Czerwone kotary i charakterystyczna podłoga w biało-czarne zygzaki, przeniesione wiernie z "Twin Peaks", stanowią początek i koniec monumentalnej wystawy Davida Lyncha "Silence and Dynamism" w toruńskim CSW Znaki Czasu. Po symbolicznym wkroczeniu w świat słynnego reżysera możemy podziwiać aż 400 jego prac. Surrealistycznych, enigmatycznych, a zarazem tradycyjnych w formie. Od rysunków z lat 50., malarsko-filmowych prac z lat 60. do dzieł powstałych współcześnie. Do tego projekcje reklam, filmów krótkometrażowych i sala poświęcona muzyce tworzonej przez Lyncha.
To nie obwoźna, komercyjna ekspozycja, tylko unikalna, największa dotąd, starannie przygotowana prezentacja przebogatego dorobku twórcy "Blue Velvet". Zawdzięczamy ją Markowi Żydowiczowi, organizatorowi festiwalu Camerimage i kuratorowi toruńskiej wystawy. Z Lynchem współpracuje on od 2000 roku, czego wcześniejszymi efektami były kręcony częściowo w Polsce film "Inland Empire" (z udziałem m.in. Karoliny Gruszki), a także projekt fotograficzny w Łodzi, gdzie amerykański reżyser dokumentował poprzemysłową zabudowę. Na konferencji prasowej w dniu wernisażu wystawy Lynch powiedział, że najbardziej lubi fotografować "fabryki i nagie kobiety". Dodać by można, że najwyraźniej lubi również Polskę, gdzie wraca co jakiś czas z kolejnymi realizacjami.