Wydawałoby się, że Keith Richards jest niezniszczalny. Dlatego gdy w 2006 roku świat obiegła wiadomość o poważym urazie mózgu artysty, świat (nie tylko rock'n'rolla) zamarł na dłuższą chwilę. „Keith Richards leczony w szpitalu po upadku z palmy”, krzyczały nagłówki mediów.
W 2006 roku Stones spędzał wakacje na jednej z prywatnych wysp na Fidżi z kolegą z zespołu, Ronnie Woodem. Pewnego dnia po wyjściu z wody Keith wpadł na pomysł zmiany perspektywy i wspiął się na – jak podawały media – dwumetrową palmę. „Zapomnij o jakiejkolwiek palmie. To było jakieś sękate, niskie drzewo, które w zasadzie miało poziomą gałąź. Ludzie siedzieli tam już wcześniej, ponieważ kora była starta”, napisał Richards w swojej biografii „Życie”. „Przede mną leżała kolejna gałąź, więc pomyślałem, że się jej chwycę i delikatnie upadnę na ziemię – napisał. – Ale zapomniałem, że moje ręce są wciąż mokre, że jest na nich piasek i wszystko inne, a kiedy chwyciłem tę gałąź, uchwyt nie wytrzymał. I tak wylądowałem ciężko na piętach, a moja głowa cofnęła się i uderzyła w pień drzewa. Trudno. I tyle. Wtedy mi to nie przeszkadzało”.
Dopiero kilka dni później, gdy bół głowy nie odpuszczał, a wręcz stawał się oślepiający, gitarzysta zaczął się zastanwiać nad stanem swojego zdrowia. Podczas rejsu po Pacyfiku, gdy łódź wzniosła się na falę, gitarzysta dostał ataku padaczki. Po powrocie na ląd udał się na badanie, które wykazało ostry krwiak mózgu. Jego życie było w poważnym niebezpieczeństwie.
Reszta historii przenosi się prawie 4,5 tysiąca kilometrów dalej, do Nowej Zelandii, gdzie neurochirurg dr Andrew Law obiera telefon. „Powiedzieli, że mają osobę z krwotokiem śródczaszkowym i że jest to dość wpływowa osoba. Zapytali, czy mógłbym sobie z tym poradzić. Dopiero później dodali, że chodzi o Keitha Richardsa z Rolling Stones. Pamiętam, że kiedy studiowałem, miałem w pokoju jego plakat na ścianie". Richards poleciał więc do Auckland, gdzie Law monitorował stan jego zdrowia, czekając, aż skrzep krwi gitarzysty się rozpuści, zanim zdecyduje się na operację. Sytuacja się jednak pogorszyła.
„Po tygodniu spędzonym w szpitalu poszedłem z nim na kolację, ale nie wyglądał dobrze. Następnego ranka zadzwonił do mnie i powiedział, że boli go głowa. Umówiliśmy się na badanie w poniedziałek rano i było już znacznie gorzej, bardzo bolała go głowa, zaczął bełkotać” – opowiadał doktor Law. „To był dość duży skrzep, gruby na co najmniej półtora centymetra, może dwa. Przypominał gęstą galaretę. Usunęliśmy go, krwawiła tętnica".
Richards wrócił na scenę w lipcu, sześć tygodni później, a jego pierwszy koncert po wpadku odbył się w Mediolanie. „Publiczność machała dmuchanymi palmami, niech będą błogosławione ich serca. Są cudowni, moja publiczność” – opowiadał gitarzysta. Doktor Andrew Law i legenda Rolling Stones zaprzyjaźnili się. Chirurg mieszkał z Richardsem i jego rodziną w Europie i Stanach Zjednoczonych.