Extinction Rebellion organizowało już wcześniej blokady drogowe w największych miastach Wielkiej Brytanii, aktywiści protestowali też (nago) w londyńskim parlamencie oraz organizowali flash-moby. Domagają się od brytyjskiego rządu podjęcia zdecydowanych działań mających na celu ochronę środowiska i rozsądnego gospodarowania zasobami naturalnymi. Działacze Extinction Rebellion walczą o ochronę świata naturalnego i o to, żeby przyszłe pokolenia mogły żyć w godnych warunkach: oddychać czystym powietrzem, mieć zapewniony dostęp do żywności i wody – a to, jak dziś wiadomo, wcale nie jest taką oczywistością.
Moda to jedna z gałęzi przemysłu, która najbardziej zanieczyszcza naszą planetę, a do tego zużywa ogromne ilości surowców. Do wyprodukowania jednego T-shirtu nadal potrzebnych jest dziś średnio 2,7 tysiąca litrów wody, a do pary dżinsów – nawet cztery razy więcej. Najgorsze, że tylko 1 proc. światowej produkcji ubrań trafia do recyklingu.
Ale pojawiają się także głosy, że fast fashion, czyli moda z sieciówek, nie jest przecież obecna na Tygodniu Mody – a to właśnie wielkie koncerny produkujące dla mas są w najwyższym stopniu odpowiedzialne za przyczynianie się do katastrofy. Niektórzy uważają, że aktywiści powinni oprotestowywać i zamykać biznesy prawdziwych winowajców – czyli właśnie wielkich sieciówki z ubraniami – a artystów i rzemieślników zostawić w spokoju.
Inny argument przeciwko sabotowaniu londyńskiego Tygodnia Mody jest następujący: jest skrajnie nieprawdopodobne, żeby aktywistom rzeczywiście udało się zamknąć całą imprezę. Raczej nie uda im się nawet doprowadzić do odwołania wybiegów. Za to pewnie znacząco wpłyną na czas oczekiwania gości na pokazy i powstrzymają ich od dotarcia na miejsce o czasie. A Wy jak myślicie?