Charlotte Gainsbourg: "Nauka języka polskiego była jednym z najciekawszych wyzwań w całej mojej karierze" [wywiad]
27-07-2018
![Charlotte Gainsbourg: "Nauka języka polskiego była jednym z najciekawszych wyzwań w całej mojej karierze" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5b5b39e5ff84eb1841a7d0bc/H1vLq2dVX_Sy_4SzTMm_Zrzut%20ekranu%202018-07-06%20o%2018.04.02.png)
![Charlotte Gainsbourg: "Nauka języka polskiego była jednym z najciekawszych wyzwań w całej mojej karierze" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5b5b39e5ff84eb1841a7d0bc/H1vLq2dVX_Sy_4SzTMm_Zrzut%20ekranu%202018-07-06%20o%2018.04.02.png)
Przeczytaj takze
Córka legendarnego wokalisty, Serge'a Gainsbourga i równie utalentowanej Jane Birkin, jest w tym samym stopniu ceniona jako aktorka i piosenkarka. Charlotte Gainsbourg występowała w Melancholii i Nimfomance Larsa Von Triera czy Jak we śnie Michela Gondry'ego. Do kin trafił właśnie kolejny film z jej udziałem, Obietnica poranka, adaptacja bestsellerowej autobiografii Romaina Gary’ego, wybitnego francuskiego pisarza polskiego pochodzenia. Gainsbourg gra tam jego matkę Ninę i w pierwszej części filmu mówi kwestie w naszym języku. Przy okazji premiery dzieła artystka opowiedziała nam o swoich potyczkach z polszczyzną, karierze wokalistki i fascynującej historii ukazanej w filmie. Już niedługo będziemy mogli ją też zobaczyć na scenie OFF Festivalu, który odbywa się od 3 do 5 sierpnia.
Piotr Czerkawski: Spora część akcji „Obietnicy poranka” toczy się w przedwojennym Wilnie, w związku z czym wiele filmowych kwestii wypowiada pani po polsku. Czy ma pani jakieś ulubione słowo albo zdanie w naszym języku?
Charlotte Gainsbourg: Mój Boże, polski jest tak trudny, że zdążyłam już wszystko zapomnieć. Na pewno jednak na długo zapamiętam sam proces uczenia się go, bo było to jedno z najciekawszych i najtrudniejszych wyzwań w całej mojej karierze. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że wasz język okaże się równie wymagający. Spędziłam w Polsce parę tygodni na planie filmu „True Crimes” Alexandrosa Avranasa i kilka razy przyjeżdżałam na koncerty, więc myślałam, że zdążyłam osłuchać się z polszczyzną, ale nic z tego. Musiałam zaczynać od zupełnych podstaw. Proszę mi zatem wierzyć, że gdy kilkoro pańskich rodaków po obejrzeniu „Obietnicy poranka” powiedziało mi, że mówiłam po polsku całkiem poprawnie, uznałam to za największy komplement z możliwych.
Czy w trakcie nauki języka udało się pani nawiązać jakąś więź z polską kulturą?
Rodzice mojego ojca byli ukraińskimi Żydami, więc zawsze miałam w sobie cząstkę słowiańskiej duszy. Przez długi czas wydawała mi się ona uśpiona, ale gdy grałam w „Obietnicy…”, doszła do głosu ze zdwojoną siłą. Co do samej Polski, pewnie nie będę oryginalna, ale mam słabość do Chopina. To zresztą zasługa mojego ojca, który wyrażał się pogardliwie o wielu innych znanych kompozytorach, a Chopina nie tylko oszczędzał, lecz traktował z – zaskakującą jak na siebie – czcią.
Po słynnych rodzicach – Serge’u Gainsbourgu i Jane Birkin – odziedziczyła pani zarówno talent aktorski, jak i wokalny. Czy te dwie płaszczyzny pani aktywności często się wzajemnie przenikają?
Na szczęście nie. Dzięki temu czuję się jakbym miała podwójną osobowość i w zupełnie naturalny, niegroźny sposób mogła żyć dwoma życiami jednocześnie. Poza tym, gdy skupiam się na jednym ze swoich światów, na filmie albo muzyce, automatycznie nabieram dystansu do drugiego, a potem zaczynam za nim tęsknić i kiedy w końcu do niego wracam, mam w sobie ogromny głód tworzenia.
Podczas gdy pani przygoda z kinem trwa nieprzerwanie od lat, ze świata muzyki zniknęła pani w pewnym momencie aż na dwie dekady. Co sprawiło, że w 2006 roku, po tak długiej przerwie, zapragnęła pani wrócić na scenę?
Zapewne potrzeba bezpośredniej konfrontacji z publicznością. Gdy jestem na planie filmowym, otacza mnie tylko garstka członków ekipy, a poza tym mogę w każdej chwili mogę schować się za odgrywaną postacią. Na scenie to niemożliwe – jestem tylko i ja setki, czasem tysiące widzów. Adrenaliny, której dostarcza taka konfrontacja, nie da się porównać z niczym innym.
W świecie kina kryją się czasem równie wielkie wyzwania. Charyzmatyczna Nina Kacew, w którą wciela się pani w „Obietnicy poranka”, to jedna z postaci, o jakich mówi się, że są „większe niż życie”.
Powiem panu, że robiłam już na ekranie różne rzeczy i przekraczałam wszelkie granice, choćby u boku Larsa von Triera, ale tak ekscentrycznej postaci jak Nina jeszcze nie grałam. Początkowo myślałam również, że trudno byłoby także o bohaterkę, od której tak bardzo bym się różniła. Z biegiem czasu zaczęłam jednak zdawać sobie sprawę z tego, że mam z Niną wiele wspólnego. Najpewniej nie dostrzeże tego zresztą nikt poza mną, bo nasze podobieństwo dotyczy cech, które ukrywam głęboko w podświadomości.
To poczucie ułatwiało pani pracę nad rolą?
Zdecydowanie. Nie bez powodu reżyser Éric Barbier akceptował właściwie wszystkie pomysły, które przychodziły mi do głowy w trakcie pracy nad rolą. Éric zgodził się na przykład, żebym do swojej roli zmieniła swój wygląd i przyznał mi rację, gdy stwierdziłam, że powinnam grać w sposób przesadny, nadekspresyjny, na granicy szarży, bo taki styl będzie doskonale korespondował z osobowością mojej bohaterki.
Również dzięki pani występowi ,„Obietnica poranka” okazuje się filmem pełnym poczucia humoru.
To akurat zasługa Romaina Gary’ego – syna Niny, wybitnego pisarza i autora autobiograficznej powieści, która stanowi literacki pierwowzór filmu i jest naprawdę zabawna. Jedno z podstawowych źródeł komizmu zarówno książki, jak i filmu stanowi prostolinijność Niny, która zawsze mówi to, co myśli. Gdy w jednej ze scen moja bohaterka sugeruje swojemu synowi, że powinien pojechać do Niemiec i zabić Hitlera, możemy być pewni, że mówi śmiertelnie poważnie.
Być może skłonność do takich efektownych deklaracji wynika z faktu, że Nina jest niespełnioną aktorką, która w życiu zachowuje się trochę jak na scenie?
Moja bohaterka rzeczywiście grywała trochę w prowincjonalnych rosyjskich teatrach. W ten sposób poznała nawet słynnego aktora Iwana Mozżuchina, tego samego, który użyczył swojej twarzy Lwowi Kuleszowowi w słynnym eksperymencie montażowym zwanym „efektem Kuleszowa”. Jednocześnie jednak Nina nie myślała o sobie jako o zmarnowanym talencie i traktowała teatralną „karierę” raczej na prawach barwnej anegdoty z przeszłości. A już na pewno nie stała na stanowisku, że w zaistnieniu na scenie przeszkodziło jej urodzenie i wychowywanie dziecka. Nawet jeśli niektórzy krytycy kusili się o takie interpretacje, słysząc je, Romain Gary zapewne tylko by się roześmiał.
Filmowa Nina obdarza Romaina szczególnym rodzajem troski. Myśli pani, że jest raczej dobrą czy złą matką?
To było najważniejsze pytanie, które zadawałam sobie niemal przez cały czas pracy nad filmem. Nina robi straszne rzeczy, nie daje synowi swobody, kreśli scenariusz całego jego życia. Z drugiej jednak strony kocha Romaina nad życie i gdyby było trzeba, dosłownie skoczyłaby za nim w ogień. Jestem pewna, że Gary osiągnął w życiu tak wiele – był dzielnym żołnierzem, dyplomatą i pisarzem – dzięki Ninie. Czy jego matkę można obarczyć odpowiedzialnością także za to, że po latach pogubił się w życiu i popełnił samobójstwo? Nie wiem, ale całkiem możliwe, że tak.
Relacja pomiędzy Niną a Romainem z pewnością ma w sobie coś ekstremalnego.
Myśleliśmy o niej jako o love story, tyle że rozegranym pomiędzy matką a synem. Oczywiście nie ma mowy o dosłownie rozumianym kazirodztwie, ale fakt, że Nina nie chce związać się z żadnym mężczyzną i jest tak bardzo niepocieszona, gdy przyłapuje nastoletniego Romaina w łóżku z służącą, mówi w tej kwestii sam za siebie. Oczywiście, pokazana w „Obietnicy…” sytuacja jest wyolbrzymiona do granic, ale przy okazji dotyka też czegoś uniwersalnego. Wiele matek ma przecież problem z zaakceptowaniem sytuacji, w której ich ukochany synek staje się mężczyzną i zaczyna wykazywać zainteresowanie innymi kobietami.
Czy pracując nad rolą Niny inspirowała się pani czymś poza książką Romaina Gary’ego i własną intuicją?
Nie była to bezpośrednia inspiracja, ale często wspominałam swoją babcię, która była opryskliwa dla całej reszty świata, ale mojego ojca wręcz ubóstwiała i idealizowała go na każdym kroku. Pod tym względem bardzo przypominała Ninę. Podczas pracy nad „Obietnicą” myślałam także, oczywiście, o relacjach z trójką własnych dzieci. Przyszło mi to tym łatwiej, że chłopiec grający małego Romaina był łudząco podobny do jednego z moich synów.
A czy zdecydowała się pani pokazać „Obietnicę” własnej matce?
Muszę przyznać, że odwlekałam ten moment i bałam się tego, co powie, bo to przecież dla mnie głęboko osobisty film. Na szczęście bardzo jej się podobał. Może dlatego, że Jane Birkin w ogóle nie przypominała filmowej Niny, była raczej jej przeciwieństwem i – zamiast sterować moim życiem – dawała mi sporo luzu, wedle dzisiejszych standardów pewnie nawet trochę za dużo.
W „Obietnicy…”, której akcja toczy się głównie w latach 20. XX wieku, bardzo przekonująco wypada pani w stylizacji retro. Czy ma pani jakąś ulubioną epokę historyczną, w której chciałaby żyć?
Gdybym mogła podróżować w czasie, bardzo chciałabym znaleźć się w Paryżu lat 60. Późniejsze dekady, które jako osoba urodzona w 1971 roku już pamiętam, korzystały z dziedzictwa tamtych lat, choćby w zakresie przemian obyczajowych, ale nie miały w sobie tej lekkości i wdzięku, z taką nostalgią wspominanego przez moich rodziców. Poza tym wydaje mi się, że to Paryż, a nie Londyn, był wtedy stolicą wszystkiego, co najciekawsze w kinie, muzyce i modzie. Pewnie brzmię teraz naiwnie, bo wszyscy idealizujemy czasy, których sami nie pamiętamy, ale przecież pomarzyć dobra rzecz.







