Takiego Biennale jeszcze nie było. W jakim sensie? Tak silnie sfokusowanego na tematykę kobiecą, feministyczną, zaangażowaną w tym akurat kontekście. Oto, zgodnie z założeniem dyrektorki artystycznej Biennale, Cecilii Alemani, Włoszki mieszkającej w Nowym Jorku, w pawilonie głównym prezentowane są prace tylko i wyłącznie kobiecych artystek; w sumie dwustu, z całego świata. Tym samym tworzą one wielokulturową, pełną znaczeń i często niezwykle uniwersalną opowieść o sztuce.
Już samo hasło Biennale, swojsko brzmiące „Milk of Dreams” (tłumaczone jako „Mleczne sny”), zostało zaczerpnięte od tytułu książki pisarki i malarki Leonory Carrington. Mieszkająca w Meksyku w latach 50-tych XX wieku Leonora wymyślała tajemnicze historie, do których tworzyła obrazy, bezpośrednio na ścianach swojego domu. Potem tworzyła je w notatniku, który zatytułowała „Milk of Dreams”.
To nie koniec silnych kobiecych akcentów. Weneckimi Złotymi Lwami w tym roku nagrodzono dwie twórczynie. Wystawa Soni Boyce „Feeling Her Way” w Pawilonie Brytyjskim otrzymała laur za Najlepszy Pawilon Narodowy. Zaś Simone Leigh z USA została nagrodzona indywidualnie w kategorii Najlepszy Artysta Międzynarodowej Wystawy „The Milk of Dreams”. Tu warto odnotować, że Sonia i Simone są pierwszymi czarnoskórymi artystkami, które w 127-letniej historii tej imprezy uhonorowano Złotymi Lwami.
Romowie i Polska
To nie koniec premier. Dzięki polskiej artystce po raz pierwszy w historii Biennale widzowie mogą oglądać romską sztukę, co zauważają i podkreślają krytycy na całym świecie. Mowa oczywiście o pracach Małgorzaty Mirgi-Tas, która jest autorką wystawy pt. „Przeczarowując świat”. To 44-letnia polsko- romska artystka wizualna, malarka, rzeźbiarka, edukatorka i aktywistka, która mieszka i tworzy w Czarnej Górze.
Małgorzata wraz z zaufanymi krawcowymi stworzyła 12 wielkoformatowych gobelinów, które odpowiadają 12 miesiącom. Owe gobeliny powstały (jak opowiada artystka) ze skrawków materiałów, ubrań i osobistych rzeczy. Metafora jest czytelna: artystka kładzie duży nacisk na zachwyt nad życiem i jego kolorytem. Jedna część ekspozycji poświęcona jest najbardziej znanej, bo podróżniczej i „wędrownej” charakterystyce Romów. Oglądamy istotne dla sztuki i historii romskiej figury, jak legendarną poetkę Papuszę.
Warto docenić uniwersalny przekaz polsko-romskiej ekspozycji. Takie pojemne hasła jak: wolność, niezależność, ucisk mniejszości oraz brak tolerancji to wciąż aktualne problemy. Nie tylko przecież w społeczności Romów, ale także w kontekście polityki i wojny w Ukrainie.
Kuryluk i Kangor
Jak wenecka tradycja każe, przy Biennale odbywają się oficjalne wystawy towarzyszące, organizowane przez instytucje oraz organizacje non- profit. Przy wsparciu i organizacji Fundacji Anny i Jerzego Staraków w kameralnym weneckim Palazzo Querini od kwietnia do listopada prezentowana jest wystawa prac polskiej artystki, Ewy Kuryluk, pod opieką kuratorki Anny Muszyńskiej. Na wernisażu ekspozycji zatytułowanej „Ja, Kangor” obecna była artystka z mężem Helmutem. Nie opowiadała zbyt wiele o swojej sztuce, bo, jak słusznie twierdzi, od momentu powstania sztuka już zaczyna żyć własnym życiem. To publiczność, po swojemu, weryfikuje ją i ocenia. „Ja też jestem teraz jedynie widzem dla tego, co stworzyłam”- dodała przekornie artystka.

Ewa Kuryluk to człowiek-instytucja. 76-letnia pionierka awangardowej instalacji tekstylnej w Polsce, malarka i fotografka, historyczka sztuki, pisarka i poetka. Prezentowała swoje prace na ponad 40wystawach indywidualnych i 60 zbiorowych; w Europie, USA, Ameryce Południowej, Kanadzie i Japonii. Jest autorką licznych prac eseistycznych poświęconych sztuce: m.in. „Wiedeńska apokalipsa”, „Podróż do granic Sztuki” , a także autorką książek. Była nominowana do Nagrody Literackiej Nike w 2005 roku za powieść „Goldi”, w której odnosi się do dzieciństwa.
Jak wyznała na wernisażu artystka, tytułowy „Kangor” to określenie z dzieciństwa. W jej domu wszyscy nadawali sobie zwierzęce przydomki. „Kto ty jesteś? Kangór mały. Jaki znak twój? Kangór biały” – to moja dewiza od ponad pół wieku, żartowała Kuryluk. Jej wenecka wystawa, zatytułowana „Ja, biały Kangór / I, White Kangaroo”, to pierwsza (od premiery w 1978 roku) prezentacja instalacji „W czterech ścianach”. Została stworzona z materiału podszewkowego, pokrytego rysunkami artystki i jej towarzysza życia, Helmuta. Dzieła przedstawiają nieraz intymne sceny z ich codzienności.

Jak opisuje Anda Rottenberg, wybitna krytyczka sztuki, która również była na Biennale, Ewa Kuryluk„od początku uprawiała artystyczną trójpolówkę: pisała, wykładała, uprawiała sztukę. W zgodzie z dominującym nurtem sztuki tamtego czasu zajmowała się też performansem. Tyle że robiła to w zaciszu swojej pracowni. Właściwie w sypialni, ze swoim partnerem. Zdjęcia z tych działań sytuowały ją w podwójnej roli, była jednocześnie uczestniczką intymnych scen erotycznych i ich rejestratorką. (…) Choć nigdy nie deklarowała feminizmu, wszystko było skierowane na nią samą, jej myśli, uczucia, potrzeby, obserwacje, nawet relacje rodzinne”.
Kuryluk twierdziła: „Rysuję, czego nie mogę napisać, piszę, czego nie mogę namalować”. Równolegle, jak przypomina Rottenberg, artystka rejestrowała swoje różne wcielenia, często będące portretami bohaterek pisanych przez nią książek. „Jedna z tych postaci, czy też sfotografowanych wcieleń, ubrana jest w kostium kangura. Właściwie Kangóra - jej alter ego z czasów dzieciństwa, które powróciło po latach, kiedy jej życie rodzinne nabrało dramatyzmu i kiedy się zabrała za pisanie prozy autobiograficznej, która ostatecznie przybrała postać trylogii: Goldi, Frascati, Feluni”- opowiada krytyczka.
Z kolei Ania Muszyńska, kuratorka, przypomina, że wystawa Ewy Kuryluk jest spotkaniem z humanistką i intelektualistką. I podkreśla, że główną modelką sztuki Ewy Kuryluk jest ona sama. To swój obraz utrwala w pierwszej kolejności.
Kolejki do pawilonów
Jednym z najciekawszych i najlepszych pod względem eskpozycji (co potwierdziła nagroda Złotego Lwa) okazał się Pawilon Amerykański. Przed wejściem wita nas monumentalne popiersie czarnej kobiecej postaci, autorstwa Simone Leigh. Artystka w pustych przestrzeniach prezentuje potężne figury czarnoskórych kobiet, wykonane głównie z brązu. Tym samym tka historię o niewolnictwie i wyzyskiwaniu kobiet, która również ma uniwersalny charakter, biorąc pod uwagę choćby dramatyczne wydarzenia w Ukrainie, a także ucisk i nierówności społeczne, w tym w tzw. cywilizowanych społeczeństwach. Jest to także intymna opowieść samej artystki, Simone, która nie kryje, że jako czarnoskóra twórczyni była wielokrotnie pomijana w świecie sztuki.

Wyróżnienia tegorocznego Biennale otrzymały Pawilony Francji i Ugandy (oba znajdują się na terenie Giardini). W Pawilonie Francuskim artysta algierskiego pochodzenia, Zineb Sedira, stworzył filmową instalację pod tytułem „Les rêves n’ont pas de titre / Dreams have no titles”. Jest to hołd dla filmu postkolonialnego i zwrócenie uwagi na problem. To dlatego jury pochwaliło Francję i uhonorowało „w uznaniu i z wdzięczności za wieloletnią wymianę myśli i solidarność jako idei budowania wspólnot w diasporze. Za przyjrzenie się złożonej historii kina poza Zachodem i różnorodnym historiom oporu w tej twórczości”. Z kolei ciesząca się popularnością wystawa w Pawilonie Ugandy nosi nazwę „RADIANCE: They dream in Time” i prezentuje multimedialne prace Acaye Kerunena i Collina Sekajug, w iście afrykańskim kolorycie. Co istotne, Uganda po raz pierwszy uczestniczy w Biennale.
Apokalipsa
„Całe swoje życie Ewa Kuryluk próbuje przezwyciężyć apokalipsę” - opowiada Anna Muszyńska, kuratorka. Te słowa idealnie obrazują klimat, który daje się wyczuć, zwiedzając nie tylko wystawę Kuryluk, ale w ogóle Pawilony Narodowe i wystawę główną na Biennale 2022.
Muszyńska przypomina, że powojenny świat, na którym Kuryluk pojawiła się w 1946 roku, był „ruiną moralną, ludzką, egzystencjalną”. I dalej: „Jej świadectwem jest własna biografia i historia najbliżej rodziny, która w doświadczeniu jednostki skupia w natężeniu granicznym zawiłości minionego stulecia. Jednocześnie sztuka Ewy Kuryluk jest opowieścią o wyzwoleniu, nieograniczonej wolności umysłu i wyobraźni oraz nadziei na lepszy, życzliwszy każdemu z nas świat”.
Ciekawe, jak aktualnie wciąż brzmią słowa samej artystki, która pisała w „Podróży do granic sztuki” w ten sposób: „Marzy mi się zakorzenienie jednostki w człowieczeństwie, a więc w idei globalnej wspólnoty, opartej na poszanowaniu materialnych i duchowych potrzeb każdego”.
„Jej starania są dzisiaj dla nas bezcenną lekcją. W świecie rosnących podziałów, niepewności i poczucia winy wobec relacji z naturą sztuka Ewy Kuryluk przynosi uważne spojrzenie w głąb ludzkiej kondycji i podnosi do równouprawnionej rangi indywidualne, tak emocjonalne, jak i cielesne, doświadczenie każdego z nas” - dodaje Muszyńska.
Nie sposób nie odnieść tych słów do sytuacji politycznej i społecznej. Echa wojny, toczącej się w Ukrainie, są słyszalne w Wenecji, wypełnionej na powrót turystami (po pandemii). Do gości i uczestników Biennale zdalnie przemawiał sam prezydent Ukrainy, Wolodymyr Zelenski. Pawilon Ukrainy to jedno - na gości czeka też specjalna instalacja na terenie Giardini, pod gołym niebem. Tworzą ją m.in. fotografie z okupowanego kraju oraz góra uformowana z worków, pochodzących jakby z okopów. Całość budzi niepokój o przyszłość i losy tych, o których myślimy.
Rosyjski pawilon, który miał powstać w dużym ciemnozielonym budynku, zieje pustką. Kuratorzy, chcąc zamanifestować niezgodę na wojnę Rosji, która napadła na Ukrainę, wycofali się z tego wydarzenia artystycznego. Wszyscy powtarzają tutaj, mijając Pawilon (zdarzały się nawet gwizdy przechodzących), że to bardzo dobra decyzja. Jedyna słuszna.
/tekst: Magdalena Kuszewska
fot: Tomek Pikuła/BCMFD MEDIA/