Inspirując się zarówno fauną morską, anatomią człowieka, jak i parazytologicznymi grzybami, Danielska tworzy niezwykle złożone, intrygujące formy, które jednocześnie zachwycają i budzą niepokój. Jej prace dotykają aktualnych tematów, takich jak widoczne i niewidoczne niepełnosprawności, czy też wyzwania związane z akceptacją norm piękna narzucanych przez społeczeństwo. Danielska, która w swojej twórczości łączy modę z nauką i refleksją społeczną, nieustannie przesuwa granice tego, co może być uznane za sztukę do noszenia. W wywiadzie opowiada o swojej artystycznej drodze, ideach, które napędzają jej projekty oraz przyszłych przedsięwzięciach, które z pewnością jeszcze bardziej wzbogacą jej imponujące portfolio.
Twoje kreacje są często nazywane „egzoszkieletami” i mocno inspirowane naturą. Co w strukturach przyrody najbardziej Cię przyciąga? Czy jest jakiś konkretny element natury, który szczególnie Cię fascynuje i który najczęściej przenosisz na swoje dzieła?
Nika: Na samym początku mojej twórczości główną inspiracją była anatomia i moje prace były niejako hybrydami różnych anatomii, zarówno ludzkiej jak i innych gatunków. Skupiałam się na kręgosłupie i na nim budowałam resztę konstrukcji. Chłonęłam dużo takich twórców jak Beksiński czy Giger, co było bardzo widoczne w moich pierwszych pracach. Dzisiaj to oczywistość, Beksiński wisi już wszędzie, w najbardziej nawet oczywistych miejscach, powstało wiele filmów obdzierających tego twórcę z prywatności i kiedy myślę o nim jako jednej z moich pierwszych fascynacji czuję wręcz element zażenowania, że teraz jest to sztuka zbyt oczywista. Ale w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nic nie było oczywiste. Pojawienie się ósmego pasażera Nostromo przyprawiło nas o ciarki, ale też totalnie ogarnęło wyobraźnię wielu z nas. Zrozumiałam, że szkielet może zarówno przerażać, jak i fascynować w zależności od formy w jakiej się go przedstawi. Wiedziałam też, że bez dobrej znajomości anatomii nigdy nie będę tworzyć przynajmniej przyzwoitych prac. Interesował mnie człowiek i bliżej nieokreślone hybrydy międzygatunkowe. Tworzyłam rzeźbo-lampy, dziwne krzesła i inne obiekty mniej lub bardziej użytkowe, z naciskiem na to pierwsze. Któregoś dnia jeden z fotografów założył taki obiekt na ciało modelki i zaczął się etap, który został ze mną do dzisiaj, obiekty na ciało, po angielsku to ma ładną nazwę wearable art, sztuka do noszenia, ale może być po prostu nazwa kostium.
Kiedy poczułam się dobrze w temacie anatomii, przenicowałam na wskroś inspiracje artystami dobrze już dziś znanymi, zwróciłam się ku naturze i jej „dziwactwom”. Natura to studnia bez dna jeśli chodzi o nieoczywiste formy, chociaż te oczywiste też nas zachwycają i nigdy nie przestaną. Wystarczy zobaczyć jaki renesans przechodzą koty w Internecie :) Mnie zaczęły interesować stworzenia z otchłań morskich, których ciała charakteryzowały się symetrią, namnożeniem pewnych elementów czy ostro zarysowaną sylwetką. W moim domu i pracowni zaczęły projektować się koniki morskie, trylobity, wodorosty oraz promienice. Te ostatnie zostały ze mną najdłużej i to im poświęciłam cała spójną serię Radiolaria. Ale ponieważ w naturze wszystko nieustannie drga i ulega zmianom, moje zainteresowania opuściły głębiny morskie na rzecz dość nietypowych grzybów zwanych Cordyceps. Z zafascynowaniem wpatrywałam się w wideo z komentarzem Davida Attenborough opisującego ten inwazyjny gatunek zmieniający owady w żywe rzeźby (żywe przez pewien czas). Mimo koszmarnego rozwiązania ze strony natury w kwestii zbytniej liczebności danego gatunku owada sam sposób przeprowadzania czystki wśród sześcionogów jest fascynujący pod względem estetycznym. Natura, tym razem uzbrojona w grzyba, nadaje swoim pierwotnym kreacjom nową jakość. W tym przypadku natura tworzy swoiste rzeźby. Cordycepsy to temat, który nadal czeka na realizację.

Tworzysz rzeczy, które balansują między modą a sztuką, czasami są to wręcz rzeźby użytkowe. Jak myślisz, co osoby noszące Twoje prace mogą odczuwać? Czy zależy Ci na wywołaniu jakichś specyficznych emocji czy refleksji?
Nika: Moje prace są wykorzystywane głównie do sesji zdjęciowych i teledysków, więc wyobrażam sobie, że modelki czy modele czują przede wszystkim niewygodę i może ból nosząc moje kostiumy. One są jak gorsety, niestety krępują i ograniczają swobodę.
Ciało odgrywa centralną rolę w Twojej twórczości – zarówno jego kształt, jak i ograniczenia, które często narzucasz swoimi dziełami. Jak postrzegasz ciało jako medium artystyczne? Czy traktujesz swoje realizacje jako sposób na podkreślenie jego różnorodności, czy może jest to dla Ciebie forma wyzwania?
Nika: Ciało człowieka jest dla mnie najciekawszym wyzwaniem, jeśli chodzi o pracę artystyczną. Nie wiem, dlaczego tak akurat jest, ale już na pierwszych kursach rysunku i malarstwa totalnie mnie nudziła martwa natura w przeciwieństwie do aktu. Te wszystkie niby przypadkowo rozrzucone wazony, jabłka i inne martwe przedmioty to był jeden wielki ziew. Ciało jest mi najbliższe, jestem od niego zależna, widzę jak się zmienia z czasem, czy i jak akceptuję te zmiany. W głowie bawię się jego modyfikacjami typu jak będzie wyglądać ciało w stylu radiolarii? A jeśli kręgosłup czy ramiona będą miały inną budowę czy zaakceptujemy takie nowe ciało?
Jest tu wiele aspektów do odkrywania i rozwijania. Dwa lata temu brałam udział w projekcie Invisible Disability, który uświadomił mi jak dużo osób żyje z niepełnoprawnościami, których albo nie widać, albo z różnych powodów są ukrywane przez te osoby. Bardzo często robią to, ponieważ chcąc uniknąć stygmy osoby z niepełnosprawnościami. We współczesnym społeczeństwie, gdzie jesteśmy podporządkowani niedoścignionym standardom piękna choroby, anomalie, niedoskonałości są odrzucane. Ma być ładnie, symetrycznie, jędrnie, świeżo, młodo, normalnie. Tymczasem większości ludziom daleko jest do akceptowalnego standardu. Ten projekt pozwolił mi pracować nad tematem, który chodził za mną od paru lat, czyli skolioza. Kilka lat wcześniej przy okazji projektu Warstwy Życia organizowanym w Koperniku w Warszawie poznałam artystkę i po rozmowach z nia bardzo chciałam zrobić projekt oparty na jej kręgosłupie (ma bardzo zaawansowaną skoliozę). Pewnego dnia zadzwoniła z propozycją realizowania projektu Invisible Disabilty razem, więc od razu wiedziałam co będzie moją częścią projektu. Ponownie zaczęłam uczyć się anatomii, tym razem skupiając się na kręgosłupie w różnych stadiach skrzywienia. Nagle zaczęli się do mnie odzywać znajomi, którzy przyznali, że zmagają się z tym problemem i innymi ukrytymi niepełnosprawnościami. Zrozumiałam, że osób „normalnych” i zdrowych jest o wiele mniej niż nam się wydaje. Po prostu te osoby nie przyznają się do swoich niepełnosprawności, wolą być uważane za zdrowe i atrakcyjne postaci prosto z Instagramu. A mnie nudzi oczywistość i normalność (pomijając już, że nie ma czegoś takiego jak normalność). Pytam więc, dlaczego boimy się inności i niestandardowości? Przecież bylibyśmy o wiele szczęśliwsi móc bezstresowo żyć w swoich niedoskonałych ciałach z niedoskonałym życiem.
Takie projekty wychodzące poza sztukę angażujące zagadnienia społeczne czy naukowe lubię realizować najbardziej. Pomaga to uniknąć pustki, która następuje po skończeniu projektu bez konkretnego kontekstu, kostium dla kostiumu.
Miałaś już okazję wystawiać swoje kolekcje w takich miastach jak Amsterdam, Londyn, Nowy Jork czy Praga. Czy jest jakieś miejsce na świecie, gdzie jeszcze nie pokazałaś swoich prac, a bardzo chciałabyś? Czy różne konteksty kulturowe mają wpływ na odbiór Twoich pomysłów?
Nika: One się podobają wszędzie na podobnej zasadzie. Czasami bardziej są kojarzone jako komentarz do natury, do architektury, a czasami do fetyszu. To ciekawe, bo nigdy nie myślę stricte w tych kategoriach, szczerze mówiąc w ogóle nie myślę tylko realizuję projekty, które pojawiają mi się w glowie (u mnie proces tworzenia jest bardziej intuicyjny niż przemyślany). W Europie Zachodniej, gdzie otwartość na tematy erotyki jest duża naturalnym skojarzeniem będzie fetysz. Moje kostiumy zazwyczaj są prezentowane na nagim ciele, jest element skrepowania, niby bólu, projekty są nietypowe i często można zobaczyć zbliżone rzeczy na imprezach fetysz. Myślę, że kontekst kulturowy ma znaczenie, ponieważ często odbiorcy nie wiedzą co myśleć o tych projektach. Podobają im się, ale nie potrafią znaleźć kontekstu,wg którego mogliby odczytać znaczenie. Nie mają istniejących skojarzeń. Obce są im przebierane imprezy, anomalie ciała, architektura parametryczna, filmy fantastyczne czy horrory. To trochę jak ze zrozumieniem malarstwa barokowego czy współczesnego. Bez odpowiedniej wiedzy, bez poznania historii, kodów i symboli te obrazy są po prostu mniej lub bardziej ciekawe, nic więcej.
I teraz do meritum pytania. Przez jakiś czas marzyłam o realizacji projektu na Islandii, żeby móc spędzić rok na odludziu, pięknym, surowym i przestrzennym, gdzie nie ma zbyt wielu bodźców. Dalej o tym myślę, ale ostatnio pojawił się nowy pociągający i dość oczywisty cel, czyli Japonia. Zakochałam się betonowej w architekturze Tadao Ando, która (jak cała Japonia) nawiązuje do natury. Cudownie byłoby zobaczyć swoje prace w tych wnętrzach. Podoba mi się fascynacja Japonii światem nadprzyrodzonym, ich yokai oczywiście są pokrewne moim projektom.
Często sięgasz po materiały takie jak papier i drut – które z jednej strony są delikatne, ale mogą tworzyć bardzo wyraziste formy. Co sprawia, że wybierasz te surowce? Czy podczas pracy napotykasz na ich ograniczenia, czy raczej widzisz w nich nieograniczony potencjał twórczy?
Nika: Drut i papier to wdzięczne materiały, ale mają swoje ograniczenia. Dostaję zapytania od reżyserowi stylistów gwiazd o możliwościach użycia tych kostiumów w różnych sytuacjach i czasami materiały z jakich są wykonane nie nadają się dookreślonej realizacji. Artysta powinien być w stanie „przebiegnąć maraton” na scenie (przykład określenia jak wytrzymały powinien być kostium), móc wskoczyć do wody, najlepiej jakby kostium był z innego materiału np. skóra. Nad tym też chcę pracować, oczywiście jak już skończę te wszystkie projekty czekające od lat w kolejce na niekończącej się liście :) Ostatnio współpracuję też z firmą AR+,która szyje alternatywną modę i w ramach współpracy wypuściliśmy wspólny produkt, torbę, zrobioną z Tyveku (rodzaj materiału). Jest więc alternatywa to papieru, potrzeba tylko czasu na próby technologiczne.
Twój kostium „Ernst Haeckel’s Bride” zdobył nagrodę w konkursie World of Wearable Art. Skąd czerpałaś inspiracje do stworzenia tego niezwykłego stroju? Czy często zaglądasz do świata nauki, aby odkrywać nowe kształty i formy, które przekładasz na modę?
Nika: Historia tego kostiumu, który ostatecznie wylądował i został w Nowej Zelandii zaczyna się w Irlandii i pokazuje jak szukając jednej rzeczy odkrywany inną ,która otwiera nam nowe drzwi. Parę lat temu poleciałam do siostry do Dublina, a ponieważ jednym z moich zainteresowań zawsze było średniowiecze postanowiłam zobaczyć słynny manuskrypt z wyspy Kells z IX-ego wieku. Idę do Trinity College, jak zawsze przy takich okazjach podekscytowana, po czym okazuje się, że muzeum akurat prowadzi prace konserwacyjne przez trzy dni, a ja wylatuję przed ich zakończeniem. Mocno zawiedziona postanowiłam poprawić sobie humor w księgarni przy muzeum (zawsze działa) i wtedy natknęłam się na album Art in Nature autorstwa Ernsta Haeckela. To było jak objawienie. Wtedy interesowały mnie tylko rysunki Haeckela, jego morskie organizmy szczególnie promienice były jak incepcja. Nie wiedziałam wtedy, że ten dziewiętnastowieczny niemiecki artysta był także biologiem, filozofem czy prekursorem niemieckiej eugeniki. Rysował świetnie, jego grafiki dzięki swojej precyzji bardzo mi pomogły stworzyć elementy kostiumu opartego na morskich organizmach. Praca bardzo się spodobała na konkursie World of Wearable Art, był to mój pierwszy konkurs i tym bardziej duży sukces.

Twoje dzieła mają w sobie coś z pogranicza piękna i pewnej surowości, a czasem nawet budzą niepokój. Czy podczas projektowania myślisz o tym, by wywołać refleksję u odbiorcy? W jaki sposób tematyka granic ciała, technologii, czy nawet współczesnych problemów społecznych, takich jak zdrowie psychiczne albo fizyczne ograniczenia wpływają na Twoja sztukę?
Nika: Artyści i artystki jak chyba większość twórców są systemem połączonym. Ich prace to rezultat tego, co doświadczyli, co przechodzą w danym momencie, co zrobiło na nich wrażenie, co jest im bliskie, co kochają czy nienawidzą. Jeśli w moim życiu pojawi się temat niepełnosprawności i rozmowy z innymi osobami na ten temat, w dodatku widzę, że ten temat jest mniej oczywisty niż dotąd myślałam to będę taki temat realizować przy odpowiednich warunkach (projekty społeczne czy medyczne opierają się często na konkretnych badaniach, statystykach oraz rozmowach z ludźmi). Mogę się czegoś nauczyć i spojrzeć na oczywiste rzeczy z nieoczywistej strony. Jedną z niepełnosprawności w projekcie ID były choroby psychiczne, prowadziłyśmy rozmowy jak pokazać niektóre z nich w instalacjach. W „Warstwach życia”, które były projektem konceptualnym opartym na modelu STEAM (science, technology, engineering, art, mathematics) pracowaliśmy nad zagadnieniem wykorzystania procesu fotosyntezy u człowieka. Skoro niektóre zwierzęta mogą ją przeprowadzać to jakie modyfikacje musiałby przejść człowiek, żeby zaadoptować tę umiejętność? Pracując z inną projektantką i naukowcami opracowaliśmy kostium, który wykorzystywał fotosyntetyzujące algi wchodzące w symbiozę z radiolariami. Szczęśliwy zbieg okoliczności, bowiem mój projekt o promienicach miał swój ciąg dalszy w Warszawie.
Jeśli chodzi o odbiorcę nigdy nie myślę, kto stoi po drugiej stronie. Tym samym nie biorę odpowiedzialności za to odbiorców i ich reakcje. W tym układzie jest za dużo zmiennych, więc na etapie tworzenia najważniejsze są moje emocje i oczywiście projekt. Jeśli projekt na etapie końcowym wygląda tak jak w etapie koncepcyjnym jako obraz w mojej głowie to projekt jest udany. Czasami projekt nie wychodzi (efekt końcowy odbiega od zamierzonego), ale odbiorca tego nie wie. Oczywiście nie będę uświadamiać odbiorcę, że przecież nie o to chodziło. Jeff Koontz powiedział: “It's not about the object, and it's not about the image; it's about the viewer. That's where the art happens."
Brałaś udział w projekcie „Invisible Disability”, współpracując z twórcami z różnych krajów. Jak takie międzynarodowe doświadczenie wpłynęło na Twoje podejście do pracy? Czy było coś w tej wymianie, co szczególnie otworzyło Ci nowe perspektywy na modę i sztukę?
Nika: Docelowo projekt miał być realizowany przez trzy osoby z trzech krajów, Islandia, Wielka Brytania i Polska z finałem w Anglii. Niestety pandemia uniemożliwiła podróże i był to pierwszy projekt, który realizowałam zdalnie Wszystkie artystki spotykały się przed komputerem, każda w swojej pracowni, wspólnie pracowałyśmy nad poszczególnymi elementami, które ostatecznie zostały wysłane do Anglii i pokazane jako całość. Współpraca z innymi krajami jest oczywiście interesująca, ale mam wrażenie, że artyści mniej lub bardziej mówią tym samym językiem, jedyne co nas różni to narzędzie, którym się posługujemy: obraz, muzyka, ruch, słowa. Bardziej zaskakująca może być współpraca z osobami z innych dziedzin, naukowcami czy psychologami. Czasami jest to jak spotkanie z kimś z innej planety (śmiech).

Wiele Twoich realizacji – gorsety, maski czy inne elementy – zdaje się w pewien sposób „ograniczać” ciało. Czy to dla Ciebie symboliczne? Może to być forma komentarza na temat tego, jak społeczeństwo postrzega ciało albo narzuca mu pewne ramy i oczekiwania?
Nika: Nigdy nie myślałam nad taką interpretacją, ale jak już mówiłam, to odbiorca ostatecznie definiuje dzieło. Nie pochodzimy też znikąd i to nad czym pracujemy jest z pewnością wynikiem czegoś, co przeżyliśmy, czego pragniemy, mniej lub bardziej świadomie powołujemy do życia wewnętrzne żądze, traumy, pragnienia czy przeżycia. John Donne napisał, żaden człowiek nie jest samoistną wyspą, a PhilipK. Dick sparafrazował, kto jest samotną wyspą nie jest człowiekiem. Całkiem możliwe, że moja wrażliwość na pewne tematy odbija się w moich pracach. Jako feministka z obsesją niezależności staram się unikać wiążących mnie struktur społecznych. Czy o tym mówią moje prace? Że pod ładnym gorsetem (uwarunkowania społeczne, toksyczne więzy ludzkie, współczesne standardy piękna, oczekiwania innych w stosunku do nas) nie da się tak naprawdę w pełni żyć. Że pod tymi urzekającymi maskami nie jesteśmy już tacy piękni, a im bardziej nasza zewnętrzna zbroja jest kłująca i odstraszająca tym bardziej delikatni jesteśmy pod nią. Kusząca interpretacja i ciekawy temat do następnego projektu.
Na zakończenie – nad czym obecnie pracujesz? Czy są jakieś nowe pomysły, które Cię ostatnio zainspirowały, albo kierunki, które chciałabyś zgłębiać w najbliższym czasie?
Nika: Mój mariaż z nauką trwa dalej i albo będę realizować Cordycepsy (to projekt, który także ma mieć wydźwięk społeczny, mówi o odrzuceniu i nieakceptowaniu inności) albo coś co chodzi mi ostatnio po głowie, czyli rozpad i naprawa DNA. To duże projekty, więc pewnie w międzyczasie zrobię coś niezobowiązującego, czyli ładny, ale mało wygodny gorsecik lub inne niewinne narzędzie tortur cielesnych (śmiech).
tekst: Karolina Kratochwil