Advertisement

Ania Rusowicz: "Jesteśmy wariatami". niXes to muzyczna rewelacja ostatnich miesięcy

26-02-2018
Ania Rusowicz: "Jesteśmy wariatami". niXes to muzyczna rewelacja ostatnich miesięcy
Rozmawiamy z wokalistką zespołu.

Przeczytaj takze

Jeszcze do niedawna niewiele o nim wiedzieliśmy. Polski zespół zaprezentował najpierw single „Hole In The Universe” i „Circles”, zdradzające zamiłowanie do brzmień neo-hippie z nutką retro oraz kompozycyjną dojrzałość i realizacyjny kunszt. Dzisiaj, słuchając całej płyty również zatytułowanej „niXes”, możemy śmiało stwierdzić, że stanowi doskonałe antidotum na jesienny spleen i szarugę – czarowne, uwodzące beztroską i lekko psychodeliczną aurą piosenki brzmią jak nie z tej ziemi, a kobiecy, nieco melancholijny wokal świetnie współgra z niebanalnymi harmoniami. Zaskakujący debiut? Rozmawiamy z niXes, współautorką materiału… Anią Rusowicz.
Tekst Łukasz Lubiatowski
Wydanie: K MAG 90 / Royal Issue
W Polsce osiągnęłaś spory sukces. Skąd pomysł, by kolejny album nagrać pod nową nazwą? Dlaczego tak długo ukrywaliście, kto stoi za projektem?
Chciałam, żeby ludzie podeszli do tych utworów bez obciążenia. Żeby wysłuchali płyty, nie myśląc, kto za nią stoi. Zależało mi na uniknięciu etykietek takich jak „bigbit” czy „rock”. Na polskiej scenie jestem już kilka lat i wiem, że wielu ludzi jest mi życzliwych, podobnie jak są osoby, które mnie nie trawią. Tym razem chciałam dać wszystkim szansę podejścia do mojej muzyki z czystą głową.
Kto wraz z tobą tworzy niXes?
Muzykę zrobiliśmy z Kubą Galińskim. Od dawna tworzymy zgrany duet, zawsze świetnie się dogadywaliśmy w kwestii muzyki. Później pomagał mi mąż, który zagrał również bębny na płycie. Nieraz słyszałam zarzuty, że potrafimy grać tylko bigbit, ale tak naprawdę konsumujemy dużo różnej muzyki, jesteśmy bardzo wszechstronni. Zaczęliśmy nagrywać ten album bez żadnego planu. Nie zastanawialiśmy się, dla kogo to robimy i komu się spodoba. Brzmienia z płyty „Mój Big-Bit” również nie były modne. Wówczas wszyscy pukali się w głowę i odradzali mi nagrywanie tej płyty. Tym razem było podobnie: chcieliśmy zrobić coś, co nas „jara” i przynosi nam radość, czerpiąc z rozmaitych wpływów. Oczywiście, ważna jest dla nas pewna naturalność – nagrywaliśmy żywe instrumenty, do których dopiero dodawaliśmy elektronikę. Najpierw korzeń, rdzeń, żywe granie. Potem można polecieć w kosmos i dać upust wyobraźni.
Zawsze przyznawałaś się do inspiracji rockowym kanonem. Śpiewałaś piosenki Led Zeppelin, Breakout czy Jefferson Airplane. Na „niXes” jest jednak znacznie mniej rocka, gitar, riffów, więcej zaś myślenia o harmoniach, aranżacjach.
Harmonia, dynamika, rytm są bardzo ważne. Uważam, że dla mojego kompozytorskiego stylu charakterystyczne jest to, że mieszam tempa: zwrotka szybko, refren wolno, czasem w różnym metrum. Dynamika nadaje muzyce emocjonalność. To nie tylko sceniczna ekspresja, hałas, chęć „dokopania” na scenie. W samej muzyce musi być pewna mądrość, a emocje są zawarte w formie. Inspiracje retro na „niXes” łączymy z nowoczesnymi barwami. Oboje z Kubą jesteśmy wariatami, jeśli chodzi o barwy. Szukamy różnych połączeń brzmieniowych i stylistycznych. Myślę, że to, co robimy, jest dosyć odważne i nowatorskie. Na wcześniejszych płytach trzymaliśmy się pewnej konwencji – zdawaliśmy sobie sprawę, że dla efektu musimy wykorzystać na przykład klawisz Hammonda, że potrzebujemy takiego lub innego mikrofonu. To też była fajna przygoda. Sprawdzaliśmy, jak i na jakim sprzęcie nagrywano stare bigbitowe piosenki, ponieważ chcieliśmy osiągnąć podobny rezultat. Tym razem nie ograniczaliśmy sprzętu, korzystaliśmy ze wszystkiego, co nam wpadło w ręce.
A jednak duch hippisowski pozostał. Byłaś kiedyś w Kalifornii?
Jestem bardzo związana z Kalifornią. Mam tam dużą rodzinę, którą często z mężem odwiedzamy. Kocham tamtejszy styl życia, jego klimat i rytm. Podobnie jest w Portugalii, gdzie z przyjaciółmi jeździmy na surfing. Przesiadujemy nad morzem, jemy krewetki, odpoczywamy… To nasz szczęśliwy czas. Dlatego ta muzyka ma taki surferski feeling. Uwielbiam miejsca, w których można rozpalić ognisko na wzgórzu, patrzeć na fale i pójść popływać o zachodzie słońca. To inspiracja, która daje muzyce oddech.
A co z kulturą hippie z końca lat sześćdziesiątych? To estetyczna, obyczajowa, polityczna rebelia, a także zwrot w stronę innej duchowości – religii wschodu, psychologii, psychoanalizy Junga.
Zdecydowanie bliżej mi do tego typu filozofii niż współczesnej kultury korporacyjnej. Jestem wolnym duchem, dlatego ogromnie się cieszę, że mogę robić to, co robię. Dzięki temu mam więcej czasu dla siebie, na zastanowienie się nad swoim życiem.
Nazwa niXes oznacza wodniki, rusałki. To świadome nawiązanie do „ery Wodnika”? Kolejny hippisowski trop?
Wszystko się ze sobą wiąże. Lubię, gdy projekt ma swoją bazę, jest logiczny. Najważniejsza jest muzyka, ale fajnie jest odkrywać kolejne powiązania. Po przesłuchaniu naszych nagrań bardzo uważnie podchodzę do kwestii tworzenia okładki czy teledysku. Co prawda nie zawsze wszystko wychodzi idealnie, bo kreacja jest uzależniona od wielu czynników, ale staram się, by estetyka tworzyła spójną całość, a każdy ruch miał uzasadnienie.
Masz poczucie, że ta tradycja „flower power” odżywa? Pod takim hasłem w tym roku odbył się na przykład Unsound Festival w Krakowie.
Myślę, że ludzie są zmęczeni kulturą yuppie. Tym ciągłym biegiem, myśleniem wyłącznie o zakupach i pieniądzach. U nas kapitalizm jest dość świeży, ale zaczynamy dostrzegać jego wady, przychodzi poczucie przesytu. W bogatszych krajach coraz więcej osób się zastanawia, czy ta gonitwa ma sens, co zrobić ze sobą po pracy, jak wykorzystać czas wolny? Choć Polska bogaci się wolniej, to jednak ludzie coraz częściej myślą o swoim rozwoju i życiu psychicznym. Jedni idą na jogę, inni spędzają więcej czasu z rodziną. Zaczynamy to doceniać.
Sama niedawno urodziłaś dziecko. Macierzyństwo stało się impulsem do kolejnych zmian?
W pewnym stopniu, choć o kierunkach rozwoju myślałam jeszcze przed zajściem w ciążę. To jest we mnie – pragnienie zmiany, chęć zrobienia czegoś nowego, potrzeba odświeżenia. Tkwienie w miejscu jest dla mnie psychicznym więzieniem. Oczywiście ciąża i dziecko zmieniają człowieka. W pracy nad niXes nieraz decydowała prosta fizjologia: wszystkie wokale nagrywałam w zaawansowanej ciąży, przez co musiałam zmienić sposób śpiewania. W ciąży nie można śpiewać siłowo, bo przepona jest zablokowana. Trzeba pomyśleć o innej ekspresji, barwie, melodii. Choćby w ten sposób mój stan mocno wpłynął na kształt płyty. Inaczej było w przypadku Kayah, która przełożyła nagrywanie płyty z Bregovićem, ponieważ nie mogła śpiewać tak, jak chciała. Ja potraktowałam to jak wyzwanie. Z tego ograniczenia postanowiłam uczynić zaletę – śpiewać subtelniej, uzyskać bardziej bajkowy, baśniowy klimat. Chyba się udało.
Z wykształcenia jesteś psychologiem. Wiem, że miałaś w planach prowadzenie zajęć z psychologii sceny.
Nadal chcę to robić, choć póki co brakuje mi czasu. Wiele się działo przez ostatni rok, ale chciałabym wrócić do swojej specjalizacji. W planach mam doktorat i książkę o psychologii sceny.
Myślisz, że koncert to rodzaj terapii, seansu?
To dobry trop. Obecnie wielu ludzi zajmuje się problematyką tremy, wystąpień publicznych, jest duży nacisk na prezencję. Ja podchodzę do tematu nieco inaczej: zastanawiam się, dlaczego człowiek występuje publicznie, co go ciągnie na scenę? Bardziej interesuje mnie analityczne podejście do sprawy niż rady couchingowe. Sama występuję od lat, sporo na ten temat wiem z autopsji, ale w książce chcę opisać także doświadczenia moich kolegów z branży.
Na „niXes” śpiewasz po angielsku. Masz ambicje międzynarodowe?
Kto ich nie ma? [śmiech] Łapię się na tym, że w serwisach streamingowych zwykle szukam projektów zachodnich, często pomijając polskie. To rodzaj dyskryminacji, który tkwi w głowie. Słucham polskich albumów, ale odruchowo jako pierwsze sprawdzam nowości zagraniczne. W dobie internetu to pewnie dość naturalne, że nie jesteśmy już tak mocno przywiązani do miejsca czy języka. Obecnie powstaje tak dużo nowej muzyki, że trudno świadomie selekcjonować. Ja czasem wybieram płytę do odsłuchu po zobaczeniu okładki.
Mam takie marzenie, że ktoś siedząc w kawiarence w Holandii, Francji czy Portugalii, będzie szukał nowych kawałków w internecie i natknie się na muzykę niXes… Chcieliśmy zrobić muzykę, która może się komuś spodobać niezależnie od miejsca urodzenia.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement