Advertisement

„Dojrzewanie” – anatomia współczesnego gniewu chłopców [OPINIA]

Autor: Agnieszka Sielańczyk
25-03-2025
„Dojrzewanie” – anatomia współczesnego gniewu chłopców [OPINIA]
Fabuła tego serialu jest tak prosta, jak przerażająca: 13-letni Jamie Miller zostaje aresztowany pod zarzutem brutalnego zamordowania koleżanki z klasy. Jego ojciec, Eddie (Stephen Graham), hydraulik z miasteczka w Yorkshire, nie wierzy w winę syna – aż do momentu konfrontacji z nagraniem z kamery przemysłowej, która zarejestrowała zabójstwo. To, co następuje później, to nie tyle śledztwo kryminalne, co wiwisekcja współczesnego dorastania pod mikroskopem jednego, nieprzerwanego ujęcia.
Każdy z czterech odcinków nakręcony został bez cięć, w technice „single shot”, która sprawia, że widz zostaje uwięziony w klaustrofobicznej rzeczywistości bohaterów. Ten formalny zabieg – daleki od pustego popisywania się warsztatem – staje się integralną częścią narracji. Kamera nigdy nie odwraca wzroku, więc i my nie możemy. Pozostajemy zamknięci w obrębie tragedii, która odsłania kolejno swoje warstwy, a wraz z nimi kolejny fragment tego, co poszło „nie tak”.

Koszmar na cyfrowym placu boju

Architektura współczesnego dojrzewania przypomina cyfrową wersję benthamowskiego Panoptikonu – więzienia zaprojektowanego tak, by strażnik mógł obserwować wszystkich więźniów, podczas gdy oni nigdy nie wiedzą, kiedy są obserwowani. Nastoletni bohaterowie serialu żyją w permanentnym stanie bycia widzianymi – przez rówieśników, przez algorytmy, przez anonimowe spojrzenia i komentarze w Internecie.
Jeśli Lynne Ramsay w „Musimy porozmawiać o Kevinie” (2011) badała motywy nastoletniej przemocy przez pryzmat matczynej winy i społecznych oczekiwań, to „Dojrzewanie” przygląda się temu zjawisku przez soczewkę cyfrowej radykalizacji. Kevin Khatchadourian, ze swoją socjopatyczną precyzją i kalkulacją, był produktem analogowego świata – Jamie Miller jest dzieckiem epoki cyfrowej, gdzie nienawiść podawana jest algorytmicznie, a samotność zwielokrotniona przez permanentne bycie w sieci.
Jamie, w niewiarygodnie dojrzałym wykonaniu 15-letniego obecnie debiutanta Owena Coopera, portretowany jest z porażającą ambiwalencją. Widzimy go jako przerażone dziecko, które moczy się w chwili aresztowania, a jednocześnie jako bezwzględnego młodego mężczyznę, który internalizuje mizoginiczne przekazy kultury incelskiej. Jego pokój wciąż zdobią tapety z motywami kosmosu – symbol dzieciństwa, które właśnie się skończyło.
„Myśleliśmy, że jest bezpieczny. Myśleliśmy, że robimy wszystko jak należy” – mówią rodzice Jamiego, wspominając, jak wracał ze szkoły, szedł prosto do swojego pokoju, zatrzaskiwał drzwi i spędzał godziny przed komputerem. Ilu rodziców rozpozna w tym obrazie własne dzieci? Większość.
Serial bezlitośnie obnaża przepaść międzypokoleniową w rozumieniu rzeczywistości. „Błądzicie dookoła, nic nie rozumiejąc” – mówi syn inspektora Bascombe'a o rodzicach próbujących pojąć cyfrowy świat nastolatków. I ich relacje są mocno nadszarpnięte – chłopak ma problemy w grupie rówieśniczej, wydaje się być ignorowany przez ojca, którego pochłania życie zawodowe. Ostatecznie jadą na wspólny posiłek, jest to jednak rzadki moment w rodzinnej rzeczywistości.
Jedzenie staje się tu zresztą powracającym motywem – niemal jak rytualny element codzienności, który rodzina Millerów desperacko próbuje zachować. Pełne angielskie śniadanie (z czarną kaszanką), chińskie danie na wynos (z krakersami krewetkowymi) – to próby utrzymania normalności w obliczu brutalnego chaosu, który wdarł się w ich życie. To język miłości, którym dorośli wciąż potrafią się posługiwać, gdy wszystkie inne formy komunikacji zawodzą.
To, co najważniejsze – alternatywna rzeczywistość zaludniona przez „alfy”, „inceli”, aktywistów na rzecz praw mężczyzn, gdzie kruchość ego przeradza się w poczucie uprawnień i chęci posiadania, a następnie w furię – pozostaje dla dorosłych zamknięta. Od kpiących emoji na Instagramie po mroczne zakamarki sieci – to teren nieznany dla większości po czterdziestce.

Jamie to „dobry chłopak”

Cooper, w swoim aktorskim debiucie, dokonuje rzeczy niemożliwej – staje twarzą w twarz z legendą brytyjskiego kina i wychodzi z tej konfrontacji zwycięsko. Jego Jamie to doskonała kreacja – jednocześnie zrozumiały i przerażający, zagubiony chłopiec i sfrustrowany młody mężczyzna. Zmienia się w obrębie jednego oddechu, jednego spojrzenia, jednego nieprzerwanego ujęcia.
Prawdziwym tour de force jest trzeci odcinek, zdominowany przez konfrontację Jamiego z psycholożką dziecięcą Briony (Erin Doherty). Doherty, której chłodna inteligencja idealnie pasuje do roli, prowadzi chłopca coraz bliżej prawdy, której nie chce uznać, i przekonań, których ledwie jest świadomy.
Serial Thorne'a i Grahama niepokojąco koreluje z rzeczywistością. Premiera zbiegła się z doniesieniami o Kyle'u Cliffordzie, mordercy, który przed zabiciem trzech kobiet, w tym swojej byłej dziewczyny, wyszukiwał w sieci mizoginistyczne podcasty i oglądał filmy Andrew Tate'a. Takie historie pojawiają się z deprymującą regularnością – i właśnie dlatego „Dojrzewanie” brzmi jak alarm, którego nie możemy ignorować.
Gdy w 1995 roku Larry Clark wypuścił swoje kontrowersyjne „Kids”, film był szokiem kulturowym – brutalne obnażenie nastoletniej seksualności, narkomanii i nihilizmu wywołało falę oburzenia i fascynacji. Bohaterowie Clarka – Telly, Casper i ich rówieśnicy – dryftowali po przed-internetowym Nowym Jorku jak moralnie wydrążone zjawy, zarażając HIV, gwałcąc i niszcząc bez celu. Trzydzieści lat później „Dojrzewanie” pokazuje, że podstawowe pytanie pozostało to samo – co dzieje się z naszymi dziećmi? Tylko kontekst uległ radykalnej transformacji. W „Kids”, młodzieńcza przemoc była rezultatem społecznego zaniedbania, w „Dojrzewaniu” dochodzi do tego algorytmiczna indoktrynacja.
Serial odsłania mechanizmy, przez które pozornie normalny nastolatek może zostać zradykalizowany bez niczyjej wiedzy. W ciągu ostatniej dekady liczba brytyjskich nastolatków zabitych ostrym narzędziem wzrosła o 240%. Na poziomie kulturowym „Dojrzewanie” opowiada o cyberprzemocy, złowrogim wpływie mediów społecznościowych i niewyobrażalnej presji, z jakimi mierzą się dzisiejsi chłopcy. Nic jednak nie może tłumaczyć okrutnej zbrodni na młodej kobiecie, co w serialu wykrzyczy przyjaciółka zamordowanej nastolatki.
Przepaść i brak komunikacji dorosły - nastoletni ujawniają sceny w szkole ofiary i sprawcy. Rzadko kiedy państwowa szkoła podstawowa jest tak żywo sportretowana jak w drugim odcinku tego serialu. Gdy Bascombe i jego partnerka DS Misha Frank (Faye Marsay) narzekają na smród, hałas i klaustrofobiczny chaos, widzowie czują to samo. Nie to jest jednak największym problemem, a całkowity brak pomysłu na komunikację z młodzieżą, dotarcie do niej nawet w najbardziej podstawowych kwestiach, o sprawach ważnych nie wspominając.
Na komisariacie ojciec mówi o nastoletnim zabójcy „Jamie to dobry chłopak”. I wydaje się, że wierzy w to do końca.

Pytania bez odpowiedzi

„Dojrzewanie” rozpoczyna się od policyjnego nalotu i kończy pustką – dziurą w sercu rodziny, społeczności, w tkance społecznej. Serial nie oferuje łatwych rozwiązań ani jasnego wyjaśnienia powodów, które jednego chłopca prowadzą do morderstwa, a innych nie. Nie ma tu nadużywających siły rodziców ani mrocznych rodzinnych sekretów – to odważne i prawdziwe podejście, które oddaje złożoność rzeczywistości.
W tym sensie serial bliski jest moralnemu niepokojowi Gusa Van Santa ze „Słonia” (2003). Van Sant, inspirując się masakrą w Columbine, stworzył chłodną, filmową medytację na temat szkolnej przemocy, która – podobnie jak w „Dojrzewaniu” – odmówiła dostarczenia łatwych odpowiedzi. Jego technika długich, płynnych ujęć znajduje echo w wizualnym języku Barantiniego, choć ten ostatni idzie o krok dalej, eliminując cięcia zupełnie. Oba obrazy wyrastają z przekonania, że nastoletnia przemoc wymyka się prostym kategoriom i wygodnym narracjom.
Serial Thorne'a i Grahama zadaje pytanie: czego uczymy chłopców i jak będą nawigować w tym coraz bardziej obecnie toksycznym dla siebie świecie, gdy nasza koncepcja męskości wciąż wydaje się zakładać, że chłopcy i mężczyźni muszą wszystko zrobić sami? Jednocześnie utrzymuje ofiarę wystarczająco obecną, by pytanie o to, ile jeszcze dziewcząt i kobiet zostanie okaleczonych lub zginie, wybrzmiało wyraźnie.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement