonnie, zostało uzasadnione w zaskakująco przekonujący sposób. Miłością jej życia był profesor, Clive Koch, którego James zabił w obronie Alyssy, gdy nielegalnie zatrzymali się w jego domu. Teraz Bonnie powraca i jest żądna zemsty. Za swój cel obiera właśnie Alyssę, która zmaga się ze stresem pourazowym, wszystkie czynności wykonuje mechanicznie i krzywdzi wszystkich dookoła, ponieważ sama została została skrzywdzona.
Drugi sezon w dużej mierze korzysta z doskonale znanych nam zagrywek. Ponownie pojawiają się elementy kina drogi, jest dużo czarnego humoru, a w rolę narratorów wcielają się sami bohaterowie w dosadny i bezpośredni sposób komentujący rzeczywistość oraz własne odczucia. Na uwagę zasługuje również świetnie dopasowana muzyka, często nadająca scenom groteskowy charakter.
Choć na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że Bonnie będzie główną antagonistką, w "The End of The F****ing World" jest ona również produktem wychowania swoich rodziców i zmaga się z wieloma demonami z przyszłości, przez co budzi współczucie. Wyjątkowo w pamięć zapada scena, gdy matka chcąc ukarać Bonnie, każe jej zjeść czerwoną szminkę. Pomimo zachowania komicznej konwencji, w wielu momentach jest to śmiech przez łzy.
Ważną rolę odgrywa tutaj aspekt moralny. Podczas szalonej ucieczki nastolatkowie nie mieli czasu na zastanawianie się oraz analizowanie. Alyssa ma go teraz pod dostatkiem i zupełnie nie radzi sobie z natrętnymi myślami, więc przed nimi ucieka i planuje ślub, byle tylko zająć czymś myśli. Również Bonnie cierpi na syndrom wyparcia, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że jej ukochany profesor wykorzystał wiele dziewcząt, a ona sama być może po prostu miała szczęście.
[Uwaga: spoilery] Największe emocje budzi jednak postać Jamesa, którego los był niejasny. W komiksie Charlesa Forsmana, na podstawie na którego jest serial, chłopak zginął na plaży i fani przez ostatnie dwa lata zastanawiali się, czy Netflix podąży tym śladem. Taki koniec wydawał się naturalny. Z góry skazana na porażkę historia miłosna, idealna tragedia. A potem jednak nie umarłem - mówi James, który na nowo uczy się chodzić, ma na sumieniu śmierć człowieka i choć kocha Alyssę, kompletnie nie umie z nią po tym wszystkim rozmawiać.
Zjednoczenie jest gorzkie i skłania do refleksji. Ekstremalne wspólne przeżycia mogą łączyć, ale i dzielić, zwłaszcza, gdy jest się tak poobijanym przez los, jak Alyssa i James. Poprzednie wydarzenia stoją kością w gardle nie tylko bohaterom, ale i widzom. Romantyzowanie ucieczek, wzorowanych na bohaterach "Bonnie i Clyde" czy "Natural Born Killers", tak uwielbianych przez publikę, to błąd, gdyż w domu czekają rodzice, a po drodze obrywa cały szereg przypadkowych ludzi. O tym zazwyczaj jednak się nie mówi.
Nadal jest w tym jednak urok, co jest niewątpliwie zasługą znakomitej obsady. Jessica Barden oraz Alex Lawther grają świetnie i ogląda się ich bardzo przyjemnie. Alyssa przez większość odcinków paraduje w trampkach i sukni ślubnej, a James nosi wszędzie ze sobą urnę z prochami bliskiego członka rodziny, niczym ulubioną przytulankę. Te nietypowe atrybuty z kolei przywodzą na myśl twórczość Wesa Andersona i filmy takie jak "Moonrise Kingdom" czy "Genialny klan".
Chociaż ""The End of The F****ing World" mógłby skończyć się dramatycznym cliffhangerze na plaży, to jednak dobrze, że tak się nie stało. Kontynuacja może i nie dorównuje pierwszej części, ale nie musi. Zbieranie odłamków nie zawsze jest przyjemne i ekscytujące, ale zdecydowanie potrzebne.
Przypominamy zwiastun 2. sezonu: