Advertisement

Arek Kłusowski: „Wydanie utworu jest jak rzucenie komety w świat streamingu" [WYWIAD]

17-01-2023
Arek Kłusowski: „Wydanie utworu jest jak rzucenie komety w świat streamingu" [WYWIAD]
Britpopowe brzmienie, beatlesowskie harmonie i klimat przydrożnego baru, niby Amy Winehouse śpiewająca klasyki w lokalnym pubie, to tylko kilka myśli, które nasunęły mi się po przesłuchaniu nowego utworu Arka Kłusowskiego. Po „Lumpeksie", jego drugim studyjnym albumie, z którego pochodzi m.in. „Antarktyda" czy pełen ambicji „Idealny syn", nadszedł czas na trzeci rozdział.
O ciekawości, muzycznych manifestach i depresji rozmawialiśmy na naszych łamach dosyć niedawno, ale Arek nie zwalnia tempa. Singiel „Najsmutniejszy człowiek świata" zapowiada trzeci album, który ukaże się jesienią tego roku pod szyldem wytwórni Kayax. Nowa odsłona, totalny reset i historia o chłopaku, który ciągle przed czymś ucieka, aż wreszcie uświadamia sobie, że nie ma już dokąd.
Jak się masz?
Idzie mi świetnie, mam się coraz lepiej.
Podczas naszego ostatniego spotkania wspomniałeś, że „Lumpeks" był prywatną rozmową do lustra, muzyczną psychoterapią. „Najsmutniejszy człowiek świata" to ta długo oczekiwana ulga?
Tak, zdecydowanie mogę tak powiedzieć. Moja nadchodząca trzecia płyta zbiega się z dość dorosłym okresem mojego życia, bo wyjdzie już „po trzydziestce", więc naprawdę wiele rzeczy się pozmieniało. Czuję się bardzo spokojnie w każdej sferze mojej działalności, ale wciąż lubię wyciągać trupy z szafy, które czasem straszą.
Wiele jest tych trupów?
Wierzę w to, że słowa, które wyśpiewujemy, lub które po prostu wypowiadamy mają wielką moc, niosą za sobą model „akcja - reakcja". Czasem należy dosadnie wykrzyczeć tematy, które nadal ciążą, żeby otworzyć się na nowe. Tytuł „Najsmutniejszy człowiek świata" może straszyć, może się wydawać dramatyczny, jednak przesłanie utworu jest najbardziej pozytywne spośród wszystkich moich piosenek. Tytuł to prowokacja.
Czyli nie jesteś nim?
Nie, teraz już nie. Ten zabieg ściśle wiąże się z zamysłem całego albumu. Podróż zaczyna się teraz, a do premiery płyty pojawi się jeszcze wiele zaskakujących wątków. Finał jest ekscytujący, ale póki co nie zdradzam za wiele.
Nowy singiel już wiele zdradza. Dlaczego akurat „Najsmutniejszy" otwiera przygodę twojego trzeciego albumu?
„Najsmutniejszy" stanowi clou historii, którą zaczynam. Podchodzę do nowego wydawnictwa świadomy, co chcę przekazać i co mam jeszcze do powiedzenia. Przez wiele lat snułem się i rzeczywiście chwilami czułem się jak ten tytułowy „Najsmutniejszy człowiek świata". Nie wstydzę się tego. Nie czuję barier odgradzających mnie od prawdy. Nie mam problemu z tym, żeby o tym mówić, a raczej, w moim przypadku - śpiewać. W social mediach nie jestem ekshibicjonistą, więc wszystkie „ostrzejsze" wątki o mnie zawarte są jedynie w moich tekstach. Jeżeli słowa są pretensjonalne i bardzo zero-jedynkowe w swojej prostocie, to w ogóle mnie to nie kręci, nie jest to intrygujące. Dzisiaj jestem trzydziestolatkiem, który jest już dość ułożony. Nowy rok zaczął się dla mnie bardzo dobrze, ale żeby pójść w pełni do przodu, muszę pozamiatać jeszcze kilka zapomnianych paprochów.
Długo zamiatałeś je pod dywan?
Każdy z nas zamiata. Tak wygląda życie - nie da się od razu zamieść wszystkiego. Każdego dnia, obserwując swój organizm, widzisz, jak reagujesz na dane sytuacje i jak sobie radzisz z pewnymi emocjami, wnioskami. Ostatnio zacząłem na siebie patrzeć jak na tornado, które zaczyna wkraczać na nowe terytorium. Wyciągam bardzo dużo wniosków z mojego życia i wiem, co lubię, czego nie lubię i co mnie drażni. Przy każdej mojej aktywności artystycznej staram się dążyć do perfekcji. I nie mam na myśli tylko rzemieślniczej perfekcji w kontekście produkcji, napisania tekstu, zaśpiewania utworu. Staram się tchnąć energię w piosenki, wysyłać emocje do świata, które ze mną rezonują. Wydanie utworu jest jak rzucenie komety w świat streamingu - odbiór zawsze wraca, ludzie tego słuchają, utożsamiają się z treścią, wyciągają wnioski i to jest naprawdę niesamowite. Moje słowa odbijają się echem; czy to będąc artystą śpiewającym, mówcą, czy chociażby aktywistą. Najbardziej czuję się spełniony wtedy, gdy widzę, że to co robię zadowala nie tylko mnie, ale przede wszystkim wzbudza coś w ludziach.
Muszę przyznać, że pierwsza zwrotka nowego kawałka coś we mnie wzbudziła. Od razu nasunęła mi się sentencja „right person, wrong time". Słusznie?
Tak! Czasem jest tak, że pewne relacje się nie udają, bo to nie jest po prostu ten czas. Chwilami należy spojrzeć na wszystko z dystansem, podsumować niektóre sprawy, przyznać się do porażki, straty. Jeżeli wydarzyło się coś, co diametralnie zmieniło twoją codzienność, to długo potrafi w tobie siedzieć. Wspomnienia czasami ściągają na dno, zabierają wiatr ze skrzydeł i sprawiają, że jesteś najgorszą wersją siebie. Oczywiście jest to połączone z osobowością człowieka, jego gruboskórnością. Trudne sytuacje mogą też być kopem do działania czy impulsem do pójścia dalej. Musiałem prześpiewać sobie kilka sytuacji i pogodzić się z nimi.
To „prześpiewanie sytuacji" ma też swój obrazek. Jak wspominasz plan teledysku do „Najsmutniejszego"?
To jest inny klip. Sama piosenka jest stonowana i oszczędna, więc szlachetny teledysk ją dopełnia. Przed oficjalną premierą zawsze puszczam utwór kilku osobom, jesteś zresztą jedną z nich, i faktycznie wielokrotnie usłyszałem, że jest to elegancka piosenka. Na planie klipu było strasznie zimno, zdjęcia trwały cały dzień - to był chyba najmroźniejszy dzień listopada. Jestem zadaniowcem, więc nigdy nie marudzę na planie, ale tak się po nim rozchorowałem, że poskładało mnie na trzy tygodnie. Chwilami nie mogłem nawet wyśpiewać tekstu do kamery, bo mocno mi się trzęsła szczęka, więc musiałem nagrzewać twarz. Podczas nagrywania wydarzyło się wiele zabawnych sytuacji i bardzo dobrze wspominam ten czas. Nie miałem jeszcze tak fajnej ekipy, jaką zgromadził reżyser Hasenien Dousery. Atmosfera była super luźna. Przyznam, że nie czuję się jak ryba w wodzie podczas kręcenia klipów czy sesji zdjęciowych, ale staję na wysokości zadania i robię to. Zdecydowanie większą frajdę sprawia mi pisanie tekstów piosenek, niż występowanie przed kamerą, ale pokornie wykonuję swoje zadania.
Twój nowy kawałek ma według mnie wrażliwość „You Know I'm No Good" Amy Winehouse. Masz coś przeciwko porównaniom?
Bardzo się cieszę, że o tym wspomniałeś! I dziękuję, to wielki komplement. Nie mam nic do porównań, całe życie mnie ktoś porównuje. Nadchodzące single będą w większym stopniu odwzorowaniem całej płyty. Album nie jest eklektyczny brzmieniowo. Nie lubię odcinać kuponów, nie chcę pisać wszystkiego głównie „pod radio".
Kto zechce, potańczy, pobuja się też do „Najsmutniejszego".
To byłby raczej danse macabre.
Taniec śmierci na wiosnę? Ryzykowne. Wiążesz z pierwszym dniem wiosny jakieś szczególne wspomnienie? Śpiewasz o nim w utworze.
Okres marcowy jest dla mnie przełomowy. Zawsze tak było. W marcu się odblokowuję, bo przychodzi świeża energia. Wraz z pierwszym zapachem wiosennego powietrza wydarzają się u mnie najlepsze sytuacje. Wiosna, podczas tworzenia „Najsmutniejszego", była w moim życiu momentem zaczynania od początku. Okres zimowy zawsze działa na mnie negatywnie. Mam południowy temperament, kocham słońce, a zimą nie współgram, tylko raczej wegetuję. Wiosna daje mi nadzieję, w kwietniu mam zresztą urodziny. Pierwszy dzień wiosny jest świeżym rozdaniem. Na koniec dnia przecież zawsze chodzi o to, żeby mieć przy sobie nową talię kart.
tekst: Barłomiej Warowny
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement