Advertisement

Lanberry: „Ja też miałam niezdrową relację z jedzeniem" [wywiad]

Autor: Monika Kurek
23-10-2020
Lanberry: „Ja też miałam niezdrową relację z jedzeniem" [wywiad]

Przeczytaj takze

Wydanie krążka w warunkach pandemicznych wymaga nie lada odwagi. Mimo to właśnie dzisiaj ukazał się trzeci album Lanberry, czyli Gosi Uściłowskiej, o intrygującym tytule Co gryzie panią L.?. Co więcej, możemy na nim usłyszeć laureatkę tegorocznego, 57. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w zupełnie nowej odsłonie. Dotychczas ukazały się trzy single promujące to wydawnictwo: Zew, Tracę i Plan awaryjny, tworzące tryptyk o wyniszczającej relacji, dzięki której jednak artystce udało się odzyskać siebie. Jak przyznaje sama Lanberry, od wydania jej drugiego krążka zmieniło się bardzo dużo i ma poczucie, jakby minęła co najmniej dekada.
Lanberry zasłynęła debiutanckim singlem Podpalimy świat, który liczy ponad 6 milionów wyświetleń na YouTubie i był ogromnym hitem w 2015 roku. Jest nie tylko świetną tekściarką - pisze teksty nie tylko dla siebie, ale także współpracuje z m.in. Viki Gabor, Roksaną Węgiel i Zuzą Jabłońską. Teraz autorka hitów takich jak Mówiłeś czy Ostatni most powraca z najbardziej osobistym krążkiem w swojej karierze. Do pracy nad albumem zaprosiła m.in. Bartosza Dziedzica (znanego ze współpracy z Arturem Rojkiem, Moniką Brodką i Dawidem Podsiadłą) i Mimi Wydrzyńską z Linii Nocnej. My tymczasem rozmawiamy z Lanberry o m.in. trudnych relacjach damsko-męskich, chodzeniu na terapię, zaburzeniach odżywienia, nastoletnich gwiazdach, tęsknocie za analogiem, wpływie lockdownu na branżę muzyczną czy nierównym podziale polskiej sceny muzycznej na alternatywę i artystów komercyjnych.
Co gryzie panią L.?
Lanberry: To są moje zapiski z dwóch ostatnich lat, moje świadectwo tego, jak bardzo się zmieniłam i jaką przemianę przeszłam. Zmianie uległo nie tylko moje podejście do relacji zawodowych czy romantycznych, ale, a nawet może przede wszystkim, relacji z samą sobą. Życie w pewnym momencie pchnęło mnie na ścianę. To było mocne zderzenie, ale dzięki temu odkryłam, co mnie blokuje, w jaki schemat wpadłam, kim tak naprawdę w tym momencie jestem, gdzie chcę iść i co muszę robić, żeby nie wpadać w pułapki, które czasem na siebie zastawiam. Każdy kawałek jest tutaj bardzo intensywny. Zawsze pisałam o sobie, ale tutaj jest czyste mięso. Pierwsze trzy single: Zew, Tracę i Plan awaryjny, opowiadają o relacji, w której byłam i na którą straciłam bardzo dużo energii i czasu. Sama podjęłam taką, a nie inną decyzję i jako człowiek dorosły musiałam ponieść konsekwencje tego, co zrobiłam. W końcu trzeba zwyczajnie wziąć się w garść i zrobić tak, żeby tych błędów w przyszłości uniknąć. Wyrwać się z błędnego koła, w które człowiek wpada, choć nawet nie jest tego świadomy.
Tracę to bardzo emocjonalna piosenka, której towarzyszy równie emocjonalny klip. Nie miałaś obaw przed tym, żeby aż tak odsłonić się przed słuchaczami?
Lanberry: W Zewie postawiłam na teatralność i możliwość wykrzyczenia złości, którą miałam w sobie („Nie, nie jestem winna”). Dużo osób z naszego kręgu kulturowego rodzi się z jakimś poczuciem winy oraz lęku i ja w Zewie bardzo chciałam się pozbyć tej winy raz na zawsze. Wydaje mi się, że się udało. O ile w Zewie pokazałam swoją dzikość i drapieżność neutralnie, tak w Tracę obnażyłam się ze wszystkich kolorów. Byłam sauté – chciałam, żeby ludzie zwrócili uwagę na emocje, które tam zawarłam. W ogóle tytuł (Tracę) jest trochę mylący, bo choć straciłam energię i czas, żeby podnieść się z tej relacji, odzyskałam siebie i zaczęłam definiować tę relację. Wcześniej żyłam w przeświadczeniu, że szukamy drugiej połówki, tymczasem jesteśmy absolutną całością. Fajnie, jeśli obok tej całości pojawia się też druga całość. Nie tak, jak wcześniej śpiewałam: „Bez ciebie nie ma mnie”. Moje życie już tak nie wygląda. Zwieńczeniem tryptyku o tej relacji jest Plan awaryjny, który jest promyczkiem nadziei na to, że można wyrwać się z nieciekawej relacji, nawet jeśli zawiodły wszystkie plany awaryjne. Czasami toksyczne i narcystyczne osoby wracają do naszego życia jak bumerang i ciągle mamy nadzieję, że może tym razem się uda, że się zmienią. A one się nie zmieniają. Boli jak nie wiem co, ale idziesz dalej, bo mamy za dużo do stracenia. Mamy przede wszystkim do stracenia siebie.
Czy proces powstawania tej płyty bardzo różnił się od poprzednich?
Lanberry: Okoliczności było bardzo bajeczne, bo z Patrykiem i Dominikiem pojechaliśmy na moją działkę pod Warszawą, która jest przy lesie. Bardzo potrzebuję natury, żeby uciec choć na chwilę od tego pędu. Z Mikołajem i z Moniką też pojechałam w to samo miejsce, więc ten album powstawał bardzo blisko natury. Rozstawiliśmy sprzęt w drewnianym domku i dużo rozmawialiśmy. Zawsze staram się przyjść na sesję nie tylko z jakimś gotowym zarysem historii, ale też zarysem produkcyjnym. Choć wiem, czego chcę, to, co się potem wydarza, jest już wymianą energii między nami.
Jak wpłynął lockdown na twoją wenę twórczą?
Lanberry: Ten czas, w którym byłam sama i naprawdę musiałam zweryfikować sobie różne rzeczy w ciszy i w czerech ścianach, był dla mnie bardzo cenny. Bardzo dobitnie byłam sama ze sobą, bez żadnego kontaktu face to face z przyjaciółmi czy rodziną. To była niesamowita podróż w głąb siebie, choć na początku było bardzo źle: czułam się wyjałowiona, więc uciekałam w jogę i kolaże. Potem stopniowo się odblokowywałam i w końcu nastąpił przełom. Bardzo analogowo. Kartka papieru, ja i jedziemy – tak jak w piosence Kamikadze. Bardzo pomogły mi też długie rozmowy po kilka godzin z Moniką Wydrzyńską z Linii Nocnej, bo pisałyśmy razem tekst do Mirabelek. Jeszcze przed lockdownem spotkałam się po raz pierwszy z Bartkiem Dziedzicem, który jest człowiekiem instytucją na polskim rynku. Jest współkompozytorem i współautorem utworów Rojka, Brodki czy Podsiadły. To są obecnie najlepsi gracze na polskim rynku. Spotkanie ze współtwórcą ich największych przebojów dało mi zupełnie inne spojrzenie na muzykę. Czasem z Bartkiem tekst analizowaliśmy linijkę po linijce, żeby nie zamydlać frazy i żeby nie było lania wody. Potem, w czasie lockdownu, napisałam z Robertem Krawczykiem, też wybitnym artystą, Nocny sport. Płytę zamknęła piosenka Bez końca i bardzo się cieszę, że tak się stało, bo ta piosenka idealnie odzwierciedla stan, w którym jestem, a dziś jestem bardzo szczęśliwa. Nie chcę być już tą ponurą Gosią ze smutnymi oczami. Chcę pokazać, że naprawdę zasługujemy na szczęście.
Dużym wyzwaniem było promowanie materiału w warunkach pandemicznych?
Lanberry: Tracę wyszło akurat, jak nas zamknęli. Całą promocję trasy robiłam zdalnie z domu, w tym m.in. koncerty akustyczne. Od początku pandemii wykształciliśmy sobie system, żeby ten dźwięk był jak najlepszy. Mamy takie przejścióweczki, dzięki którym jest to możliwe. Mamy też lampy, wszystko full domowo. Podczas takich koncertów jestem ja i gitara akustyczna. Mój gitarzysta mieszka bardzo blisko, więc jeździłam do niego, przywoziłam go na tego live’a i cisnęliśmy! (śmiech)
Jakie inspiracje towarzyszyły ci podczas tworzenia tej płyty?
Lanberry: Na pewno każdy z moich współtwórców. Nieustannie inspirują mnie też Beatlesi. To jest to coś, co łączy mnie z moim kolegą z zespołu, Kubą Krupskim, z którym napisałam dwie piosenki na ten album: Plan awaryjny oraz Usłysz mnie. Mamy podobną wrażliwość i kochamy Beatlesów, a naszym ulubionym Beatlesem jest George Harrison
Przymusowa izolacja oznacza także brak koncertów. To dla was, artystów, bardzo trudny okres, prawda?
Lanberry: Ja i cała rzesza popowych artystów zagraliśmy ostatni plener we wrześniu 2019 roku. Wiadomo, że urzędy nie chciały ryzykować, bo zorganizowanie takiego koncertu w dobie pandemii jest ryzykowne, ale my naprawdę chcemy i możemy grać bezpiecznie, z zachowaniem wszystkich obostrzeń i reżimu sanitarnego. Kolejne miesiące zamknięcia to bardzo trudna sytuacja dla całej branży muzycznej w Polsce, bez koncertów możemy po prostu nie przetrwać. Choć branża rozrywkowa kojarzy nam się z twarzą artysty, za artystą stoi cała rzesza ludzi: techników, dźwiękowców, świetlików, promotorów, ochrony, osób produkujących koncerty i eventy. Ci ludzie pozostali bez możliwości zarobkowania i często bez środków do życia praktycznie od marca. A to na ich barkach, wiedzy i doświadczeniu zbudowana jest polska branża koncertowa.
A choć „rozrywka” jest dość lekkim słowem, to będzie bardzo trudno bez niej przetrwać każdemu z nas. Zobaczmy, jak bardzo obecna jest w naszym życiu. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy jesteśmy zamknięci w domu bez muzyki, książki, seriali. Co nam zostaje? Potraktujmy tę kulturę z szacunkiem i uświadommy sobie jej rolę w naszym życiu. To coś, o czym wiele osób zapomina. Dużą radością w tym kontekście był dla mnie na pewno festiwal w Opolu. W dobie braku koncertów i braku kontaktu z publicznością to było jak haust świeżego powietrza. No i wygrana w koncercie „Premier” – tego zupełnie nie spodziewałam się. To Opole w ogóle było dla mnie bardzo szczególne.
Mam jednak wrażenie, że artystom alternatywnym dużo łatwiej jest grać koncerty w lockdownie aniżeli artystom komercyjnym.
Lanberry: Trochę łatwiej przez moment było artystom, których fani przyzwyczajeni byli do kupowania biletów na koncerty. Mocno ograniczone, ale jednak mieli jakieś możliwości spotkania z fanami. Artyści, którzy zwykle grywali duże koncerty plenerowe zostali tej możliwości całkowicie pozbawieni. Ale to pokazuje jeszcze inny problem: bardzo silny podział polskiej sceny koncertowej na scenę popową, komercyjną, i na scenę, która uchodzi za alternatywną. I niestety nie ma między tymi grupami współpracy, nie pojawiają się na wspólnych wydarzeniach, nie działają razem.
Gdybyśmy mieli jakąś wspólną platformę, to mogłoby to być bardzo oświecające i odświeżające dla wszystkich. Właśnie dlatego tak bardzo cieszy mnie, że na tej płycie znalazły się osoby takie jak np. Bartek Dziedzic, który wywodzi się z bardzo alternatywnych środowisk. To osoby, które mają otwarte umysły i nie włożyli mnie do szuflady „dziewczyny z radia”. Dobrym przykładem tego podziału są np. festiwale letnie, taki Open’er, gdzie z jednej strony występują zagraniczni, bardzo komercyjni popowi artyści, a z drugiej jest śmietanka polskiej sceny alternatywnej, ale polscy artyści popowi już nie są tam zapraszani. Dajmy szansę odpowiedzieć też artystom komercyjnym i pokażmy ich od strony koncertowej! Inaczej dochodzi do takich absurdów jak teraz, gdy na Fryderykach nagrodę za album roku pop zdobywa Natalia Przybysz. Po raz kolejny zmieszały się jakieś dziwne kategorie, które brzmią absurdalnie nawet dla samej artystki. Zadziało się tutaj coś dla mnie zupełnie niezrozumiałego i chciałabym wyjść z tych sztucznych podziałów. Porozmawiajmy ze sobą. Porozmawiajmy ze sobą językiem muzyki.
Wiem, że nie jesz mięsa i bardzo ważne są dla ciebie wszystkie kwestie moralne i etyczne. Myślisz, że świat skorzystał na naszym lockdownie?
Lanberry: Lockdown był impulsem do tego, żebyśmy się zatrzymali, zrobili sobie rozrachunek i zauważyli, jak ogromny jest nasz wpływ na naszą planetę. Poprawiła się przykładowo jakość powietrza, bo przestaliśmy jeździć samochodami i dojeżdżać do pracy. Równocześnie okazało się także, jak niewiele możemy. Ta sytuacja pokazała nam nasze miejsce w całym łańcuchu. Ja nie jem mięsa prawie od 7 lat, co mi akurat przychodzi bardzo łatwo, bo nigdy nie lubiłam jeść mięsa. Pierwszym progiem jest ograniczenie spożycia i zawsze kibicuję w tym moim znajomym. Warto spojrzeć na fakty dotyczące przemysłu: jak wygląda produkcja mięsa w dzisiejszych czasach, jakiej jakości jest to mięso itd. Bądźmy świadomymi konsumentami, takimi, którzy są odpowiedzialni za to, co kupują.
Często jeździsz na writing campy. W jaki sposób różni się pisanie piosenek na twoją płytę od pisania dla kogoś?
Lanberry: Staram się, żeby się nie różniło, a teksty zawsze płynęły prosto z serca. Do pewnego momentu nie miałam większych problemów z oddawaniem piosenek, które współtworzyłam. Zmieniło się to, gdy napisałam piosenkę Paparapa Zuzy Jabłońskiej. W pewnym momencie poczułam, że chciałabym ją zatrzymać dla siebie, ale okazało się, że jest już na to za późno. Naprawdę tego żałowałam. Od tamtej pory bardzo skrupulatnie i rzetelnie zastanawiam się, czy na pewno chcę daną piosenkę oddać. Staram się jednak, żeby sam proces się nie różnił. Zależy mi, aby to była prawda.
Mówisz, że ta płyta to zupełnie inna Lanberry. Czy inna Lanberry to też inni słuchacze? Zmienił się odbiór twojej muzyki?
Lanberry: To jest dla mnie bardzo ważne, żeby móc docierać do więcej niż jednej grupy odbiorców i żeby to grono cały czas się zmieniało i powiększało. Moi słuchacze to nie jest jakaś jedna grupa targetowa. W ogóle nienawidzę targetowania czegokolwiek. To jest takie ograniczające. Wyjdźmy z tych szuflad! O tym śpiewam też w Mirabelkach – o takim dziecięcym zachwycie. Chciałabym, żebyśmy byli znów pięknie naiwni i nie mam tutaj wcale na myśli bycia głupim. Uważam, że warto mieć w sobie taką część, która nie ocenia, nie osądza, która potrafi się czymś zachwycić. Tego nam strasznie brakuje. My się tak strasznie okopaliśmy w dwóch wrogich obozach i jedyna możliwa narracja, to: „Jesteś z nami albo jesteś przeciwko nam”. Jeżeli powiesz coś nie tak, to na pewno jesteś z tej drugiej strony i my cię wtedy nie lubimy. Poruszam tę kwestię w Nocnym sporcie. To piosenka o tym, jak polityka podzieliła w Polsce rodziny („Na tle domowej katastrofy, dzielisz mnie na pół”). Ja sama mam niesamowite tarcia z moją rodziną, która ma zupełnie odmienne poglądy od moich i jest cholernie ciężko, bo prędzej czy później i tak dochodzimy do tych tematów. Fajnie by było znaleźć chociaż jeden punkt zaczepienia. Punkt wspólny, który nas łączy, jak np. ekologia czy „Piątka dla Zwierząt”. Mam nadzieję, że to się zmieni, ale do jakichkolwiek zmian jest potrzebna edukacja.
W Nocnym Sporcie poruszasz kilka ważnych tematów. Jest trochę społecznie, trochę politycznie...
Lanberry: Ja tutaj bardzo akcentuję przede wszystkim moje obserwacje dotyczące show-biznesu i wszystkich tego typu pokrewnych środowisk. Czasem, jak patrzę na Instagrama jakiegoś influencera, to zastanawiam się, czy tak wygląda prawdziwe życie. Czy to jest tylko kawałek sztuki, którą ktoś odkrywa, czy tak jest 24 godziny na dobę? Poza tym, mamy też zatrzęsienie osób, które mówią coś w przestrzeni publicznej, ale nie ma tam treści. O tym śpiewam z kolei w Pustosłowie. W świecie wirtualnym każdy może cię opluć, zmieszać z błotem i jest to momentami bardzo niepokojące, ale i tak musimy z tym jakoś żyć. Tak ewoluowaliśmy. Co teraz? Gdzie idziemy dalej? Czy nam się to podoba? Czy tak chcemy już zawsze? Ja tak nie chcę. Choć łapię się, oczywiście, na korzystaniu z tych wszystkich filtrów, masek czy nawet rzeczy, które sama nakładam na siebie – i to jest naprawdę niebezpieczne. Łatwo przekroczyć tę granicę.
Młodym ludziom często niestety brakuje świadomości i nie są w stanie rozgraniczyć, gdzie w internecie kończy się fikcja, a zaczyna rzeczywistość.
Lanberry: To jest groźne, bo nie zawsze jesteśmy w stanie to skontrolować. Z drugiej strony jednak możemy dostrzec w osobach urodzonych po 2000 roku podświadomą tęsknotę za analogiem. Mimo że nie mieli styczności z jakimkolwiek przejawem analogowego świata, to również za tym tęsknią. Widzę to w ich inspiracjach i zajawkach.
W twojej płycie również tę tęsknotę za analogiem. Brałaś udział w tworzeniu oprawy graficznej?
Lanberry: To jest na maksa intymna płyta i chciałam uczestniczyć w każdym etapie jej tworzenia. Od ponad roku moją zajawką są kolaże. Moja miłość do kolaży zaczęła się od wyhaczenia na Instagramie @zona_johna, alternatywnego producenta i rapera. Potem zbadałam temat i okazało się, że są to warsztaty, które prowadzi Paulina Gryc. Na Narbutta jest takie miejsce, które nazywa się Mikromiasto i tam co czwartek odbywały się warsztaty. Brałam w nich udział i miały dla mnie nie tylko estetyczną wartość, ale też terapeutyczną. Siedzenie i wycinanie tych wszystkich rzeczy jest formą wyrzucenia tego, co ma się w głowie. Elementy wybiera się wręcz nieświadomie. To była terapia i od razu się w tym zakochałam. Chciałam wykleić swój booklet, ale chciałam, żeby to było profesjonalne, więc zaprosiłam artystkę z Wrocławia, Paulinę Walas, którą poleciła mi inna artystka z Warszawy, Marysia Jagłowska. Gdy Paulina przyjechała z Wrocławia do Warszawy, to przez dwa dni siedziałyśmy w tonie wycinków i było to naprawdę niesamowite przeżycie. Kupiłam też sobie niedawno NRD-owską maszynę do pisania i to, co jest na booklecie, zostało ręcznie napisane na maszynie.
Wspomniałaś o terapii. Nie pierwszy raz zresztą. Rzadko zdarza się, by osoby publiczne w Polsce mówiły głośno o terapii czy o tym, że chodzą do psychologa. To, mimo wszystko, temat tabu.
Lanberry: Edukacja, psychologia czy coaching są po to, żeby poszerzać naszą świadomość. Niekoniecznie idziesz do terapeuty czy coacha, jak masz jakiś problem. Możesz być świadomy, ale chcieć, żeby ktoś ci potowarzyszył w tej drodze. Moje doświadczenie w tej kwestii jest takie, że trzeba trafić na naprawdę dobrego specjalistę, który kliknie z tobą osobowościowo i który będzie twoim towarzyszem. Dopiero wtedy możliwa jest realna zmiana. Pierwsze spotkanie z terapeutą miałam już bardzo dawno temu, ale na swoją terapeutkę trafiłam zupełnie przypadkiem. To nie jest żaden akt odwagi, że ja o tym mówię. To jest absolutnie normalna czynność. To po prostu troska o siebie, bo częścią zdrowego życia jest umiejętne tworzenie relacji ze sobą. Tak jak idziemy do dietetyka czy internisty, idźmy też po prostu do psychoterapeuty.
Skąd w takim razie wynika niechęć do mówienia o zdrowiu psychicznym w naszym kraju? Dlaczego osoby publiczne tego unikają?
Lanberry: Ja nie mam osobowości pinchera, nie mam w sobie kaznodziei. Mogę się jedynie dzielić moim własnym doświadczeniem. Daję swoim słuchaczom rozrywkę i obecnie jest to dla mnie bardzo satysfakcjonujące. We mnie dopiero budzi się chęć komentowania bieżącej sytuacji przez pryzmat mojego własnego doświadczenia. Nie zamierzam jednak mówić ludziom, jak mają żyć. Jeśli moje doświadczenia komuś pomogą, to zarąbiście. Nie jestem jednak moralizatorką, bo sama nienawidzę, jak ktoś mi mówi, jak ja mam żyć.
Czy według ciebie bycie osobą publiczną lub artystą wiąże się z odpowiedzialności za przekaz płynący do publiki? Zasięgi zobowiązują?
Lanberry: Niektórzy nie są do tego stworzeni i lepiej, żeby zajmowali się swoją działką niż gadali głupoty. Nie można wymagać od ludzi aktywizmu, jeśli oni tego nie czują. W ogóle nie lubię kategoryzowania ludzi, bo to znów dąży do tego, że jesteś po jednej albo po drugiej stronie. Uważam też, że powinny być zajęcia z rozpoznawania fake newsów. Mam przesyt tych wszystkich krzykliwych nagłówków i clickbaitów na każdym kroku. To jest takie męczące. Ludzie są absolutnie nieprzygotowani. Nie wiem, czy widziałaś, był parę tygodni temu taki żart, że na prawicowej grupie ludzie wrzucali przerobione zdjęcia polityków i pisali np. „Burmistrz Lyonu Jack Sassę powiedział o Polsce...”. W odpowiedzi wylewała się fala komentarzy. Takie rzeczy pokazują tylko, jak bardzo potrzebujemy edukacji, bo dopiero mając świadomość i wiedzę społeczną, historyczną czy psychologiczną, możemy świadomie powiedzieć: „Podpisuję się pod tym argumentem, ale nie podpisuję się pod tym, bo to i to”.
Myślisz, że muzyka powinna być polityczna?
Lanberry: Nie ma takiego obowiązku. Fajnie, jak jest odpowiedzią na jakieś wydarzenia, ale tylko wtedy, kiedy artysta nie jest do niczego przymuszany, bo inaczej nie jest artystą. W ogóle moją dewizą jest praca u podstaw. Moim zdaniem to jest najskuteczniejsze narzędzie. Co to znaczy? Jeśli jesteś gdzieś z ludźmi, to właśnie wtedy masz na nich największy wpływ, bo rozmawiasz z żywym człowiekiem, wymieniacie poglądy. Obalacie mity. Wtedy ludzie, którzy nie mają ze sobą styczności, muszą się ze sobą skonfrontować. I wtedy widzą w sobie ludzi, a nie łatkę, którą przypiął jakiś dziennikarz.
Choć sama nie masz większego problemu z hejtem, zmagają się z nim młode dziewczyny, którym piszesz piosenki. Jak z perspektywy swojej kariery i własnej drogi, oceniłabyś wpływ bycia w show-biznesie na nastolatki pokroju Viki Gabor, Roksana Węgiel czy Zuza Jabłońska?
Lanberry: Nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak kariera w takim rozmiarze może wpłynąć na 13-latkę. Wyobraź sobie, że masz rok przerwy, bo coś nie pykło i spadasz z podium, choć jeszcze przed chwilą miałaś miliony w streamingach. Nagle jest cisza. Jak nastolatka ma sobie z tym poradzić? Z perspektywy tego, co dzieje się choćby z amerykańskimi, nastoletnimi gwiazdami, takimi jak np. Demi Lovato czy Justin Bieber, widać jak niebezpieczna jest kariera w tak młodym wieku. Rodzice i opiekunowie takiego dziecka muszą podejmować ultramądre decyzje, żeby to dziecko nie wyszło poranione tą całą sytuacją. To wszystko zależy bardzo od otoczenia, bo jeśli tylko w pewnym momencie coś się wymknie spod kontroli, to to się kończy bardzo tragicznie. Wydaje mi się jednak, że fajnie jest najpierw coś przeżyć i dojrzeć. Dla mnie klasycznym przykładem jest Demi Lovato i to, co się z nią działo. Mam tutaj na myśli zaburzenia odżywienia w postaci anoreksji i bulimii, narkotyki, nieustanną presję ze strony współpracowników, przez którą m.in. miała tę niezdrową relację z jedzeniem. Ja też miałam niezdrową relację z jedzeniem w wyniku stresu związanego z relacją, w której byłam. I u mnie niestety ta niezdrowa relacja z jedzeniem pojawia się wtedy, kiedy mam stresującą sytuację. Dla mnie stres zawsze oznaczał niejedzenie i mniejszą lub większą utratę na wadze. I to też jest pozostałość po niezadbaniu o relację ze sobą. Przyjrzałam się temu bardzo dokładnie i pracuję nad tym, ale to nie jest łatwe.
Show-biznes ma ogromny wpływ na młodych ludzi. Zauważyłaś niezdrowe tendencje również u siebie?
Lanberry: Opowiadam o tym w Pustosłowie, bo to nie tylko moje doświadczenie, ale też zatrważającej większości. Momentami ma to na mnie bardzo destrukcyjny wpływ. Codzienne bombardowanie informacji z Instagrama, Facebooka czy różnych portali... Jeśli nie masz świadomości, że to jest przemyślana strategia marketingowa i że wszystko jest wyprofilowane, dobrane pod użytkowników, to bardzo łatwo jest się zgubić i zatracić, co może prowadzić m.in. do niezdrowej relacji z jedzeniem czy stanów depresyjnych. W ogóle w Polsce depresja jest wciąż tematem tabu, a co dopiero depresja nastolatków? Powinniśmy o tym rozmawiać. Ja akurat nie mam takiego przykładu w rodzinie, ani nie miałam nigdy depresji, ale myślę, że problem ponownie rozpoczyna się od braku edukacji. Teraz dzieci i młodzież nie znają innego świata niż ekrany telefonów. Ich stan umysłu jest zupełnie inny niż nasz w ich wieku i ocenianie tego przez pryzmat wieku jest po prostu głupie. Dlatego trzeba analizować to, co się dzieje z dziećmi z perspektywy tych czasów i narzędzi, którymi dysponują. One po prostu urodziły się w takim a nie innym świecie i to my musimy go zrozumieć.
Znakiem czasów jest również coraz częstsze przenoszenie wydawnictw do internetu. Byłabyś w stanie zrezygnować w całości z wydawnictw fizycznych?
Lanberry: W całości nie, ale totalnie rozumiem, że to jest znak czasów. Nie mogę się o to gniewać, bo to konsument profiluje wszystko, co się dzieje na rynku. My, jako artyści, możemy jedynie np. serwować luksusowe wydania w postaci winyla czy kasety magnetofonowej. Będziemy po prostu odpowiadać na zapotrzebowanie ze strony rynku. Z drugiej strony wtedy produkty takie jak płyta zyskują namacalną wartość. Ważne jest też uregulowanie kwestii streamingów i przyjrzenie się stawkom, bo jeśli chodzi o tantiemy i ściąganie tantiemów ze streamingów, to jest naprawdę bardzo ciężko.
Jak oceniasz z perspektywy czasu swoją drogę?
Lanberry: Przede wszystkim jestem za nią wdzięczna, bo z mojej perspektywy była bardzo kręta. Choć liczymy czas od debiutu, ta moja droga trwa o wiele dłużej. Wcześniej studiowałam lingwistykę stosowaną i nawet ją skończyłam, ale nie do końca był to mój świadomy wybór , a bardziej decyzja podyktowana wychowaniem wyniesionym z domu, żeby zawsze mieć plan B. Dziś już nie do końca się z tym identyfikuję. Wtedy realizowałam te kolejne kroki, pomimo że wiedziałam już, czym będę się w przyszłości zajmować i że będę żyła z muzyki. Jestem wdzięczna za to, co jest w tym momencie. Jestem wyznawczynią filozofii „tu i teraz”. Kiedyś bardzo lubiłam grzebać w przeszłości, ale też potrafiłam wybiec za bardzo w przyszłość. Wszystko, byle nie życie w danym momencie. No i w końcu mnie to uderzyło, że chyba tak się nie da, bo to nie do końca zdrowe. Teraz się nie zastanawiam i nie rozpamiętuję, czy ta droga była dobra czy zła. Była kręta i wyboista. Trudności było dużo, ale dotarłam do momentu, w którym po prostu czuję wdzięczność za to, co do tej pory przeżyłam i to jest dobry punkt wyjścia. Chcę być bardzo świadomą osobą. Świadomą swoich możliwości. Mam tylko jedno życie w tym wcieleniu, jeżeli ktoś wierzy we wcielenia. Mam tylko to jedno życie we wcieleniu bycia artystką, wokalistką, piosenkarką, songwriterką. Co mogę z tym zrobić? Mogę wycisnąć je, jak tylko się da.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement