Advertisement

Ola Hamkało otwarcie przyznaje, że nie trawi ortodoksji w żadnym wydaniu. To jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia

14-08-2019
Ola Hamkało otwarcie przyznaje, że nie trawi ortodoksji w żadnym wydaniu. To jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia

Przeczytaj takze

Jej debiut w głównej roli był jak uderzenie pioruna. I faktycznie towarzyszyła mu burza, bo „Big Love” Barbary Białowąs było na ustach wielu przez kilka miesięcy po premierze. Ola Hamkało przywykła do grania postaci wyrazistych i pełnych wigoru. Sama na co dzień także jest żywiołem, ale jej ekscytacja i chęć czerpania z życia garściami to uzupełnienie jej własnego wewnętrznego świata – pełnego inspiracji klasyką kina i literatury oraz zafascynowania eksploracją zakamarków ludzkiej natury.
Zwykle gdy widzę cię na mieście, masz na sobie bluzę z kapturem. To wybór podyktowany względami praktycznymi?
Pytasz mnie o stylizację? Tego się nie spodziewałam. Cenię sobie wygodę, rzadko przedkładam estetykę ponad nią. W modzie najbardziej lubię możliwość „przebierania się”. Fajnie jest, odnajdując kostium odległy od bliskiego mi stylu, wchodzić w to, co dla innych jest strefą komfortu. W tych eksperymentach można zresztą znaleźć związek z moim zawodem. Lubię być skejtem, bo kocham hip-hop, ale odnajduję się też w bardziej kobiecych stylizacjach. Czasem tylko przełamuję je martensami, tak samo jak bluzę z kapturem potrafię połączyć ze szpilkami. Nie czuję się jednak osobą, która może się wypowiadać na temat mody. W przeciwieństwie do Kaza Bałagane, który „ma wszystko nowe”, ja lubię mieć wszystko stare. Nieraz gdy kupię coś w sklepie, muszę to jak najszybciej zużyć, żeby poczuć się w tym dobrze.
Odwiedzasz lumpeksy?
Uwielbiam je. Nie tylko przez niepowtarzalność i element „polowania”, ale także ze względów ekologicznych – trzeba dawać rzeczom drugie życie, jeśli są dobrej jakości, a nie wyrzucać je do śmietnika.
A czy te bluzy nie są próbą zachowania anonimowości w sytuacjach publicznych?
W jakimś stopniu tak. Ale nie chodzi o to, że nie chcę robić sobie z ludźmi selfie. Nie doskwiera mi popularność, a jeśli już, to zwykle objawia się w najdziwniejszych momentach. Nie na imprezach czy koncertach. Szwendając się po Warszawie czy Wrocławiu, nie mam zbyt wielu sytuacji, w których ktoś mnie zaczepia, ale lubię mieć swoją strefę komfortu i odnajduję ją w obrębie własnego ubrania. Jeśli mogę założyć coś, co sprawi, że poczuję się jak w swoim małym domku, to zwyczajnie z tego korzystam.
Jeśli już pojawiasz się na portalach plotkarskich, zwykle są to sensacyjne posty dotyczące informacji, które ukrywałaś – wizerunku twojego męża albo imieniu córki.
Nie wkładam wysiłku w ukrywanie czegokolwiek, ale też nie wkładam żadnego wysiłku w pokazywanie się. To aktywność pasywna. Filip [mąż Oli – przyp. red.] nie czuje potrzeby chodzenia ze mną na ścianki. Gdy pojawia się na przykład na premierze mojego filmu, w sytuacji, w której wiadomo, że część uwagi skupi się na mnie, to wchodzimy na imprezę osobno. Spotykamy się po pierwszym ataku fotoreporterów, a potem wszystko leci własnym rytmem.
To brzmi jednak jak całkiem zaplanowana akcja.
Trochę lat już jestem w show-biznesie, choć raczej szlajam się po jego obrzeżach. Nigdy nie miałam ambicji, żeby piąć się po jego lśniących szczeblach. Mój zawód to aktorstwo. Nie mam dojmującej potrzeby czerpania profitów z przebywania na świeczniku ani zdobywania większej popularności dla samej popularności. To raczej skutek uboczny tego, co robię. Jeśli jakiejś marce podoba się moje podejście, to rozmawiamy o współpracy. Nigdy nie odbywało się to w drugą stronę.
Dostajesz propozycje od programów w stylu „Tańca z gwiazdami”?
Regularnie.
Któraś cię kusiła?
Bardzo poważnie rozważyłabym „Azja Express” czy „Ameryka Express”, bo uwielbiam podróżować, a poza tym jako posiadaczka wielu bluz z kapturem dobrze się odnajduję w takich sytuacjach. W wielu innych programach mogłabym czuć się po prostu niekomfortowo, nie na swoim miejscu. Dostawałam wiele różnych propozycji i za każdym razem starałam się ważyć koszty ewentualnego udziału. Zawsze wygrywa myśl, że w tej chwili nie jest mi to do niczego potrzebne. Nie trawię ortodoksji w większości dziedzin życia, więc nie potępiam też zjawisk i osób, które w nich uczestniczą. Przede wszystkim staram się działać w zgodzie ze sobą. Moje agentki zwykle dzwonią i informują mnie pro forma, że któraś telewizja się odezwała i pytają, czy od razu odmawiamy.
Jak z perspektywy czasu patrzysz na „Big Love”, film, który pozwolił ci się wybić?
Nie wiem, czy cię zaskoczę, ale z biegiem czasu patrzę na niego z coraz większą łaskawością, może nawet wdzięcznością.
Czyli kiedyś było inaczej.
Na początku było mi trudno. Nie wiedziałam, co mnie czeka i jak będzie wyglądać moja kariera. Ofensywa ze strony mediów była dość przytłaczająca, ale okazała się dla mnie dobrym sprawdzianem. Bardzo duża część promocji tego filmu była skupiona na stronie cielesnej. Byłam o wiele młodsza i nie do końca wiedziałam, jak na to reagować. Teraz wiem, że reklama koncentruje się na tym, co się najlepiej sprzedaje, a nie na istocie rzeczy. Dla mnie jest nią ogromne wyzwanie aktorskie, które wiązało się z tym projektem, musiałam się bardzo otworzyć, żeby móc wejść w świat tamtej bohaterki. Potem próbowałam zepchnąć seksualność w swoich rolach na dalszy plan i chyba nawet przegięłam w drugą stronę. Musiałam na powrót ją zaakceptować. Teraz, po zatoczeniu tego kręgu, byłabym gotowa ponownie zmierzyć się z podobną rolą. Nie bez powodu zresztą zostałam wybrana do roli w „Big Love”. Mam świadomość witalności, która we mnie drzemie.
To charakteryzuje sporo bohaterek, w które się wcieliłaś, i w jakimś stopniu jest zdefiniowane przez twoją urodę. Czujesz, że to zakrawa na casting „po warunkach”?
Nie sądzę, żeby ta witalność ograniczała moje emploi. A uroda jest sprawą po pierwsze względną, po drugie zaskakująco podatną na zepchnięcie na drugi plan, czego przykład moim zdaniem widać chociażby w „Disco Polo” czy „Sprawiedliwym”. Krzesisława Dubielówna, jedna z moich wykładowczyń na wrocławskim PWST, mówiła, że aktor na scenie powinien być energetycznie zawsze dwa poziomy wyżej niż widz. Uważam, że podobnie jest przed kamerą. Tutaj też ta witalność okazuje się bardzo pomocna.
Miałaś jakieś postanowienia, gdy skończyłaś trzydzieści lat?
Miałam, ale wolałabym się nimi nie dzielić na łamach prasy.
Było w tobie wtedy więcej ekscytacji czy obawy?
To były moje pierwsze urodziny, które mogę określić jako prawdziwie radosne i ekscytujące. Na tyle, na ile mogłam, znalazłam w życiu równowagę. Kiedyś wydawało mi się, że w moim fachu trzeba mieć w sobie neurotyczność czy labilność. I oczywiście, te cechy się przydają – pozwalają szukać skrajnych emocji, by potem móc je uzewnętrznić. Jednak zdrowie psychiczne i poczucie harmonii dają najlepszy grunt do szukania dysharmonii. To może się wydawać banalne, ale naprawdę było dla mnie objawieniem. Jeśli chodzi o samo dochodzenie do równowagi, to zabrzmi to bardzo mało sexy, ale urodzenie dziecka naprawdę wszystko zmienia. Trzeba uwolnić się od egocentryzmu i poświęcić się komuś – to nawet nie przymus, bo dzieje się samo. Wtedy zaczynasz dostrzegać rzeczy, które dzieją się wokół, nie tylko w twojej małej bańce.
Czyli poświęcenie się komuś pomaga w pracy nad sobą?
Też. Praca nad sobą to bardzo ważny element mojego życia. Miałam kilka epizodów depresyjnych i bywało mi trudno samej ze sobą. Moim największym wsparciem jest mąż, z którym jakoś odnaleźliśmy się we wszechświecie. Pomógł mi w życiu niezliczoną ilość razy, ale nikt nie wykona tej pracy za ciebie. Dietetycy zwykle powtarzają, że nie wystarczy przejść na dietę, trzeba zmienić nawyki żywieniowe. Z głową jest podobnie. Nie chodzi o to, by pójść na terapię, skumać, o co chodziło z twoimi starymi, i wszystko się zmieni. Praca nad sobą trwa całe życie i polega na zmianie nawyków psychicznych. Niektóre strefy komfortu bywają destrukcyjne. Pokusy, by być egocentrykiem albo zamknąć się w swojej bańce, są na każdym kroku i trzeba się im opierać. Ale oczywiście jako jedynaczka mogę potwierdzić, że jest to bardzo trudne.
Jesteś matką i żoną, grasz w filmach i telewizji…
…Ale życie to nie tylko funkcje społeczne i praca. Zawsze kompulsywnie pochłaniałam kulturę. Gdyby nie filmy, książki, podróże i muzyka, moje życie byłoby „niczym cymbał brzmiący”. Świat bez tych wszystkich geekowskich podniet to dla mnie absolutna dystopia. Książki od zawsze były obecne w moim życiu – mój ojciec miał ich mnóstwo. Gdy byłam mała, zasypiając, oglądałam ich grzbiety. Gdy mój ojciec wychodził, buszowałam po pustym mieszkaniu i zdejmowałam książki z półek, żeby oglądać ich okładki. Dlatego wydaje mi się, że sama ich obecność w mieszkaniu jest stymulująca i budzi ciekawość poznawania nowych światów.
Coraz częściej w kinie i w literaturze twórcy skupiają się nie na pokazaniu świata, ale jednostkowej perspektywy – uchyleniu drzwi do prywatnego świata danej osoby.
Rzeczywiście, jest coraz więcej takich filmów. To wydaje się trudne; podejść do historii nie od strony fabularnej, ale od wewnętrznego krajobrazu danego człowieka, który trzeba pokazać również estetycznie. Filmy i seriale są jednak dość zamknięte w czasie. W książkach cenię sobie to, że nawet w przerwach w czytaniu ich treść nadal pozostaje w tobie, choćby w kilku procentach. Ostatnio czytałam „Zimowe królestwo” Philipa Larkina, w którym jeden dzień z życia dziewczyny zostaje rozbity na setki stron. Coś takiego trudno zrobić nawet w najbardziej zniuansowanym serialu. Podobnie jest z serią „Moja walka” Knausgarda, w której główny bohater sprząta mieszkanie swojego ojca przez trzysta stron. Chociaż akurat zadania opowiedzenia tego za pomocą innego medium podjęła się ekipa TR. Tak czy inaczej, to jedno z tych bezcennych doświadczeń związanych z siłą literatury, która stoi w kontrze do fabuł, w których „ona go zdradziła, a on jej wybaczył”.
Grałaś chyba w kilku serialach, których akcja przebiegała całkiem podobnie.
No tak. Nie uważam, że jest w tym coś złego. Różne osoby poszukują różnego rodzaju historii, takie opowiadactwo też jest potrzebne. Dostrzegłam to, mając dziecko. Dzieci mają niesamowitą potrzebę słuchania prostych historii, które w ogóle nie uwzględniają żadnych niuansów związanych z postrzeganiem świata. To pozwala przypomnieć sobie, że gdzieś głęboko w nas drzemie potrzeba słuchania prostych i przewidywalnych fabuł.
Projektujesz fabuły, które chciałabyś w jakiś sposób zrealizować?
Tak, choć mam słomiany zapał, czego w sobie nie lubię. Ale ostatnio miałam pomysł na serial. Chciałam, by ta opowieść była o moim rewersie – aktorce, która jest w zupełnie innej sytuacji życiowej.
Wymyśliłaś zakończenie?
Tak. Wszystko się od niego zaczęło.
Jeśli ten serial powstanie, to tę informację można potraktować jako spoiler, ale koniec jest dobry czy niekoniecznie?
Nie wiadomo, jaki jest. Dla bohaterki jest pozornie zły, ale tak naprawdę stanowi nowy początek. Czasem widzę życie jako domek z kart. W momencie, w którym jedna z podstaw się sypie, wszystko pozostałe także. Można oszukiwać samego siebie, że jest inaczej, ale to zawsze się zemści. Ja wolę wrócić do początku. Na tym poczuciu właśnie opierała się koncepcja tej historii.
Ciekawym źródłem informacji o tobie jest twoje prywatne konto na Filmwebie. Zebrałem trochę tytułów, którym przyznałaś maksymalną ocenę: „Funny Games”, „Zagubiona autostrada”, „Człowiek pogryzł psa”, „Barry Lyndon”. Co ukształtowało twój gust filmowy?
To niebezpieczny kierunek, bo ta rozmowa może potrwać jeszcze wiele godzin. Filmem, który wydarzył się w moim życiu trochę za wcześnie, ale zrobił na mnie piorunujące wrażenie, był „Lot nad kukułczym gniazdem”. Bardzo cenię sobie książki i filmy o szaleństwie. W „Psychomagii” Alexandro Jodorowsky’ego była taka myśl, że prawdziwa wolność zaczyna się na skraju szaleństwa. To rzeczywiście wyjątkowy moment w życiu człowieka.
Wówczas człowiek odrzuca ustanowione wcześniej, ogólnie przyjęte normy.
Albo tworzy zupełnie nowy świat i jest w stanie uzewnętrznić wygląd swojego psychicznego krajobrazu. Wtedy można dostrzec ograniczenia, które na co dzień tłumią wiele form ekspresji, albo spotkać się ze swoimi pierwotnymi potrzebami. Może fakt, że „Lot nad kukułczym gniazdem” był dla mnie przełomem, rzutował na moje życie? Podobnie inspirująca była dla mnie książka „Obłęd” Jerzego Krzysztonia, który sam cierpiał na urojenia i doskonale wiedział, o czym pisze. Zwłaszcza, że to jego dzieło życia – zebrał resztki sił, by opisać swoje doświadczenia i niedługo po tym popełnił samobójstwo. To trzytomowa wizja alternatywnego świata, odkrywania siebie i utraconych złudzeń. Kolejne bezcenne doświadczenie oddalające mnie od szaleństwa.
Sama mówiłaś, że robisz wiele w swoim życiu, by trzymać się od tego z daleka.
No właśnie. I obcowanie ze sztuką tego rodzaju chyba pomaga mi nie przekroczyć pewnych granic. Włożyłam wiele pracy w to, by nie podążyć zakopanymi niegdyś ścieżkami mojego umysłu. Warto jednak dowiedzieć się, ile możliwości niesie za sobą świat – także w dziedzinie empirii. W „Locie nad kukułczym gniazdem” zaintrygowała mnie postać człowieka udającego, że postradał zmysły oraz wodza, którego wszyscy mają za wariata, choć tak naprawdę nim nie jest.
Jakie było następne ważne doświadczenie filmowe?
„Funny Games” Michaela Hanekego. To wyjątkowy film, ale gdybym obejrzała go równie wcześnie, pewnie mógłby złamać mi całe życie.
Mówimy już o pokazaniu najmroczniejszych ludzkich instynktów na ekranie.
Nie do końca. Nie jest to kino eksploatacji, to nie „Nadzy i rozszarpani”. W „Funny Games” nie ma przemocy fizycznej na ekranie i to jest fascynujące. Obejrzałam ten film w gimnazjum. Były wakacje, siedziałam w domu, podczas gdy moi rodzice w ciągu dnia wychodzili do pracy. Bardzo się nudziłam, a w wypożyczalni Beverly Hills Video znalazłam promocję nazwaną „Katalog za darmo”, w ramach której można było wypożyczać filmy z całego zbioru. Były tam między innymi wszystkie produkcje z Gutek Film. Obejrzałam wtedy „Dym”, „Wszystko o mojej matce”, „Pi” i wiele więcej przełomowych filmów. Zdarzało mi się oczywiście wypożyczać komedie romantyczne, ale tego lata wchłonęłam nieprzyzwoitą ilości kina artystycznego – kaset, których prawie nikt nie wypożyczał, bo wszyscy woleli „Batmana”. Od tamtej pory życie już nigdy nie było takie samo. Zrozumiałam, że perspektyw jest tak wiele, jak wielu jest ludzi. Że każda emocja i spostrzeżenie może znaleźć swój wyraz na taśmie filmowej. Że każdy człowiek ma swoją opowieść albo może nawet każdy człowiek JEST opowieścią.
Ola Hamkało – aktorka filmowa i telewizyjna. Urodziła się 19 października 1988 roku w Zielonej Górze. W 2012 roku ukończyła studia na Wydziale Aktorskim wrocławskiej PWST. W tym samym roku została laureatką Nagrody Publiczności na XXX Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi, a także została nagrodzona za najlepszy debiut aktorski na festiwalu Młodzi i FIlm w Koszalinie za rolę w filmie „Big Love”. Zagrała również w filmach takich jak „Ziarno prawdy”, „Disco Polo”, „Sprawiedliwy”, „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”, „Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3”, „Gotowi na wszystko. Exterminator”. Jest żoną dziennikarza muzycznego Filipa Kalinowskiego i mamą trzyletniej Jagny.
materiał pochodzi z K MAG 97 NEO HIPPIE ISSUE
tekst: Cyryl Rozwadowski
foto Kasia Bielska
stylizacja Vasina Studio
makijaż Ola Łęcka / Buku Team
włosy Michał Pasymowski / Maniewski Studio
asystent fotografa Adrian Obręczarek
podziękowania dla Elektrowni Powiśle (ul. Zajęcza 2B, Warszawa)
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement