Pamiętam, kiedy znajomy polecił mi pierwszy odcinek „Czarnego lustra”. Pokrótce i bez spoilerów nakreślił mi fabułę, która od razu mnie zainteresowała. Terroryści żądający za porwaną księżniczkę okupu w postaci nagrania i opublikowania w mediach stosunku premiera Wielkiej Brytanii ze świnią – brzmiało to zarówno szokująco, jak i oryginalnie. Rzeczywiście tak było. Choć nigdy nie zostałem wielkim fanem „Czarnego lustra”, serial Charliego Brookera zrobił na mnie spore wrażenie. Poruszane w futurystycznych wizjach problemy związane z błyskawicznym rozwojem technologii i coraz większym zagubieniem ludzi, którzy przestali za nim nadążać, wciągały i niepokoiły. Główną siłą serialu była pomysłowość i oryginalna fabuła. Niestety, przy okazji premiery piątego sezonu „Czarnego lustra”, można odczuć, że twórcy zderzyli się ze ścianą.
Rozpoczynający nowy sezon odcinek „Striking Vipers” to historia przyjaciół, którzy romansują ze sobą w wirtualnej rzeczywistości w grze przypominającej "Tekkena" czy "Mortal Kombat". Chociaż bohaterowie nie czują do siebie pociągu w rzeczywistym świecie, noce przed konsolą zapewniają im wyjątkowe doznania. Danny prowadzi spokojne życie z synem i żoną, z którą stara się o kolejne dziecko. Karl jest producentem muzycznym, którego interesują relacje bez zobowiązań.
Kiedy między dawnymi przyjaciółmi dochodzi do wirtualnego zbliżenia, nie mogą zapomnieć o grze, co wypływa na ich dotychczasowe swoich życie. Odcinek wypada dobrze, przede wszystkim pod względem aktorskim. Anthony Mackie („Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz”, „Avengers: Koniec gry”) oraz Nicole Beharie („Wstyd”, „Jeździec bez głowy”) wcielają się w swoje role bardzo przekonująco. To sprawia, że „Striking Vipers” ogląda się nieźle, choć fabuła i poruszane problemy są zdecydowanie przestarzałe. W końcu Charlie Brooker nie jest pierwszym (ani nawet dziesiątym) twórcą dotykającym kwestii znaczenia płci i seksualności w wirtualnym świecie, czy ucieczki od małżeńskiej rutyny w ramiona coraz więcej oferującej technologii. Fanów, którzy z niecierpliwością czekali na nowy sezon ulubionego serialu, mógł spotkać duży zawód już w pierwszym odcinku. Zwłaszcza że otwierający epizod jest najlepszym z całego sezonu.
Niestety – z każdą minutą kolejnych odcinków na usta ciśnie się coraz głośniejsze „to już było”. Drugi odcinek - „Smithereens” - broni się kreacją głównego bohatera, w którego wciela się Andrew Scott (słynny Moriarty z serialu "Sherlock", a niedawno rewelacyjny jako ksiądz w "Fleabag"). Porywa on pracownika firmy odpowiadającej za stworzenie popularnej aplikacji, a za darowanie mu życia żąda tylko jednego – rozmowy z jej właścicielem. Brooker w tej historii opowiada o uzależnieniu od technologii, które nie tylko sprawia, że przestajemy zwracać uwagę na otaczający nas świat, doceniać bliskość drugiego człowieka, ale może też doprowadzić do tragedii. Najbardziej błaha rzecz – w przypadku bohatera, komentarz pod zdjęciem psa – może bezpowrotnie zmienić życie.
Twórcy „Czarnego lustra” przedstawiają tu obraz ogromnych korporacji, w których całe oddziały ciężko pracują nad tym, żeby ciągle usprawniać aplikacje, aby przyciągać uwagę użytkowników. W tym świecie właściciel jest bogiem, któremu nie wolno przeszkadzać i jako jedyny może sobie pozwolić na detoks od technologii w dowolnym miejscu na ziemi. Reżyser pokazuje zrozpaczonego porywacza, aby zwrócić uwagę na to, jaką siłę stanowią dzisiaj cyberkorporacje. Ludzie są dla nich jedynie liczbami i statystykami. To oczywiście niezbyt optymistyczna wizja, ale czy kogokolwiek to jeszcze zaskakuje?
Na koniec zostaje "Rachel, Jack and Ashley Too". Widzimy tu gwiazdę pop, która chociaż jest idolką nastolatek, ma tłumy na koncertach, a jej płyty sprzedają się na pniu, okazuje się ubezwłasnowolnioną ofiarą przemysłu muzycznego. Miley Cyrus w tej roli snuje się przygnębiona i stłamszona, czasem stara się wykrzyczeć emocje, ale niezbyt przekonująco. Opiekę nad nią sprawuje ciotka, współczesna Lady Makbet, która pilnuje, żeby jej młoda gwiazda brała leki psychotropowe i nagrywała wesołe, chwytliwe piosenki. To jak się czuje, nie ma żadnego znaczenia. Nieoczekiwanie na pomoc piosenkarce przychodzi jej nastoletnia fanka - wycofana i niezbyt popularna w szkole dziewczynka, która razem z ojcem i siostrą mieszka na przedmieściach. Historia młodej bohaterki i jej trudna relacja z siostrą zostały potraktowane bardzo powierzchownie, co czyni ją jedynie ckliwą. Piąty sezon kończy się banalnymi wnioskami – branża muzyczna nie ma litości, a popowy artysta jest jedynie posłuszną kukiełką, która może zostać zamieniona na hologram. Odcinek spodoba się z pewnością oddanym fanom Miley Cyrus, która gra tu w przekorny sposób ze swoją biografią.
Nic nowego – to chyba najwłaściwsze podsumowanie najnowszego sezonu serialu Charliego Brookera. Twórcy „Czarnego lustra” ustawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Mimo angażowania w serial rozpoznawalnych gwiazd, dzieło straciło swój najlepszy atut – kreatywność. Miejmy jednak nadzieję, że to po prostu kryzys, który zdarza się wielu reżyserom i „Czarne lustro” jeszcze nas zaskoczy.