„Teen Spirit” nie był niczym radykalnie nowym. Przypominał zbiór złożony z zapożyczonych fragmentów „Louie Louie”, „More Than A Feeling” zespołu Boston, szeptano-wykrzykiwanej dynamiki The Pixies oraz ponurych tonów gitary Cobaina, przywodzących na myśl młodzieńczą melancholię The Cure czy Joy Division. Tekst był mglisty i wieloznaczny, lecz zdawał się mieć propozycję dla każdego, kto czuł się poza systemem – w jednej linijce („a mulatto, an albino, a mosquito, my libido”) zawierał lęki związane z dorastaniem, wykluczeniem rasowym, AIDS i seksualnym tabu. Był ironiczny, zabawny i poważny jednocześnie.
Podobnie jednak jak w „My Generation” czy „Anarchy In The UK”, słowa były drugorzędne wobec emocji wywołanych przez wokal. Krzyk Cobaina był autentyczny. Jego głos miał w sobie ten sam wewnętrzny ból co „Mother” Lennona, „Unsatisfied” Paula Westerberga czy „I’ll Never Get Out Of This World Alive” Hanka Williamsa.
Ralph J. Gleason nazwał to „yarragh” – irlandzkim określeniem na wokalny tik, który Cobain mógł odziedziczyć po ojcu, pierwszopokoleniowym irlandzkim imigrancie. Sam Cobain twierdził, że jego krzyk pochodził z tego samego miejsca w brzuchu, w którym odczuwał chroniczny ból żołądka – dolegliwość odziedziczoną po matce Wendy, którą próbował łagodzić heroiną. Te piekące mdłości wspomniał nawet w swoim liście pożegnalnym.
„W tamtym czasie ta piosenka tak bardzo wyróżniała się na tle innych i była czymś tak odświeżającym – czymś autentycznym i pełnym pasji”, mówił w wywiadach Butch Vig, producent „Nevermind”.
Była to przestrzeń, którą szybko zaczęły wypełniać zespoły, które wcześniej wydawały się mało prawdopodobnymi kandydatami na listy przebojów. Przed „Nevermind”, zespoły z Seattle uważane były za muzyczny margines, ale Nirvanie udało się przebić ich surowe brzmienie w złoto. Świat usłyszał słowo „grunge”.
W kolejnych latach Pearl Jam, Soundgarden, Alice In Chains i chicagowskie Smashing Pumpkins zdobywały pierwsze miejsca na listach przebojów w USA, a zespoły takie jak Sonic Youth, Screaming Trees, Hole, The Breeders czy L7 nagle znalazły się w świetle reflektorów mainstreamu. Wiele z nich błyszczy w nich do dziś.
Kurt Cobain zmarł 5 kwietnia 1994 roku w swoim domu w Seattle. Trzy dni później, 8 kwietnia, jego ciało znalazł elektryk, który przyszedł zainstalować system bezpieczeństwa. Przyczyną śmierci było samobójstwo przez strzał w głowę ze strzelby. W pobliżu znaleziono list pożegnalny, w którym Cobain wyraził swoje zmęczenie sławą i walką z depresją oraz uzależnieniem od heroiny. W liście pożegnał się ze swoją żoną Courtney Love i córką Frances Bean Cobain.
Jego śmierć stała się jednym z najbardziej tragicznych momentów w historii rocka i zapisała się w kulturze jako symbol upadku ikony pokolenia lat 90.