„Absolutnie żadnych narkotyków i żadnego alkoholu. To był po prostu okropny, okropny wypadek”, powiedział Osbourne o incydencie z 8 grudnia 2003 roku. Ozzy wraz z córką Kelly promowali swój nowy duet, remake piosenki Black Sabbath „Changes”. Zatrzymali się w rodzinnej wiktoriańskiej posiadłości w Buckinghamshire, a 150 arów nierównego krajobrazu zachęciło muzyka do przejażdżki ważącym prawie 300 kilogramów quadem. Bez kasku, ma się rozumieć.
W pewnym momencie pojazd uderzył w nasyp, a następnie w 55-letniego Ozzy’ego, by wylądować na plecach, szyi oraz ramionach artysty. Potem Ozzy, wciąż kurczowo trzymając się czterokołowca, stoczył się z nim z górki. Pierwszą osobą, która udzieliła muzykowi pomocy, był jego ochroniarz Sam Ruston. „Leżał twarzą w dół. Odwróciłem go, położyłem głowę na jego piersi i nasłuchuję: brak oddechu, bicie serca, nic”, powiedział Ruston. „Gdyby nie Sam, prawdopodobnie bym nie żył. Dwa razy uratował mi życie", komentował później Ozzy w rozmowie z „Sunday Mirror".
Doszło do złamania obojczyka, ośmiu żeber i kręgów szyjnych. Muzyk przez 8 dni przebywał w stanie śpiączki na oddziale intensywnej terapii.
Teraz Ozzy żartuje z wypadku, twierdząc, że ma w sobie więcej śrub niż samochód, jednak wtedy bardzo się bał. W wywiadzie dla „Daily Mail" przyznał, że myślał, że umiera. I że już nigdy nie będzie w pełni zdrowy.