Imponuje język i wrażliwość muzyka, choćby kiedy pisze, że "przeciągi to pokurczone, nigdy niedorosłe rodzeństwo prawdziwego wiatru" lub oddaje się refleksjom na temat kotów: "Ludzie zatrzymali przy sobie koty chyba po to, by mieć na co dzień trochę tajemnicy, czegoś, co nie będzie wielką religią, tylko powszechnim obcowanie z niepewnością".
Dominują wątki uliczno-blokowe, ale znalazła się również impresja weselna: "Wróciłem na salę i piłem ze wszystkimi, śpiewałem sto lat i resztę tych strasznych pieśni, od których się trzeźwieje i można znowu wypić kieliszek. Na weselach nawet słabe głowy mocnieją przez te zawodzenia". Jedno z opowiadań to przekorna oda do papierosów i ich historyczny przekrój, w którym znajdziemy zapis ewolucji nazewnictwa tych używek: pochodzące z gwary więziennej "pety", z francuska brzmiące "szlugavery", czy "fajki" (dawniej w rodzaju żeńskim 'ta fajka', dziś w męskim - 'ten fajek').
To znakomita lektura, którą najlepiej przyswajać w tramwajach, autobusach i na ławkach, naturalnym środowisku bohaterów "Mikrotyków". Oddychając tym samym powietrzem, jeszcze bardziej docenimy kunsztowność prozy Sołtysa i jego gawędziarski talent.