/tekst pochodzi z K MAG #90/
Z Polski zostaną tylko centra handlowe, kościoły i bazary. Taki nieco apokaliptyczny obraz wyłania się z twojej „Opery o Polsce”.
Rzeczywiście, tak wyszło. Materiały do tego filmu zbierałem prawie dziesięć lat. Grzebałem w przeszłości kraju, a także historii swojej rodziny i własnych wspomnieniach, szukając przyczyn sytuacji, w której obecnie się znajdujemy. Nie jestem zbytnim optymistą, gdy myślę o współczesnej Polsce. Z założenia film miał być kołysanką dla Polaków – uznałem jednak, że zanim nas ukołyszę, spróbuję najpierw dojść do prawdy, zrozumieć, co robimy źle. Podobnie jak podczas wizyty u psychologa – musimy dotrzeć do źródła problemów, żeby je naprawić.
Spotkałem się z opinią, że charakterystyczne dla sztuki awangardowej myślenie krytyczne przeszło dziś do mainstreamu. Zjawiska takie jak Trump, Brexit, PiS wyrosły z buntu i krytyki zastanej rzeczywistości. Może w przestrzeni sztuki przydałoby się więcej takich kołysanek?
Środowiska prawicowe i nacjonalistyczne pokazują złe strony współczesnego świata. Trzeba to jasno powiedzieć – w swoich diagnozach i postulatach kłamią, manipulują, uprawiają populizm. Stawiają tezy sprzeczne z nauką i zdrowym rozsądkiem, narzucają dogmaty, podważają dorobek kultury europejskiej ostatnich dziesięcioleci, mówią to, co masy chcą usłyszeć. Wiadomo, że nie ma ostatecznych prawd, ale pewnych rzeczy i faktów musimy się trzymać. Nie można porównywać prostackiej krytyki ze strony polityków z krytyką zawartą w sztuce.
„Czuję bezradność, czuję gniew, czuję strach i złość”, mówi jeden z bohaterów „Opery o Polsce”. Czy nie słyszymy tego coraz częściej?
To zdanie wypłynęło ze mnie. W filmie przytoczony jest też autentyczny list do seksuologa napisany przez kobietę, która ma problem z tym, że liże się ze swoim psem. Na końcu pisze: „Nie wiem, co robić, nie wiem, co robić”. To także jedno ze zdań, które ostatnio często słyszę. Nie potrafimy sobie poradzić z demokracją. Okazało się, że daje ona władzę głupim ludziom. Może demokracja już nie wystarczy? Może wymaga korekty albo nawet radykalnej zmiany? Pracuję teraz nad filmem, w którym pojawia się rewolucyjna myśl, że skoro nie jesteśmy w stanie przerwać tego zaklętego kręgu głupich walk o władzę i wojen kolejnych pokoleń, to może powinniśmy oddać władzę kobietom. Nie na zasadzie parytetów, ale odwrócenia sytuacji i zgody na matriarchat, dominację kobiecej wrażliwości. Może to jedyny sposób na uratowanie świata przed zagładą? Problemy z demokracją widoczne są już niemal wszędzie. Ostatnio pojechałem na Biennale College w Wenecji, by rozwijać swój pomysł na film. Usiadłem przy stoliku w restauracji z Turkami, Amerykanami i Węgrami. Pomyślałem, że zebrało się niezłe towarzystwo, bo wszyscy mówiliśmy mniej więcej o tym samym. O tym, jak źle się dzieje w naszych krajach, że ciągle trzeba protestować, że rządzący dokonują coraz bardziej kuriozalnych zmian w prawie.
W swoich dokumentach zdajesz się szukać odpowiedzi na fundamentalne pytanie: „Jak żyć?”. Czujesz, że zbliżasz się do rozwiązania zagadki?
Robienie filmów w różnych zakątkach świata daje mi możliwość dokonywania porównań. Na wyjazdach nie jestem turystą, zwykle zostaję na dłużej, kontempluję, przyglądam się ludziom i krajobrazowi, poznaję lokalną historię. Nie przybliża mnie to może do znalezienia remedium na wszelkie troski, ale daje szersze spojrzenie. Mam nadzieję, że tworząc filmowe eseje, mówię coś ważnego na temat świata. Nie moralizuję i nie mądrzę się, zamiast tego zadaję pytania, docieram do ludzi na poziomie psychologicznym, a nawet intymnym. Dzielę się wiedzą, którą zdobyłem.
Pojechałeś sam do Nowego Jorku, by nakręcić przejmujący dokument o samotności w wielkim mieście. Jesteś samotnikiem?
Samotność ma zły PR. Uważam, że jest potrzebna do tworzenia. Przynajmniej mnie najlepiej tworzy się w samotności. Jest też niezbędna do wnikania w siebie. Jeśli sami ze sobą nie czujemy się dobrze, to nie będziemy tworzyć zdrowych związków i relacji. Niewiele mamy dzisiaj samotności, uciekamy od niej w telefony dające nam poczucie stałej stymulacji i uczestniczenia w życiu społecznym. Dzięki nim wydaje nam się, że nie jesteśmy sami, choć w rzeczywistości jeszcze bardziej nas izolują i ograniczają wgląd w siebie.
Udało ci się wydobyć od przypadkowo napotkanych osób bardzo intymne zwierzenia. Pewien homoseksualista przyznał, że kochanek go bije, a starszy mężczyzna na wózku, że zamordował człowieka. Jak to robisz?
Ludzie wyczuwają i rozumieją, dlaczego robię te filmy. Widzą, że nie szukam sensacji, dlatego chcą współtworzyć dane projekty. Mówię nieraz, że piszemy wiersz, tyle że za pomocą kamery i mikrofonu. Staram się być prawdziwy w tych relacjach. W trakcie pracy bardziej niż filmowcem jestem po prostu człowiekiem. Ludzie cenią autentyczność, choć bardzo dużo mnie ona kosztuje emocjonalnie. Nakręciłem około pięćdziesięciu osób w Nowym Jorku, a każda z opowiedzianych historii zostawiła we mnie ślad; emocje, pewien rodzaj przywiązania, żalu, że nie mogę zostać na dłużej i pomóc tym ludziom. Po zakończeniu zdjęć byłem psychicznie wyniszczony. Rok zajęło mi „wyjście” z tego filmu, miewałem stany bliskie depresji. Robienie takich filmów kosztuje tyle energii, że za każdym razem się zastanawiam, czy warto. Ale gdy skończone dzieło trafia do widzów, a oni tę energię zwracają, utwierdzam się w przekonaniu, że tak.
Bardzo przesuwasz ramy gatunkowe. Przekraczasz granice dokumentu, aranżujesz niektóre sceny, dopisujesz kwestie bohaterom, przenosisz własne doświadczenia.
Filmy takie jak moje nie są socjologiczną ani antropologiczną pracą, nie nazwałbym ich też reportażami. To moja wizja wzmocniona przez różne zabiegi formalne. Pozwalam sobie na fantazję i poetyzowanie rzeczywistości, bo opisuję ją tak, jak sam ją widzę. Zresztą reportaż, który teoretycznie pokazuje świat 1:1, też nie jest obiektywny, bo przedstawia tylko jakiś subiektywnie wybrany, często mały wycinek całego obrazu. W „21 x Nowy Jork” zdecydowanie postawiłem na ten subiektywizm. Korzystałem chociażby ze specjalnych obiektywów, by obraz nie zawsze był ostry – tak widzimy świat, nasza percepcja jest wybiórcza. Mamy strumień myśli, który układa się w jakąś narrację. Podobnie w tym filmie – historie opowiadane przez bohaterów zlewają się w jedną opowieść o samotności.
Tworzysz niszowe kino, nieprezentowane masowemu odbiorcy. Uważasz, że oddziałujesz na widzów w odpowiedniej skali?
Nie chcę robić sztuki dla milionów, choć wiem, że moje filmy trafiają do całkiem dużej liczby odbiorców. Najpierw objeżdżają festiwale na całym świecie, później trafiają do kin, telewizji i w końcu do internetu. Są niszowe, ale ogląda je bardzo dla mnie ważna część społeczeństwa. Ludzie dają mi komunikaty zwrotne, nieraz piszą, że długo myśleli o moim filmie, że zmienił ich pogląd na różne sprawy, a przede wszystkim, że dał im emocje. Bywa, że po pokazie podchodzą do mnie, by uścisnąć rękę i przez dłuższą chwilę popatrzeć mi w oczy, to bardzo ważne dla mnie doświadczenie. Mam wtedy poczucie, że mój film nie był wydmuszką.
Bardzo istotna w twoich filmach jest muzyka. W „21 x Nowy Jork” pobrzmiewały techno i klasyka, a w najnowszym filmie już w samym tytule jest słowo „opera”.
Dzięki swojej abstrakcyjności muzyka przekazuje znacznie więcej niż inne formy sztuki, chociażby w warstwie emocjonalnej. Gdy zaczynam myśleć o filmie, jednocześnie zastanawiam się również nad muzyką. To ona kreuje mój sposób myślenia o projekcie, wskazuje poziom emocjonalny i filozoficzny opowieści. Ostatnio odkryłem nową metodę znajdowania inspiracji: wchodzę do galerii czy muzeum z muzyką grającą w słuchawkach, chodzę pomiędzy obrazami, przed którymś zatrzymuję się na dłużej i już mam kawałek scenariusza.
To chyba efektywna droga. Podobno pracujesz teraz aż nad pięcioma projektami.
Najbardziej zaawansowany projekt to „Odyseja filmowa”, skierowana przede wszystkim do młodzieży. Zainteresowała mnie postać Kazimierza Prószyńskiego, wynalazcy pierwszego na świecie urządzenia do nagrywania i odtwarzania filmów – pleografu. Swojego odkrycia dokonał prawdopodobnie rok przed braćmi Lumière, ale wszyscy o nim zapomnieli. Bohaterem filmu będzie chłopiec, który próbuje odtworzyć pleograf i wysłać go w kosmos. To opowieść o tym, jak przez film uczymy się życia. Drugi projekt to „Wymyśliłem sobie życie”, dokument kreacyjny rozgrywający się w czymś na kształt matriksa, w którym będą ukazane osoby o szczególnych zainteresowaniach i cechach umysłu. Chcę pokazać, do czego jest zdolny ludzki mózg i na ile możemy zmienić swoje życie. Trzeci film, „Czas bogów”, to opowieść o naszej cywilizacji po apokalipsie. Na Ziemi zostanie garstka osób, co będzie pretekstem do rozmyślań o nowym zaaranżowaniu świata. Rejestruję również próby do „Procesu” Krystiana Lupy, przyglądając się pracy mistrza z aktorami, co zapewne przyda mi się podczas kręcenia mojego pierwszego filmu fabularnego. Ponadto robię małą rzecz o rekonstrukcji pewnego fortepianu dla Instytutu Chopina.
Chyba nie jest łatwo zapanować nad tyloma przedsięwzięciami.
Trochę przez przypadek mam teraz tak dużo projektów. Wcześniej zwykle skupiałem się na jednym, który zabierał mi mniej więcej dwa lata. To, że teraz robię tyle rzeczy na raz, bierze się też z obawy, że za chwilę wszystko w Polsce się zawali. To mnie bardzo zmobilizowało do działania. Dopóki można, robię jak najwięcej.
Niektórzy twierdzą, że sytuacje kryzysowe są zbawienne dla prawdziwej sztuki. Choć wolałbym żyć w spokojniejszych czasach niż pędzić z myślą o katastrofie. Jasną stroną obecnej sytuacji jest to, że ludzie zaczynają się łączyć w grupy – razem protestują, manifestują solidarność – co być może zaprocentuje w przyszłości i sprawi, że będziemy sobie bliżsi. W tym upatruję nadzieję.
Piotr Stasik (ur. 1976 r.) – reżyser, twórca filmów dokumentalnych, laureat wielu nagród na festiwalach filmowych na całym świecie. Jego „21 x Nowy Jork” był nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej w kategorii najlepszy film dokumentalny. Nakręcił m.in. „Koniec lata”, „Dziennik z podróży”, a ostatnio pokazywaną na Warszawskim Festiwalu Filmowym „Operę o Polsce”.