„Jebać i się nie bać”
Dwie EP-ki, dwie płyty i MTV Unppluged. A to wszystko w ciągu dwóch lat!
EP-ka „Urbano Futuro” jest kontynuacją „Maggie Vision”, ale jest na niej dużo mniej złości. Teraz pracuję już nad płytą „Siniaki i cekiny”, która ukaże się jesienią. To będzie popowy krążek po polsku i po angielsku. Robię go z Piotrkiem Oraz 2 producentami z UK- Bhavem I Ryanem. Część powstała w Londynie, część podczas campów songwritingowych na Teneryfie czy w Berlinie. Ostatnio śmiałam się, że musimy założyć agencję turystyczną Gaja Hornby Travel (śmiech).Podróżowanie i robienie muzyki to coś, co lubię łączyć najbardziej.
Co jeszcze możesz mi zdradzić na temat płyty?
Mam już 30 piosenek! Pierwszy raz nagrywam synthpop. Wszystko zaczęło się od „Niespokojnego morza”. Eksperymentowałam z różnymi rzeczami i w końcu poczułam, że to jest to. Bardzo podobają mi się rzeczy, które obecnie robią Ava Max czy Zara Larsson.
Dziś premiera singla „Tańcz głupia”, czyli pierwszej zapowiedzi krążka „Siniaki i cekiny”. Jaka historia się za nim kryje?
To siniakowo- cekinowa historia. Myślę, że podczas trudnych momentów każdy szuka swojego ujścia dla smutku, żalu i bólu. Jedni płaczą, a ja postanowiłam to wytańczyć.
Czy taniec czasem pełni dla ciebie rolę terapeutyczną?
Totalnie. Nieraz jest tak, że już nie masz ochoty ani sił gadać w kółko o tym, co zjada cię od środka. Czujesz, że słowa są zbędne, a jedynie co może ci pomóc, to ekspresyjny taniec.
Taniec był również ważnym elementem Twojego koncertu MTV Unplugged. Te aranżacje sprawiają, że nóżka sama chodzi!
Osadziliśmy je na Kubie. Oscylowaliśmy wokół Ameryki Łacińskiej – samba, salsa, bosanova. Miałam już tyle różnych wersji I aranży swoich starych hitów, że znalezienie kolejnych pomysłów było trudne. Takim wyzwaniem była piosenka „Thank You Very Much”.
Jak wspominasz swój czas na Kubie?
Kubańczycy są bardzo ciepli, serdeczni i otwarci. Żyją muzyką. Idziesz do kawiarni, a tam występ na żywo z najwyższej półki. Nie robią tego dla pieniędzy czy kariery. Nie robią tego po coś. Robią to, bo po prostu zawsze tak było. Pewnego razu pojechaliśmy do wsi pod Hawaną i podszedł do mnie jakiś chłop, który zapytał, czy pójdę z nim zatańczyć na świetlicę. To było mega cute (śmiech).
Oni prowadzą zupełnie inny styl życia.
Nie pamiętam PRL-u, ale wyobrażam sobie, że trochę mogło tak to wszystko wyglądać. Nad nami wciąż wisi widmo komunizmu, lecz oni dobrze odnajdują się w swoim systemie. Mają mniej zmartwień, są weselsi. To pewnie w dużej mierze też kwestia słońca. My przez pół roku jesteśmy zajebistym narodem. Potem zachodzą chmury i wszystko się psuje.
Zauważyłam, że bardzo dużo podróżujesz.
W tym roku wydaję chyba najwięcej materiału w całej swojej karierze, ale postanowiłam sobie, że co miesiąc będę gdzieś podróżować. O ile w zimę jakoś mi się to udawało, teraz jest trudniej, ponieważ zaczynają się koncerty. Wpadłam więc na pomysł, aby łączyć przyjemne z pożytecznym. Jeśli producent jest Hindusem, to lecę do Indii (śmiech). Podróże są mega rozwijające i mam na tym punkcie mega zajawę.
Jaki kraj cię zachwycił w ostatnim czasie?
Ostatnio byłam dwa razy w Indiach. Za pierwszym razem było super, za drugim utknęliśmy w hotelu, bo mieliśmy covid. Indie są fascynujące. Są piękne I przerażające zarazem. Hindusi mają w sobie ogromną potrzebę poszukiwań duchowych oraz patrzenia w głąb siebie. Byłam w Ashramie, czyli jogowym klasztorze. Wstawaliśmy o szóstej, a łóżka były strasznie niewygodne. Nam, europejczykom, joga kojarzy się głównie z fitnessem. Na wschodzie jest to mocno połączone z oddechem i medytacją. To część ich religijności. Z drugiej strony Indie są bardzo okrutne. Mówi się, że slumsy to ta najgorsza część miasta, ale prawda jest taka, że większość ludzi mieszka na ulicach. Gdy byłam w Bombaju, to bardzo zapadł mi w pamięć pewien obraz. Jest czwarta, idziemy ulicami, a na chodniku leży mężczyzna, bawiący się z noworodkiem. Intymna, domowa sytuacja, która dzieje się w nocy na środku ulicy. Nigdzie indziej nie spotkałam się z takim dualizmem.
Kiedy zaczęły się twoje poszukiwania duchowe?
Wszystko zaczęło się w okolicach mojej wyprawy do Peru. Nie jest to chyba tajemnicą, skoro wydałam piosenkę, w której nawijam o swoim doświadczeniu ayahuasci. Myślę, że był to pierwszy impuls, który później zaczęłam bardzo świadomie rozwijać, idąc ścieżką jogi.
Czy podróżowanie ci w tym pomogło?
My, Europejczycy, jesteśmy bardzo odłączeni od naszych ciał. W Polsce dusza i umysł uważane są za coś lepszego niż ciało. Warto jednak pamiętać, że jesteśmy na ziemi, gdzie przebywamy w naszych ciałach. To właśnie ciało umożliwia nam bycie tutaj, gdzie jesteśmy. W jodze duchowość i ciało są na równym poziomie. Nie jesteś w stanie wznieść się wyżej duchowo, jeśli zostawisz w tyle ciało.
Co sprawia, że twardo stąpasz po ziemi?
Czytam dużo książek duchowych. Kiedy żyjesz szybko, bardzo łatwo skręcić w złą stronę. To, co mi pomaga to medytacja, pieski, las. Pomagają mi rzeczy, które zbliżają mnie do natury, ziemi oraz samej siebie. Staram się pracować nad sobą – panować nad swoimi myślami i mózgiem, bo czasem zbaczają one na manowce. W pewnym momencie zrozumiałam, że moje myśli to nie jestem ja. Staram się być ponad to, co też jest na swój sposób trudne.
Wydaje mi się, że teraz w końcu masz przestrzeń, aby zadawać sobie różne pytania.
Wiesz, weszłam w ten świat showbiznesu nagle, po jakimś czasie zorientowałam się, że minęło pięć lat. Przypomniałam sobie, gdzie chciałam iść, a potem spojrzałam na to, gdzie jestem. Jak do tego doszło? Nie zrozum mnie jednak źle – bardzo cenię, że miałam taką możliwość i że mogłam robić to, co robiłam.
Początki wiążą się z kompromisami. W pewnym momencie zaczęłam mieć poczucie, że kompromisy już dawno powinny się skończyć, ale nic na to nie wskazywało. Ciągle było coś. Zastanawiałam się, kiedy w końcu będę mogła sama o sobie samostanowić. Była to dla mnie bardzo cenna lekcja. Jestem dumna z tego, że podjęłam decyzję o tym, aby pójść swoją drogą. Nie wiem, czy to moja mądrość, czy głupota (śmiech). Gdy miałam 20 lat, nie wiedziałam, z czym to się je. Zaufałam komuś, kto mnie przez to przeprowadził. Czasem lepiej, czasem gorzej. W przypadku debiutantów ta linia jest bardzo cienka. Nie wiesz, na ile możesz być sobą, a na ile powinieneś być pokorny. Nie wiesz, na ile masz słuchać kogoś, a na ile siebie. To gra w ruletkę.
Jak oceniasz swoją muzę z perspektywy czasu?
To był dobry, jakościowy pop. Nie było wtedy takich rzeczy. Hity w radiu to jedno, ale dobrze jest też budować swoją publiczność poprzez featy, dodatkowe tracki czy inne działania. Wydaje mi się, że w moim przypadku tego zabrakło. Zabrakło tej drugiej, artystycznej połowy, która byłaby kontrą dla radiowych hitów. Zabrakło duszy. Cały czas miałam ją w sobie, ale nie miałam jak, jej pokazać.
To jednak pomogło ci nauczyć się asertywności, prawda?
Moim największym problemem było poczucie winy. Czułam się winna, gdy stawiałam granice. To zawsze bardzo mocno we mnie rezonowało i był to powód, dla którego często znajdowałam się w wielu niekomfortowych sytuacjach. Kiedyś powiedziałam, że nie dam rady zagrać czterech koncertów, bo nie wyrobię fizycznie. Potem spojrzałam w grafik i zobaczyłam cztery koncerty. Gdy zwróciłam na to uwagę, to usłyszałam, że jeśli odwołam koncert, to ludziom będzie przykro. Co miałam zrobić? Cały czas doprowadzałam się do granic możliwości. Myślałam, że skoro zrobiłam już dwie, trzy, cztery rzeczy, to mogę zrobić i piątą.
No tak, no bo co ci szkodzi? A przecież szkodzi.
No szkodzi, tylko nie od razu. Jak byłam młodsza, to myślałam, że zacisnę zęby i dam radę. Potem okazało się, że zaciskanie zębów ma swoje konsekwencje. Teraz już nie wchodzę w takie sytuacje, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak szkodliwe jest to dla mojego zdrowia. Wiesz, co spowodowało moją przemianę? Zemdlałam podczas pracy na planie zdjęciowym i trafiłam do szpitala. Okazało się, że mam torbiel na jajniku i muszę mieć operację. W tym samym czasie moi współpracownicy pytali, czy będę mogła zagrać dzisiaj koncert. Lekarz zauważył, że coś jest nie tak. Przyszedł do mnie i powiedział coś w stylu: „Wie pani, takie rzeczy zazwyczaj dzieją się, kiedy blokowana jest energia artystyczna. A pani chyba wyraża się artystycznie”. Byłam w szoku. To było dla mnie jak przebudzenie. Nie mogłam dalej udawać, że to na mnie nie wpływa. Moje ciało powiedziało mi dość. Od tego czasu zaczęłam tupać nogą.
Powiedziałaś stop, zrezygnowałaś z międzynarodowego kontraktu i poszłaś swoją drogą. Ludzie myśleli, że zwariowałaś.
Dziś jestem wdzięczna za to, co mnie spotkało. Postrzegam to jako lekcję. Dzięki temu nauczyłam się stawiać granicę oraz głośno mówić o tym, co mi się nie podoba. Oczywiście można na to patrzeć z dwóch stron. Jak byłam wkurzona, to patrzyłam na to negatywnie. Dziś czuję już tylko i wyłącznie wdzięczność.
Dla wielu osób twoja zmiana była nagła i szokująca. W jednej chwili jesteś w „The Voice”, a w drugiej robisz przerwę w karierze i przeklinasz.
Ja też się zastanawiałam, po co tam jeszcze byłam. Wychodzenie z kontraktów jest długie, trudne i czasochłonne. Mentalnie byłam już gdzieś indziej, ale wciąż musiałam udawać, że jestem tu. Być może dlatego spotkało się to z tak dużym oporem publiczności. Myśleli, że zwariowałam. Dla mnie to był kilkuletni proces, który przechodziłam w ciszy.
No właśnie! To, co widzimy w mediach to jedno, a to, co dzieje się w zaciszu domu to drugie. Niedawno mówiła o tym Ariana Grande, która tłumaczyła fanom, dlaczego schudła.
Ja też byłam większa, jak brałam leki. Wszyscy myśleli wtedy, że wyglądam normalne. My, artyści, sprzedajemy bajki, bo ludzie chcą bajek, ale to nadal są bajki. Kiedyś byłam oceniana jedynie pod kątem stylizacji, choć oczywiście one również były jakąś przykrywką. Nie oceniali jednak mojej figury ani urody. Pewnego razu spotkałam się z Ewą Farną, która wtedy bardzo obrywała za swój wygląd. Rozumiałam, co do mnie mówiła, ale nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ludzi obchodzi, jak wygląda. A ludzi to obchodzi. Internet to śmieszne i przerażające miejsce. Na żywo nikt nigdy mi nie powiedział, że źle wyglądam. Na żywo słyszałam, że promienieje, a w Internecie pisali, że się staczam. Ja czuję się dobrze. Trzeba mieć wyjebane.
Zapisałam sobie to hasło w notatkach po fali artykułów: „Co się dzieje z Margaret?”. Rzuciłam tę frazę podczas rozmowy z Piotrkiem.
Jak na przestrzeni lat zmienił się twój proces twórczy?
Kiedyś jeździłam na sesje, które odbywały się w wyznaczonych godzinach. Nie miałam przestrzeni, aby robić muzykę poza wyznaczonymi godzinami. Nie było takich momentów, że siedziałam w domu i nagle wpadałam na pomysł, aby napisać piosenkę, bo nie miałam wolnych momentów. Nie miałam też przestrzeni w głowie. Musieliśmy napisać singiel, więc jechaliśmy do Szwecji i pisaliśmy singla. To było bardzo zadaniowe – producenci mieli zlecenie, żeby napisać ze mną hit. Nauczyłam się wtedy bardzo dużo o songwritingu i produkcji, co później zaczęłam wykorzystywać również podczas pracy w Polsce. Mój proces twórczy zaczął się zmieniać w okolicy powstawania „Gaji Hornby”. Tak naprawdę Piotrek był pierwszą osobą, z którą zaczęłam rozmawiać o muzyce i wchodzić w proces twórczy głębiej niż tylko pisanie hitów.
A jak odnajdujesz się w roli właścicielki wytwórni muzycznej?
Uczę się. Popełniam błędy. Otrzepuję się i idę dalej. Sprawia mi to frajdę, ale to work in progress. Uczę się być po tej drugiej stronie, uczę się wspierać i być na miejscu pasażera. Nie mamy jeszcze sukcesów w tej dziedzinie, ale pokornie się uczymy. Przygotuj się, bo Hanafi, artysta z GH, to przecinak. Wiem, że wywróci tę scenę do góry nogami.