Jedną największych zalet obrazu jest omijanie szerokim łukiem utartych przez innych reprezentantów gatunku schematów, przede wszystkim skupienia uwagi na osobie zabójcy. Choć „Noc…” opowiada o zbrodni, rozlew krwi wkrótce schodzi na drugi plan, ustępując prezentacji kilkunastu osobistych portretów Clary (Lula Cotton-Frapier), przedstawianych policji przez osoby bliskie zmarłej. Widz nie ma przewagi nad funkcjonariuszami, jego punkt widzenia osadzony jest w twardej rzeczywistości. Podobnie jak bohaterowie błądzi we mgle licząc na jakikolwiek trop pomagający ustalić co łączyło zmarłą ze sprawcą, jakie były jego motywy, kiedy popełni błąd.
Pobieżny rzut oka na takich faworytów publiczności jak Duchy Inisherin, Aftersun czy Wulkan Miłości wystarczy by stwierdzić, że 2022 był „rokiem filowych duetów”. Nagrodzeni odpowiednio Cezarem dla „Najbardziej obiecującego aktora” oraz dla „Najlepszego aktora drugoplanowego” Bastien Boullon oraz Bouli Lanners stoją za chemią łączącą metodycznego i introwertycznego Yohana oraz przeżywającego kryzys męskości, temperamentnego Marceau. W obliczu trudnej sprawy obydwoje muszą łączyć pracę z dręczącym ich lękami, nauczyć się polegać na sobie i nie tracić dla dobra śledztwa kontaktu z rzeczywistością. Jednak czy jest to możliwe, gdy wszystkie aspekty życia zdają się walić się jak domki z kart?
Film zaskakująco adekwatnie egzaminuje fenomeny statystycznej dysproporcji przedstawicieli mężczyzn i kobiet wśród sprawców przestępstw z użyciem przemocy (ang. gender gap in crime) oraz obwinianie ofiar za doznane krzywdy (ang. victim blaming). W każdej scenie odczuwalnie dominują mężczyźni, których stosunek do ofiary stanowi szokującą mieszankę pogardy, kpiny, fiksacji. Dotyczy to również uczestniczących w śledztwie funkcjonariuszy, którzy tracą dla ofiary empatię, co więcej spekulują, czy dziewczyna „sama się prosiła o taki koniec” wchodząc w liczne relacje seksualne. Gdy każdy z podejrzanych może być winny, a przyczyny nie sposób ustalić, łatwiej obwiniać osobę, która nie jest w stanie się bronić. To doskonałe przedstawienie zjawiska „obliczania” wartości kobiet na podstawie liczby osób, z którymi się zbliżyła.
„Noc 12 października” to z pewnością jeden z tych filmów, których nie wiedzieliśmy, że potrzebowaliśmy. Kontrastujące z malowniczą scenerią wydarzenia, utrzymujące się poczucie frustracji i bezradności, prezentują rzadziej eksponowaną stronę poszukiwań prawdy.
Tym samym czynią seans wyjątkowym doświadczeniem, bo choć od samego początku znamy zakończenie, do końca nie jesteśmy w stanie oderwać oczu od ekranu.
tekst: Antonina Mierzejewska