Advertisement

Hubert Miłkowski: Męskość się zmieniła i dobrze byłoby to zaakceptować

Autor: Agnieszka Sielańczyk
21-03-2024
Hubert Miłkowski: Męskość się zmieniła i dobrze byłoby to zaakceptować
Hubert Miłkowski na dużym ekranie debiutował już jako licealista. Rolą w filmie „Hiacynt” przyciągnął uwagę twórców filmowych. Obecnie promuje „Norwegian Dream”.
Aktorstwo nie jest Twoim spadkiem pokoleniowym. Jakaś szczególna historia związana z wyborem zawodu?
Losowa i mało spektakularna. Nie będę miał na to pięknej anegdoty. Przez całe dzieciństwo trzymałem się raczej sportów, w trakcie liceum uznałem, że chciałbym pójść na prawo. Czułem, że jestem dobry z polskiego i dobrze się tam zarabia, więc było to podejście „a może akurat się dostanę”. Skończyłem 18 lat i uznałem, że nie chcę się wiązać ze sportem zawodowo. Wtedy też trochę i plecy zaczynały doskwierać. Mój najlepszy przyjaciel z klasy Piotr Pacześniak, obecnie reżyser teatralny, chciał wyprodukować spektakl na licealny festiwal i zaproponował mi rolę.
Jak na to wtedy zareagowałeś? Była to raczej spora zmiana – ze sportu na scenę.
Podszedłem do tego na zasadzie – ok, spróbuję. Szybko okazało się to dla mnie niespodziewanie dobre, bo z trybu ciągłego trenowania w sporcie wszedłem w coś innego, ale również bardzo intensywnego. Spotykaliśmy się w trakcie zajęć, po zajęciach albo zamiast zajęć. I tak przez dwa miesiące. Nadszedł dzień próby generalnej, pojawiło się trochę osób, a my się reżyserowaliśmy tak po licealnemu. Ja w swojej roli miałem jakiś monolog. Gdy po próbie zapaliły się światła, te kilka osób zatrzymało się i zaczęło bić brawo. Poszła plotka po liceum, że jest spoko spektakl na festiwalu i że to jest takie „must see". Wieczór, w który wystawiliśmy spektakl był wyjątkowy.
To wtedy pomyślałeś o zawodowym aktorstwie?
W sumie tak. Po festiwalu poszliśmy do pobliskiego baru, gdzie spotkaliśmy się również z absolwentami. Najbardziej wzruszającym dla nas momentem było, gdy jeden z nich zainicjował odwzorowanie jednej ze scen wznosząc toast. To był moment zmiany. Rozmawialiśmy wtedy z Piotrkiem co będzie dalej i powiedziałem, że może aktorstwo. I udało się za pierwszym razem.
Interesuje mnie sport i to jak pomógł Ci w zawodzie. W końcu to praca z ciałem.
To na pewno. Na przykład pewniej się czuję z ciałem niż z głosem. Wiem, że to jest taka warsztatowa umiejętność, której nie udało mi się dopracować w trakcie szkoły. Nie pomagała w tym pandemia, bo to są ćwiczenia, której lepiej się robi z kimś obok a nie przez ZOOM. Cały czas się dużo uczę i rozwijam w tym kierunku. Ciało natomiast mam myślę dobrze wypracowane i zaopiekowane.
O czym jest według Ciebie „Norwegian Dream”? Film o tak wielu wątkach, że trudno byłoby mi zdecydować, która z historii jest tu najważniejsza.
To jest dobre pytanie o strukturę filmu, która jest złożona. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z Igorem (Leiv Igor Devold, reżyser filmu – przyp. red.) o scenariuszu, on od początku chciał zrobić film o intersekcjonalności, wielokrotnej dyskryminacji. Żeby to był temat, te różne sfery obecnych wykluczeń ekonomicznych i kulturowych. Stąd też ta masa wątków, bo taka jest rzeczywistość. Mój bohater już na starcie czuł, że jest gorszy, bo przyjechał z Polski. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Kim w tym filmie jest drag?
Jest siłą przeciwstawną do roli stereotypowego mężczyzny, w którą wchodzi Robert, żeby być akceptowanym. Z kolei ekspresją Ivara jest właśnie drag. I to w nim się zakochuje Robert, widząc jakąś prawdę o sobie, a przede wszystkim odwagę. Inaczej, ale performują swoją tożsamość, która jest skomplikowana. Jest w tym filmie temat męskości – męskości, która się zmieniła i dobrze byłoby to w końcu zaakceptować.
Film nie jest łatwy – wykluczenie goni wykluczenie, a tu jeszcze skomplikowane historie rodzinne i brak wsparcia od najbliższych. To kolejny po „Hiacyncie” film, w którym pojawia się wątek LGBT. To dla Ciebie temat istotny?
Z pewnością jest tak, że temat filmu, w którym biorę udział ma dla mnie znaczenie. Chcę robić rzeczy, z którymi czuję więź, bo tworzenie filmu to jest kilka/kilkanaście miesięcy pracy. Nie jest jednak tak, że granie traktuję jako misję, że tylko takie rzeczy chcę robić. Nie będę romantyzować zawodu, bo uważam, że aktorstwo jest użytkowe. Obracam się w sztuce i kulturze, ale jest to bardzo rzemieślniczy zawód. Nie myślę o aktorstwie jako przestrzeni na pokazywanie mojego ego.
Ja bym bardzo chciała zobaczyć Cię w komedii. Rozumiem długie ujęcia na Twoje piękne, błękitne, smutne oczy, ale myślę sobie, że to nie może Cię ograniczać.
Ja marzę o komedii! Uwielbiam je i moim comfort zone jest oglądanie Monthy'ego Pytona, a przede wszystkim „Latającego Cyrku”. Chciałbym zrobić coś w stylu „Debiutantów” Mike’a Millsa. Gatunkowo na skraju komedii połączonej z ciepłym dramatem społecznym. Mam duży głód tego, ale w Polsce komedia budzi negatywne skojarzenia, jest jakby gorszym gatunkiem kina. Mnie osobiście mega jara rozwijanie się w sektorze improwizacji i komedii.
Wyparuję Cię zatem w kolejnych tytułach, dziękuję za rozmowę.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement