Sobel bierze ślub, rusza w trasę i „musi to wykrzyczeć” — towarzyszyliśmy mu w trakcie koncertu na Open'er Festival! [REPORTAŻ]
23-07-2024
We wrześniu tego roku Szymon Sobel wyruszy w długowyczekiwaną przez fanów solową trasę koncertową. Z „Muszę to wykrzyczeć” zadebiutował na największym festiwalu w Polsce, a nas zaprosił za kulisy tego przedsięwzięcia. Oto pełna uskrzydlających emocji opowieść o artyście, który spełnia swoje największe marzenia.
Fani artysty musieli czekać aż dwa lata na tę trasę, a Sobel skutecznie podgrzewał emocje singlując w wielkim stylu. Teledysk do „Piękni ludzie” ma już ponad 8 milionów wyświetleń na YouTube i ponad 12 milionów odtworzeń na Spotify. Kolejne single „Sierra Papa” i „Niech boli”, ubrane w piękne obrazki, utwierdziły nas jedynie w przekonaniu, że Sobel znalazł swój kierunek i konsekwentnie nim podąża. Realizuje nową, dokładnie przemyślaną wizję na siebie. „Powrót najlepszej wersji Sobla” - komentują fani.
Dojście do tego momentu nie było usłane płatkami róż (choć w przypadku Sobla trafniejsze byłyby pewnie fiołki). Dwa lata temu artysta przeżywał poważny kryzys tożsamości. I z mojej perspektywy nie ma w tym nic dziwnego — w końcu, gdy Szymon zaczynał swoją przygodę z muzyką, był nastolatkiem. „Imprezę”, jeden ze swoich najpopularniejszych singli (aż 117 milionów wyświetleń teledysku i ponad 76 milionów odtworzeń na Spotify) wydał, gdy miał zaledwie 18 lat. Ten sukces to jednocześnie spełnienie marzeń, jak i swego rodzaju utrapienie dla tak młodego umysłu. Szymon wrócił. I choć jest w nim jeszcze namiastka „Bandyty”, to jest silniejszy, dojrzalszy i bardziej skupiony. Gotowy, na spełnianie kolejnych marzeń.
4 lipca 2024 - Open'er Festival
Dla mnie ta przygoda rozpoczęła się drugiego dnia festiwalu o 9 rano na terenie lotniska Gdynia-Kosakowo. Dla Szymona i całej jego ekipy — managementu, wytwórni, agencji bookingowej i najbliższych przyjaciół oraz rodziny trwała już od długich miesięcy. Spotkaliśmy się przy punkcie akredytacyjnym. Przyjechał ze swoim wieloletnim DJem i muzycznym towarzyszem, Deemzem. Wciąż przeżywał koncert Travisa Scotta, który oglądał dwa dni wcześniej w Krakowie.
fot. Dominik Czerny
Zagranie solowego koncertu na jednej z Open'erowych scen to dla większości polskich artystów spełnienie marzeń. W tym przypadku nie było inaczej. Spodziewałam się, że Sobel będzie zestresowany — od długiego czasu był przecież pod dużą presją dowiezienia największego show, jakie dotychczas było dane mu tworzyć. Wagi całemu wydarzeniu dodawał również fakt, że tego wieczora otwierał swoją długowyczekiwaną trasę „Muszę to wykrzyczeć” i ogłaszał kolejne premiery. Ale on wydawał się całkiem wyluzowany — był uśmiechnięty i bardziej podekscytowany niż zestresowany.
fot. Dominik Czerny
Za kulisami Open'erowego tentu panował względny ład. Chwilę po godzinie 10 wjechało tam kilka ciężarówek ze wszystkim, co potrzebne do realizacji całego przedsięwzięcia. Setki dokładnie opisanych skrzyń z mikserami, kablami, mikrofonami, światłami i elementami naprawdę wyjątkowej scenografii. Próba rozpoczęła się prawie punktualnie, chwilę po zejściu ze sceny Tinashe i jej tancerzy. Czas przewidziany na „przeinstalowanie” artystów na scenach festiwalu to dosłownie kilka chwil, co oznacza, że część prób również powinna utrzymywać szybkie tempo.
fot. Dominik Czerny
W okamgnieniu na backstage'u znalazło się kilkadziesiąt osób odpowiedzialnych za produkcję, realizację, dźwięk, scenografię, stylizacje, dokumentację, a także gość specjalny, który pojawił się na scenie tego wieczoru — OKI, z którym Sobel całkiem niedawno wydał kawałek „Muszę to wykrzyczeć”. Tego ranka Szymon po raz pierwszy zobaczył swoją koncertową scenografię składającą się m.in. z dwóch olbrzymich czarnych łabędzi, które po ustawieniu do siebie dziobami tworzą serce. Naprawdę pięknych i naprawdę trudnych do przewiezienia na scenę — absolutnie spektakularnych.
fot. Dominik Czerny
W trakcie próby pojawił się pierwszy stres, ale z raczej kategorii tych motywujących i budujących. Sobel, mimo swojego młodego wieku, jest perfekcjonistą i bierze na siebie odpowiedzialność za to, jak przebiegnie show. Sprawdza każdy detal, wszystkiego pilnuje osobiście, jednocześnie nie starając się nakładać na zespół presji, a wspierać i motywować. Jest serdeczny i pokorny. W trakcie próby kilka razy biegał na FOH, skąd sprawdzał brzmienie chóru — niespodzianki dla publiczności i wyjątkowego elementu, który uświetnia jego koncerty. Chór składający się z aż szesnastu osób to kolejny komponent, który świadczy o tym, że w kwestii zrobienia pięknego show Sobel nie bierze jeńców i wkłada w swój występ tak samo dużo energii i zaangażowania, jak i kreatywnych pomysłów oraz środków.
fot. Dominik Czerny
„Nie wiem, czy kiedykolwiek przed koncertem czułem się bardziej gotowy” — powiedział.
Chwilę przed północą garderoba Sobla wypełniła się ludźmi. W jego otoczeniu nie ma nikogo przypadkowego. Najbliższą część teamu artysty stanowią bliscy z jego rodzinnego miasta — Świdnicy. Z pozostałymi pracuje od lat. Te chwile przed koncertem poświęca na ostatnie szlify i domknięcie swojej roli. Poprawki włosów, przebranie w stylizację — w przypadku tej trasy naprawdę trudną i ciężką do ogarnięcia na scenie — studiowanie set listy, ułożenie listy tematów, które chce na scenie poruszyć. A w trakcie show Sobel jest prawdziwą gadułą i z łatwością przychodzi mu kontakt z fanami. W ostatnich minutach przed koncertem, gdy wszyscy gromadzili się już przy wyjściu, chwycił krzesło, na którym stanął, żeby powiedzieć jeszcze coś od siebie. Przypomnieć kilka kwestii, podbudować, podziękować. „To wasze zaangażowanie popycha mnie do tworzenia lepszych rzeczy” — zwrócił się do zespołu.
fot. Dominik Czerny
Przed samym wejściem na scenę czuł już jedynie wdzięczność. Wszystko było gotowe, niczego nie był w stanie już zmienić, niczego poprawić — rozpoczął show z promieniejącymi od ekscytacji oczami. Sobel wjechał na scenę w karocy w kształcie czarnego łabędzia, ubrany w bardzo ciężki, „futrzany” płaszcz, który zrzucił ze swoich ramion już w pierwszych sekundach rozpoczynającego kawałka. To dobra metafora, bo wraz z tym kawałkiem ubrania spada z niego wtedy trochę nerwów, które chwilę temu (choć zupełnie nieproszone) wkradły się za kulisy. Gdy zegar na backstage'u wskazał godzinę 1:30, w tencie rozbrzmiały pierwsze dźwięki „Pinky Ringi”, a reflektory oświetliły twarze zgromadzonej publiczności, która mimo załamania pogody tego dnia po brzegi wypchała Openerowy namiot.
fot. Dominik Czerny
Cały koncert podzielono na trzy akty. Pierwszy z nich zakończył się kawałkiem „ILE LAT?”, który (tak jak oryginalnie) Sobel zagrał z OKIM. Temu gościnnemu pojawieniu się na scenie towarzyszyło wiele wzruszeń i dumy — piękny antrakt do drugiego aktu. A ten zaczął się małym solo Szymona na pianinie. „Nie umiem grać, robię to dla mamy” — skomentował artysta, a publiczność mogła dostrzec jego trzęsące się ze stresu palce. To była zdecydowanie najbardziej emocjonalna część występu. Zaczęła się „Niech Boli” z poruszającym występem chóru, a potem podróżowała przez m.in. „Uzi”, „Pięknych ludzi” i „Fiołkowe pole”, aż zatrzymała się na przedpremierowym „MAMA POWTARZAŁA”. Nie sposób było nie uronić kilku łez. Zapowiedziany został również album, nad którym artysta pracował 3 lata i zaproszenie na wesele (trasę), którym Sobel przypieczętuje swój związek z muzyką. Akt trzeci przyniósł jednak rozluźnienie. Szymon zagrał to, co kilka lat temu przyniosło mu olbrzymią sławę i co sprawiło, że teraz jest tu, gdzie jest. „Impreza”, „Bandyta” i „Kinol” sprawiły, że publiczność (choć pełna emocji) opuściła namiot w rozluźnieniu i ukojeniu. Tak to powinno wyglądać.
fot. Dominik Czerny
Tego wieczora Sobel zagrał jeden z najbardziej spektakularnych koncertów tegorocznej edycji Open'er Festival i najlepszy w swojej dotychczasowej karierze.
Echa tego magicznego show słyszę do dziś — często od osób, od których nigdy wcześniej o Soblu nie słyszałam, a którzy od tego momentu z ekscytacją czekają na jego kolejne artystyczne ruchy. Cały team Szymona był niewiarygodnie dumny z tego, co udało im się stworzyć w Open'erowym tencie. On sam również czuł dumę. Ale to, co naprawdę świadczy o sukcesie artysty, to emocje, jakie wywołał w swoich fanach. A ci tą dumą byli wręcz przepełnieni: „Widać, że cały żyjesz muzyką. Ona się z Ciebie dosłownie wylewała! Dziękujemy Ci, że się podzieliłeś z nami częścią siebie i swojego obecnego życia”, „Estetyka tego koncertu to inny poziom. Najlepsze jest to, że jak byłeś na scenie, to widać było na twojej twarzy czystą, organiczną radość, która wychodziła ze środka. Chłopak, który spełnia swoje marzenie. Czuję, że to wszystko jest prawdziwe” — pisali w komentarzach pod jednym z postów na Instagramie. Kolejny przystanek tej uskrzydlającej muzycznej przygody to trasa „Muszę to wykrzyczeć”, na którą również Was zapraszamy.
fot. Dominik Czerny
Bilety oraz merch trasy koncertowej “MUSZĘ TO WYKRZYCZEĆ” dostępne są na stronieWWW.MUSZETOWYKRZYCZEC.PL. A oto harmonogram:
27.09 – WARSZAWA, COS TORWAR
26.10 – POZNAŃ, MTP
31.10 – WROCŁAW, HALA STULECIA
28.11 – KATOWICE, SPODEK
Do zobaczenia na trasie!

