Dorastając w małym mieście pod Gdańskiem, nigdy nie czułam się zaakceptowana. Wrzucana do grupki buntowniczych dziwolągów – ni to chłopak, ni to dziewczyna – wiedziałam, że gdzieś tam istnieje świat, w którym ktoś mnie zrozumie. Moje zainteresowania, gust, wrażliwość. Kiedy jako osiemnastolatka po raz pierwszy odkryłam kulturę ballroom, wciąż szukałam siebie – swojej tożsamości, głosu, ruchu i przestrzeni, w której mogłabym poczuć się swobodnie. To właśnie w ballroomie zaczęłam odkrywać i budować to, kim jestem i kim chcę być. Dał mi poczucie, że nie jestem sama, że inni mają te same pragnienia, aspiracje, mierzą się z podobnymi problemami, a ja za każdym razem, kiedy wchodzę w ballroomowy świat performansu, spełniam swoje małe marzenie: trochę o byciu dostrzeżoną, trochę o byciu piękną, trochę o byciu sprawczą i silną.
Ballroom otworzył mnie na modę, fotografię, sztuki wizualne. Nie tylko z czystej miłości do piękna, ale przede wszystkim przez pryzmat kontekstów kulturowych i społecznych: walki o tożsamość, prawo do samostanowienia, oporu, niezgody, ale też wspólnoty i uzdrawiania.
Bożna Wydrowska, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Matkami tej kultury były Fem Queens, czarnoskóre transpłciowe kobiety, które w latach siedemdziesiątych w Nowym Jorku stworzyły undergroundową, bezpieczną przestrzeń, w której osoby marginalizowane mogły nie tylko przetrwać, ale też odkrywać własne talenty i budować swoją wartość. To społeczność, dom, rodzina i opowieść o tożsamości – opowiedziana ruchem, performansem, stylem, głosem, obecnością. I choć wydaje się odległa od naszej polskiej rzeczywistości, niesie w sobie coś uniwersalnego – inspiruje, daje siłę, poczucie przynależności i sprawczości.
Teraz, trzynaście lat później, nadal jestem częścią tej przestrzeni. Od lat uczę o przesłaniu ballroomu i jego owocach, organizuję bale w Warszawie, obserwuję, jak ta kultura rośnie, zmienia się, tętni nową energią – nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Kiedy zaczynałam, była ona zupełnie nieznana. Nikt nie wiedział, czym naprawdę jest, skąd się wywodzi i dlaczego jest tak ważna. Przez długi czas działałam w Warszawie, starając się przekazać, że to coś więcej niż taniec. To historia i opowieść o ludziach. Jako artystka przez wiele lat pracowałam, by ballroom zaistniał w przestrzeni sztuki, teatru, ale też w klubach, w tkance miejskiej, w codziennym życiu. Zależało mi na wydobyciu jego głębi, ukazaniu znaczenia i zakorzenienia go w kontekście nie jako trend, lecz zjawisko społeczne. Chociaż droga była długa, udało się stworzyć przestrzeń, która dziś jest otwarta dla kolejnych samodzielnych pokoleń. Co roku pojawiają się nowe twarze, głosy, wizje. Ballroom staje się coraz bardziej widoczny i znaczący, a jego społeczność coraz bardziej sprawcza.
Większość z nas pamięta jeden z pierwszych momentów, kiedy ballroom trafił do globalnej popkultury za sprawą słynnego kawałka „Vogue” Madonny. Wiele osób po raz pierwszy zetknęło się wtedy z tym stylem ruchu, estetyką, muzyką i ekspresją. „Vogue” stał się najlepiej sprzedającym singlem w karierze Madonny i jednym z największych przebojów lat dziewięćdziesiątych. Mimo to utwór spłaszczył znaczenie voguingu, sprowadzając go do modowych odniesień i blichtru białego Hollywood, ignorując jego głębokie korzenie w czarnej queerowej kulturze. Społeczność, która stworzyła taniec i całą kulturę, pozostała w cieniu i zmagała się z biedą, homofobią, transfobią oraz rasizmem.
Dlatego dziś, gdy ballroom ponownie zyskuje globalną widoczność dzięki serialom, dokumentom, muzyce oraz mediom społecznościowym, tak ważna dla naszej społeczności jest pamięć o tym, skąd się wywodzi i komu zawdzięczamy nasze miejsce w tej kulturze. Bo choć atrakcyjny i kolorowy, ballroom wciąż jest przestrzenią oporu, przetrwania i dumy, zbudowaną dzięki społecznościom, które przez dekady nie miały miejsca nigdzie indziej.
Bożna Wydrowska, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Ballroom w Polsce to obecnie niesamowicie różnorodna mozaika historii i doświadczeń. Lokalny kontekst i wrażliwość splatają się w jedną, niepowtarzalną opowieść. Nasza scena coraz mocniej staje się przestrzenią dedykowaną przede wszystkim osobom koloru, trans oraz tym z doświadczeniem migracyjnym – bo Polska również się zmienia. I bardzo się otwiera. Nie jest jak na Zachodzie, jest po prostu inaczej i o wielu rzeczach wciąż musimy się sporo nauczyć.
Jako osoba, która działa na scenie już od jakiegoś czasu, postanowiłam wykorzystać tę szansę i porozmawiać z kilkoma osobami z młodszych pokoleń ballroomu. Nie tylko, aby oddać im widoczność i głos, ale też by się od nich uczyć i poznać ich perspektywę. Sporo osób obserwuję z podziwem, a wybranie tylko kilku z nich było nie lada wyzwaniem. Ci, z którymi rozmawiam, coraz wyraźniej zaznaczają swoją obecność na naszej scenie. Wszystkie to 007 – niezależne jednostki, nieprzynależące do żadnego dużego, międzynarodowego major house’u. Są wolne, pełne potencjału i lekkości. Reprezentują inne pokolenia, inne miasta, inne tożsamości. Chodzą w różnych kategoriach na balach. Każde z nich ma swoje własne opinie i doświadczenia. Ten wywiad to zaledwie fragment dokumentacji ich drogi – o tym, jak odnajdują się w ballroomie, jak odnajdują się w życiu, trochę o rodzinie, trochę o pragnieniach, a nawet trochę o Madonnie.
Baby Face
Kim jesteś i czym się zajmujesz?
Nazywam się Michał Zawadzki, mam osiemnaście lat i kończę liceum. Od zawsze mieszkam w Warszawie i właśnie tu odkryłem ballroom, społeczność, która całkowicie zmieniła moje życie. Na balach występuję jako Baby Face 007, zadebiutowałem nieco ponad rok temu. Od tamtej pory ballroom jest dla mnie czymś więcej niż tylko sceną – to miejsce, gdzie czuję, że mogę być sobą. Tak się zaczęło, a teraz już leci.
Baby Face, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Co sprawiło, że znalazłeś się w kulturze ballroom?
Oglądałem serial „Pose”, jak chyba większość osób z ballroomu, ale wtedy jeszcze nie zainteresowało mnie to na tyle, żeby się wkręcić. Byłem też młodszy, mniej świadomy siebie i swojej orientacji, nie miałem dookoła tylu osób, które mnie otwarcie akceptowały i oferowały wsparcie. Moja sytuacja rodzinna również nie wyglądała najlepiej; rozwód rodziców i kłótnie powodowały, że czułem się samotny. Wydaje mi się, że właśnie z potrzeby poczucia przynależności i wsparcia zewnętrznego zacząłem szukać społeczności, która mogłaby mi to dać. Tak znalazłem zajęcia stylu old way z tobą. Idąc na nie, stresowałem się, że nie zostanę dobrze przyjęty, jednak zaraz po wyjściu poczułem, że to miejsce dla mnie. Ten moment dał mi siłę i motywację do dalszego rozwoju w ballroomie. Poszło dosyć szybko, bo już po trzech miesiącach wyszedłem na swoim pierwszym balu.
Wyszedłem w Runway. To kategoria modowa, w której przede wszystkim musisz sprzedać swój outfit, a jako że to był mój pierwszy raz, czułem się trochę nieswojo. Nie do końca znałem zasady balu oraz kategorii, ale wyszło całkiem fajnie. Dodam, że doszedłem do finału, więc okazało się to bardzo ekscytującym doświadczeniem. Po balu czułem mnóstwo pozytywnych emocji, od tamtego czasu wychodziłem chyba na każdym balu, jaki był. Okazało się, że performowanie i występowanie przed widownią przychodzi mi bardzo naturalnie i nie czuję w związku z tym większego stresu. Bale stały się dla mnie najważniejszymi wydarzeniami w życiu. Codziennie myślałem, co założę na kolejny, i nie mogłem się doczekać spotkania z nowo poznanymi ludźmi.
Czym jest dla ciebie ballroom?
Ballroom daje mi głównie community – przyjaciół, rodzinę oraz po prostu osoby, które mnie wspierają i nie oceniają. Poznałem również swoją najlepszą przyjaciółkę, Magdę, która pomaga mi w przygotowaniach do bali, ale też w codziennych sprawach. Ballroom sprawił, że stałem się bardziej pewny siebie, dzięki niemu celebruję własną tożsamość i odkrywam swoją delikatniejszą, wrażliwszą stronę. Od dziecka byłem dosyć cichą i spokojną osobą, nigdy nie znajdowałem się w centrum uwagi, a jeśli już, nie sprawiało mi to tyle przyjemności co teraz. Gdy wychodzę na Runway, zapominam o wszystkich trudnych sprawach i problemach, żyję fantazją, którą sam tworzę swoim performansem. To również miejsce, gdzie udowadniam – głównie przed sobą – swoją wartość, którą często niszczono i kwestionowano. Podsumowując, ballroom dał mi bardzo dużo, bez niego byłbym teraz inną osobą.
Faktycznie ballroom to nie tylko performans, ale przede wszystkim rodzina, która zawsze jest obok. W jakich kategoriach wychodzisz?
Głównie w kategorii Runway, ponieważ łączy wszystko, co kocham: modę, ruch i ekspresję. Moda zawsze była dla mnie czymś więcej niż ubraniami. To sposób, w jaki mogę mówić o sobie bez słów. Od kilku lat wiedziałem już, że chcę projektować ubrania i tworzyć coś własnego. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy robiłem portfolio na studia, którego głównym tematem była właśnie kultura ballroom, a kilka dni temu spełniło się jedno z moich największych marzeń – dostałem się na projektowanie mody do szkoły w Paryżu. To wszystko zaczęło się właśnie od ballroomu. Gdy wychodzę na Runway, czuję się jak supermodel czy modelka. Chodzenie niby jest proste, ale na głębszym poziomie to o wiele więcej, i do tego sprawia mega przyjemność. To też w jakimś sensie spełnienie marzenia o modelingu, które zresztą wciąż zamierzam zrealizować. Czasem wychodzę również w kategorii Face, gdzie chodzi o sprzedanie swojej twarzy sędziom („to sell your face” jak najlepiej) i pokazanie, że jest najpiękniejsza. To musi być pod każdym względem idealna twarz, zadbana i bez jakichkolwiek wad. To o tyle fajna i unikatowa kategoria, że nie każdy może w niej wyjść.

Baby Face, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Jaki utwór Madonny usłyszałeś jako pierwszy?
Wydaje mi się, że było to „Like a Prayer”. Ten kawałek wzbudził we mnie silną potrzebę performowania, brzmiał tak podniośle i emocjonalnie, że zapragnąłem utożsamić się z artystką. Nie potrafię tego do końca wyjaśnić, ale było to coś więcej niż tylko słuchanie muzyki. Z czasem odkrywałem kolejne piosenki Madonny, a ulubioną stała się „Music” – zupełnie inna niż pozostałe, bardziej klubowa, wręcz ballroomowa. Może właśnie dlatego tak bardzo do mnie trafia.
Lila
Kim jesteś i czym się zajmujesz?
Nazywam się Lila Dziedzic, mam dwadzieścia jeden lat, blond włosy i ładną buzię. Na co dzień pracuję jako kostiumografka w teatrach w całej Polsce. Projektuję też ubrania – od 2022 roku prowadzę swój autorski projekt modowy House Of Slay. Tworzę, wykonuję zamówienia indywidualne, maluję. Oprócz tego tańczę i performuję. Poza tym jestem siostrą, córką, ciocią, kuzynką… kobietą renesansu.
Lila, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Czym jest projekt House of Slay?
House of Slay to ironiczny dom mody. Powstał z buntu, a ubrania z niego zwykle odkrywają to, co zakryte, i stają w opozycji do praktyczności. Największym wydarzeniem związanym z tym projektem był pokaz S.Z.A.F.A. THE FASHION EXPERIENCE w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Zorganizowałam go, mając osiemnaście lat. Dzięki kolektywowi INSZPER uszyłam wszystkie sylwetki, postawiłam scenę, lowkey choreografowałam moich wspaniałych performerów, reżyserowałam, performowałam… To było crazy. Oprócz tego House of Slay tworzyło cykliczny projekt SlayHigh oraz TightS. Ten ostatni polegał na przetwarzaniu przeze mnie odpadków z fabryki rajstop – ręcznie je farbowałam, cięłam i tworzyłam z nich formy z bardzo ciekawą fakturą.
Co sprawiło, że znalazłaś się w kulturze ballroom?
To była seria przypadków i duża, niezrealizowana potrzeba „czegoś”. Na początku nie wiedziałam jeszcze, czym to „coś” jest. Zawsze jednak miałam do czynienia z ruchem – przez dwanaście lat tańczyłam taniec towarzyski na turniejach, otarłam się także o inne style. Po wyprowadzce z rodzinnego miasta, gdy miałam piętnaście lat, przestałam tańczyć do czasu, kiedy rzuciłam szkołę, i nagle miałam sporo wolnego. Wtedy pomyślałam: „Okej, muszę znów zacząć się ruszać”. Ballroom pojawiał się co jakiś czas. Pierwszy spektakl, na który poszłam, „Wyzwolenie: Królowych” w choreografii Kamili i Madlen Revlon, miał miejsce we Wrocławiu. Potem oglądałam „Pose”, przyszła pandemia, a ja zaczęłam szukać siebie. Myślę, że „Pose” dało mi pierwszą świadomość istnienia kultury ballroom. Wiedziałam, że coś takiego istnieje, ale moja wiedza była wtedy na poziomie Madonny. Później zaczęłam szyć i projektować ubrania, poznałam Timmy 007, któremu miałam uszyć strój na bal, ale oboje zachorowaliśmy na COVID, aż w końcu w 2022 roku poszłam na zajęcia do Kamili – i przepadłam.
Czym jest dla ciebie ballroom?
Ballroom to dla mnie przede wszystkim ludzie i przestrzeń, w której mogę sobie pozwolić na pełną ekspresję. Gdzie mogę być celebrowana i czuć się bezpiecznie. To miejsce, w którym mogę świętować swoją siłę i pewność siebie, a następnie zabrać je ze sobą do życia codziennego.
Czy ballroom wpłynął jakoś na poszukiwanie twojej tożsamości? Wyzwolił cię? Jak czujesz się w ballroomie jako młoda Fem Queen? Obserwuje cię od jakiegoś czasu i widzę, jak rozkwitasz.
Sądzę, że pierwsze zajęcia u Kamili były dla mnie początkiem tranzycji umysłowej. Wcześniej myślałam o sobie jako o wróżce albo elfce. Jako nastolatka określałam swoją tożsamość jako niebinarną, ale to było efektem kompromisu, ponieważ bałam się podjąć decyzję o tranzycji. Wydawało mi się, że nie jestem wystarczająco silna, nie miałam też pieniędzy. Ballroom dał mi siłę oraz przestrzeń, by to wypowiedzieć – najpierw przed sobą, potem przed innymi. Myślę, że w ballroomie, tak jak w życiu, musiałam odnaleźć się na nowo. Chyba wciąż jestem na tej drodze? Nie wiem, to „drugie dorastanie” nie jest najłatwiejszym doświadczeniem. Wydawało się, że mam już wszystko poukładane, a okazuje się, że trzeba to uporządkować na nowo. Był moment, gdy „coś” kliknęło, i nagle wszyscy zaczęli traktować mnie nieco inaczej. I dziewczyny, i chłopaki, w takich codziennych interakcjach – patriarchat mówi „dzień dobry”. Ballroom natomiast dał mi wsparcie, za które jestem bardzo wdzięczna, oraz ludzi, którzy patrzą na mnie tak samo jak ja sama, celebrują mnie i cieszą się moim rozwojem. Co prawda dysforia wciąż mnie przytłacza, a moje doświadczenie pokazuje, że im dalej w las, tym trudniej. Kiedy tego, co wprawia mnie w dysforię, jest mniej, chyba łatwiej mi się na tym skupiać. Obecnie, tak jak wtedy, gdy miałam dziesięć lat, moim celem jest operacja SRS, na którą długo już odkładam pieniądze, otworzyłam także zbiórkę. Musiałam pokonać pewne bariery w głowie, żeby to zrobić, ale ilość otrzymanego wsparcia jest niesamowita. Zbiórka wciąż jest otwarta, wisi na moich social mediach, więc jeśli ktoś chciałby mnie wesprzeć, wie, gdzie mnie znaleźć!
Co czułaś, gdy po raz pierwszy wyszłaś na balu w kategorii?
Byłam totalnie clueless. Pojechałam na Fashion Week Ball Nunoy i Madlen Revlon w Warszawie, a Kamila bardzo mnie w tym wsparła. Uszyłam strój na kategorię Designer Delight i miałam stylówkę na Best Dressed, która została zniszczona w pociągu, ale stwierdziłam: „Wychodzę!”. Dzień przed balem wykombinowałam nowy strój z sukni ślubnej mamy mojej przyjaciółki, Amelki. Byłam turbo zestresowana, ale finalnie wygrałam obie kategorie. Nie znałam nikogo. To było szalone. Vinnii Revlon z Paryża, który prowadził ten bal, powiedział przez mikrofon: „No shade, this bitch took two Grand Prizes for fashion categories!”. Z dzisiejszej perspektywy było to bardzo urocze.
Lila, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Jaki utwór Madonny usłyszałaś jako pierwszy?
Myślę, że „Material Girl”. Dawał mi pewność siebie, był playful i funny. Doceniłam Madonnę za to, że jest confident, very loud i mówi prosto z mostu, o co jej chodzi. To nie jest coś, z czym na co dzień się utożsamiam, ale rozumiem ją w naszej kapitalistycznej, polskiej rzeczywistości.
fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Florek
Kim jesteś i czym się zajmujesz?
Mam na imię Florian, mam dwadzieścia cztery lata i jestem trans mężczyzną. Na co dzień pracuję w banku jako analityk, to moje „nine to five”. Poza pracą dużo odpoczywam, bo człowiek wraca do domu i pada na twarz. Lubię czytać, słucham sporo muzyki. Uwielbiam rekiny. No i ballroom, oczywiście – zajęcia, eventy i inne.
Florek, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Co sprawiło, że znalazłeś się w kulturze ballroom?
Zaczęło się od studiów oraz Kachy z Kiki House of Femina. Studiowaliśmy na tym samym kierunku na Uniwersytecie Warszawskim i pewnego razu wpadliśmy na siebie na afterze po Paradzie w Luna Parku w 2022 roku. Zaczęliśmy rozmawiać, ona zaoferowała: „Jak będzie jakiś event, dam ci znać. Pójdziesz, jak będziesz chciał”. Faktycznie podesłała mi zaproszenie na bal Dany – The Cybercunt na Jasnej 1; pamiętam ten postapo vibe. W sumie od tego się zaczęło.
Czym jest dla ciebie ballroom?
To przede wszystkim społeczność i miejsce do eksperymentowania z byciem sobą. Gdyby ktoś mi powiedział kilka lat temu, że będę chodził do klubów, na imprezy ze znajomymi, że w ogóle będę miał tyle znajomych osób, że będę pojawiał się na zajęciach z voguingu, że będę próbował tańczyć, to bym nie uwierzył. Ballroom stał się dla mnie okazją, by otworzyć się na samego siebie oraz inne osoby o podobnych doświadczeniach, którymi możemy się wymieniać w bezpiecznej przestrzeni. Ballroom niejako zmusił mnie, by dać się zobaczyć. Każde wyjście to test mojej odwagi – czy pójdę, czy wyjdę, czy spotkam się z ludźmi, czy zrobię to albo tamto, czego spróbuję. Ballroom sprawia, że cały czas idę do przodu.
Masz jakieś znamienite wspomnienie z balu?
To bardzo trudne pytanie, bo jednocześnie pamiętam dużo i nie pamiętam nic. Trochę mi się to wszystko zlewa, choć sporo jest ważnych momentów. Zawsze opada mi szczęka, gdy widzę kategorie performansowe: wychodzicie femme, old way, new way, arms, hands – za każdym razem jestem pełen podziwu dla sztuki.
Kiedy wyszedłeś po raz pierwszy?
Na Future Ball w Niebie, kiedy na Trans Men Realness tematem był „scientist”, czy jakoś tak. Napisałem wtedy do kolegi z Wydziału Chemii, czy nie miałby kitla do pożyczenia. Miał, i to był mój outfit.
W jakiej kategorii wychodzisz i co czujesz, gdy performujesz?
Zaczęło się od Realness, bo wydawało mi się, że to najłatwiejsza kategoria na początek. MC i sędziowie powtarzali, że wystarczy być sobą. Z czasem jednak wyprowadzono mnie z błędu, to nie jest łatwa kategoria. To kategoria passingowa, ale oczami sędziów. Wydaje mi się, że nie chodzi o bycie sobą, tylko o spełnianie wyobrażenia sędziów na temat tego, co znaczy być mężczyzną, który wtapia się w społeczeństwo i któremu na ulicy nic nie grozi. O to, by ćwiczyć i być bezpiecznym, gdy wychodzi się poza przestrzeń ballroomu. Obecnie mam wrażenie, że na niektórych balach Realness to jednak performans. Pamiętam What’s Your Sign Mini Ball, kiedy po wyjściu podszedłem do sędziów po feedback, i od każdej osoby dostałem zupełnie inne oczekiwania. Jeden chciał, żebym rozmawiał z sędziami, drugi – żebym stał nieruchomo, patrzył z wyższością, jak kamienna statua. Jeden event, dwa sprzeczne oczekiwania, nie da się spełnić wszystkich.
Jaką jeszcze kategorię chciałbyś zgłębić?
All American Runway. To fajna kategoria, która wymaga pewnych umiejętności, ale jednocześnie daje dużo więcej wolności i pola do popisu przy outfitach. W Realness stroje muszą być subtelniejsze, pozbawione karykatury, mają wyglądać jak codzienny ubiór. Od jakiegoś czasu bawię się też chantem i komentowaniem, chociaż to też miecz obosieczny; z jednej strony sprawia mi to ogromną frajdę, ale z drugiej, gdy trzeba wziąć mikrofon do ręki i coś powiedzieć, to o Jezu… Nie wiem, dlaczego to sobie robię, nienawidzę przemawiać publicznie.
Florek, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Masz jakieś ballroomowe inspiracje?
Zacznijmy od chantowania, będzie łatwiej. Kevin Prodigy i Precious Basquiat – chyba każdy aspirujący commentator ma ich na szczycie listy. To, co robią ze słowem i rymem, jak się tym bawią, jest po prostu niesamowite. Jeśli chodzi o All American, w samej Polsce jest mnóstwo osób, które mnie inspirują: Novia Balenciaga, Jagoda 007 ma świetną energię, Father Duke LaBeija, od którego feedback bardzo mi pomógł. Cała ballroomowa społeczność jest bardzo inspirująca – paleta ludzi i doświadczeń, którymi otwarcie się dzielą, rzuca nowe światło na moje własne przeżycia. Ta wymiana energii jest świetna niezależnie od tego, czy ktoś występuje od lat, dopiero zaczyna, czy kibicuje i oddaje energię performerom.
Jaki utwór Madonny usłyszałeś jako pierwszy?
Myślę, że to mogło być „Like a Prayer”. Nie słucham dużo Madonny, ale tę piosenkę bardzo lubię z różnych względów; jest taka chóralna, spokojna, soft pop. Bardzo mnie bawił powrót tego kawałka za sprawą chóralnego coveru, głównie na TikToku. Ludzie w różnym wieku powoli zdawali sobie sprawę, o czym właściwie jest ta piosenka. Nie była to zagadka stulecia, ale to bardzo zabawne, zwłaszcza gdy myślisz o wszystkich chórach kościelnych, które coverowały ten utwór, a potem ktoś odpala tekst na Spotify i, no cóż, tak zwany kubeł zimnej wody.
fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Noir
Noir to diva, kocha modę, luksus i nocne, brudnawe kluby z punkowym sznytem. She’s everything, very cunty. Jest kolażem miłości do Grace Jones, makijaży Niny Hagen, punkowej estetyki, Złotej Ery Hollywood, kobiet od Helmuta Newtona. Bywa też Noirzycą i Wojciechem. Wojciech pracuje w butiku z ubraniami, gdzie zajmuje się prawie wszystkim – od visualu po doradztwo do spraw wizerunku. Lubi swoją pracę, a praca lubi Wojciecha. Kocha kino i lepiej się nie odzywaj podczas seansu, bo cię uciszy! Właściwie to wielka miłość obojga, Noirzycy i Wojtka. Mają tam wszystko: kostiumy, makijaże, wnętrza, muzykę i opowieści, ale płacą tylko za te dobre, wybrane z propozycji kin studyjnych. Chodzą na nie sami, bo po niektórych filmach nie są w stanie z nikim rozmawiać.
Noir, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Masz swoje inspiracje ballroomowe?
Tak, to osoby z polskiej i zagranicznej sceny. Podziwiam wiele, ale chyba niezmiennie moją największą inspiracją jest Mystic Balenciaga. Mam nadzieję wyjść kiedyś przed nią, bo kocham wychodzić, gdy w panelach są osoby, którymi się jaram. Tak też było niedawno na The Cinematic Queens Ball by Madlen Revlon, na którym sędziowała Aitana Mugler. Kocham jej Sex Siren, performans, energię i styl. Dostałam od niej „dziesięć sekund” i głos w bitwie, którą przegrałam – przez cały bal byłam szczęśliwa, może nawet unosiłam się przez tydzień, bo tego wieczoru dostałam to, o czym marzyłam.
Pewnie była w szoku, gdy cię zobaczyła.
Mam nadzieję [śmiech]! To było super, takie chwile mnie na maksa nakręcają, później długo się unoszę i widzę, że to, co robię, ma sens. Bo choć ogólnie kocham to, co tworzę, i dużo miłości od ludzi też dostaję, czasami wątpię i zastanawiam się, czy się nie wygłupiam i nie ośmieszam. Ale po rozmowie z samą sobą i z Daną wiem, że te chwile zwątpienia są wynikiem społecznych naleciałości, w których wyrosłam, przez lata upychając po kątach orientację seksualną, wrażliwość, oraz konsekwencją życia w poczuciu winy, wstydu i rodzącego się we mnie hejtu do samej siebie oraz świata. W związku z tym miałam też znak zapytania wokół tego wywiadu – czy w ogóle chcę się odsłaniać, a już tym bardziej poza ballroomem.
Bo ballroom to twoje „safe space”, prawda?
Tak, i to jest najwspanialsze. Czasami też eksperymentuję i wychodzę poza tę przestrzeń, biorąc udział w różnych projektach for new experiences. Jednak mój performans kocha najbardziej być na ballu. To daje mi możliwość swobodnego eksplorowania swojej seksualności, ekspresji i przenoszenia historii nawet z dzieciństwa. Pamiętam jak dziś zakładanie szpilek mamy i jedwabnego szlafroka, gdy tylko wychodziła z domu, i wcielanie się w gwiazdy filmowe przed lustrem.
A co sprawiło, że znalazłeś się w kulturze ballroom?
Tak naprawdę to się zaczęło dużo wcześniej, zanim faktycznie wszedłem w tę przestrzeń. Zacząłem się tą kulturą interesować i szukać informacji w necie, rodziły się balle w Warszawie, pojawiały się filmy. Chyba „Kiki” było pierwszym filmem, który obejrzałem, zanim zacząłem mieć namacalny kontakt z tą przestrzenią, i zrobił na mnie wielkie wrażenie. Później był serial „Pose”. Jednak zawsze brakowało mi odwagi, żeby pójść na ball, a tym bardziej na warsztaty, ale gdy dowiedziałem się, że jest taka kategoria jak European Runway, coś we mnie pękło. Zaczęły się fantazje, wyobrażanie siebie na wybiegu, pojawiła się chęć, aby spróbować. Jakoś w tym czasie znajoma powiedziała mi, że w któryś weekend będą warsztaty z Kamilą Revlon, i już wiedziałem, że jak uda mi się znaleźć szpilki, to pójdę na nie, bo albo teraz, albo nigdy. Moje pierwsze szpilki się znalazły, a ja w nich, na swoich pierwszych warsztatach, po których wylądowałem na zajęciach u Madlen Revlon, stawiałem pierwsze kroki w różnych kategoriach, za co jestem jej mega wdzięczny. Po jakimś czasie zrozumiałem jednak, że chcę cisnąć już tylko Runway i przeniosłem się na zajęcia, również te indywidualne, do Dany Elle. I tak to wciąż trwa. Dziękuję za wszystko, kochana!
Czym było dla ciebie wejście do kultury składającej się głównie z młodszych osób?
Właściwie nie było i nie ma jakiejś mega przepaści, bo ja ogólnie czuję się dobrze wśród młodych ludzi. Może ma to związek z tym, że tak naprawdę żyję dopiero od dwudziestu lat, bo od tylu jestem trzeźwy, i czuję się czasem jak dwudziestolatek w pięćdziesięciosześcioletnim ciele [śmiech]. Sądzę też, że po prostu mam młode wnętrze i wciąż chcę. Cały sekret.
Co ci ten ballroom dał? Czym dla ciebie jest?
Utulił mnie! Po prostu utulił, ale też z lekka rozproszył – i to rozproszenie jest częścią wątpliwości, które mi ostatnio towarzyszą, gdy sam już nie wiem, kim jestem. Dana wczoraj mi powiedziała: „Ale to przyjdzie po prostu, nie musisz dzisiaj znaleźć odpowiedzi”. Mega mnie to wyciszyło i ukoiło. Kocham ją! Ballroom to przede wszystkim przestrzeń, w której swobodnie może brzmieć mój głos. Moje ja. Moja ekspresja. Gdzie mogę do woli eksplorować siebie, swoje fantazje i szeroko pojętą estetykę. Myślę, że gdybym wdepnął/wdepnęła do ballroomu czterdzieści lat temu, czyli mając piętnaście lat, to utulenie, które dostałem/dostałam teraz, uchroniłoby mnie od wielu lat życia w narkotykowym i alkoholowym nałogu.
Noir, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
To, że udało ci się przejść przez nałóg i znalazłeś się w ballroomie, gdzie jest twoje miejsce, wydaje się naprawdę wielką rzeczą. To, gdzie teraz jesteś, dowodzi, ile odwagi masz w sobie. I na koniec: jaki utwór Madonny usłyszałeś jako pierwszy?
Lubię stare płyty Madonny, w szczególności „Erotica” i „Bedtime Stories”, ale nie potrafię przywołać utworu, który pojawił się w moim życiu jako pierwszy. Doskonale jednak pamiętam ten, który mnie poraził – „Justify My Love”. Kocham!
fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Atef
Kim jesteś i czym się zajmujesz w życiu?
Mam na imię Atef. Pochodzę z Tunezji, mam dwadzieścia osiem lat i od przeszło pięciu mieszkam w Warszawie. W zeszłym roku ukończyłem studia magisterskie na Uniwersytecie Warszawskim, a obecnie szykuję się do rozpoczęcia nowej pracy w korporacji, głównie ze względu na stabilność zatrudnienia. Wciąż chcę jednak pozostać związany z badaniami z zakresu studiów queer, migracji i ballroomu.
Atef, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Co sprawiło, że znalazłeś się w kulturze ballroom?
Po pierwsze, o ballroomie dowiedziałem się dzięki serialowi „Pose”. To był mój pierwszy kontakt, chyba w 2019 roku. Obejrzałem i pomyślałem: „To jest niesamowite”. Sądziłem jednak, że to coś, co było i już tego nie ma. Dopiero dwa lata później, będąc w Warszawie, zobaczyłem relację na Instagramie mojego przyjaciela, w której ty i Dana w College of Europe opowiadałyście o ballroomie. Pomyślałem: „Co? Ballroom jest w Warszawie?”. Zacząłem was obserwować na Instagramie, później Dana wrzuciła zapowiedź nowych zajęć. Od tamtej chwili wszystko się zaczęło.
Czym jest dla ciebie ballroom?
Myślę, że przede wszystkim daje mi komfort. To jedna z nielicznych przestrzeni, jeśli nie jedyna, w której nie muszę się zastanawiać, jak się wyrażam, co noszę, jak poruszam rękami. Dzięki temu mogę po prostu być sobą. To także forma uzdrawiania, bo często w ballroomie to, co robię, robię dla swojego wewnętrznego dziecka, dla nikogo innego. W ballroomie czuję, że mogę pozwolić temu dziecku być tym, kim chce być. Czuję, że cofam się w czasie i mówię mu: „W porządku, nic z tobą nie jest nie tak”. Poza tym ballroom niesie ze sobą wspólnotę. Wielu bliskich przyjaciół poznałem właśnie tam. W Polsce queerowa społeczność nie jest w pełni zaakceptowana, dlatego ta wspólnota stała się dla nas bardzo ważna i potrzebna, by okazywać sobie zrozumienie i wsparcie.
Opowiedz o swoim pierwszym doświadczeniu w ballroomie.
Najbardziej zapadło mi w pamięć nie wyjście na bal, lecz lekcja voguingu. Po raz pierwszy wykonywałem kobiece ruchy przed innymi i chwalono mnie za to. Czułem ogromny dyskomfort – robiłem te wszystkie figury, myśląc jednocześnie: „Ludzie na mnie patrzą, chyba nie powinienem tego robić”. Mimo to dostałem wsparcie. W ballroomie to, co dawniej stanowiło dla mnie powód do wstydu, stało się powodem do dumy.
W jakich kategoriach chodzisz i co czujesz, gdy występujesz?
Chodzę w kategorii Vogue Femme. Do tego trzeba być kobiecym, pokazywać swoje kobiece atuty. Kiedy wychodzę na runway, czuję się uwolniony, lekki, wolny.
A kto jest twoją ballroomową inspiracją?
Najbliższa mi jesteś ty i Dana. Z wami zaczynałem naukę techniki i stylu, choć na początku bardzo się was bałem, ponieważ wydawałyście się super pewnymi siebie boginiami. Gdy jednak was poznałem, dostrzegłem waszą empatię, wrażliwość oraz to, że również macie swoje życiowe wyzwania. Inspirują mnie także tancerze-migranci, ludzie, którzy przyjechali z daleka i osiągnęli coś takiego jak Dana z małego miasta w Ukrainie, obecnie jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy europejskiego ballroomu. To jest po prostu niesamowite.
Co cenisz w polskim ballroomie, a co chciałbyś w nim zmienić?
Czuję, że należę do ogólnokrajowej wspólnoty, która ciągle się rozrasta, a i tak wszyscy się znają. To wielka, rodzinna społeczność z własnymi dramatami i problemami, i to właśnie mi się podoba. Z drugiej strony czasami staramy się naśladować to, co dzieje się za granicą, na przykład we Francji, zamiast budować własną markę. Widzę tu ogromny potencjał, zwłaszcza jako ktoś, kto nie jest Polakiem. Jako Tunezyjczyk czuję, że jest tu mnóstwo możliwości do odkrycia i rozwinięcia. Gdybym mógł coś zmienić, usunąłbym wewnętrzne konflikty, bo jesteśmy niewielką sceną i mamy większe wyzwania: bezpieczeństwo osób transpłciowych, migrantów, osób koloru, problemy praw kobiet. Trzeba skupić się na wrogach zewnętrznych, drobne konflikty wewnątrz ballroomu można szybko rozwiązać. Kolejnym, co bym zmienił, jest przekonanie, że jeśli ktoś nie wyjechał za granicę na bale, „nie doświadczył prawdziwego ballroomu”. Nie każdy ma środki albo możliwość prawnego wyjazdu, ja sam rzadko mogę opuścić kraj, bo muszę dbać o legalny pobyt i finanse, a jeśli już wyjadę, to najczęściej do rodziny w Tunezji. Każdy doświadcza ballroomu na swój sposób i nikt nie ma prawa definiować, czym to ma być. Zamiast umniejszać cudze doświadczenia, zaprośmy do Polski osoby z zagranicy, zróbmy panele, transmisje online, wspólne oglądania dużych międzynarodowych wydarzeń. W ten sposób każdy poczuje, że jest częścią globalnej społeczności.

Atef, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Którą piosenkę Madonny usłyszałeś jako pierwszą i jakie wrażenia w tobie wywołała?
To chyba było „Hung Up”. Nie jestem wielkim fanem Madonny, więc proszę, nie wsadzajcie mnie za to do więzienia [śmiech]! „Hung Up” jednak od razu porwało mnie do tańca, lubię jej słuchać, gdy leci w klubie, po prostu się wkręcam w rytm.
Adaś
Kim jesteś i czym się zajmujesz?
Nazywam się Adam Hunek i jestem technikiem reklamy, a obecnie studiuję zarządzanie i socjologię w biznesie oraz mediach. Jednocześnie działam w kulturze ballroom – jestem częścią tej queerowej przestrzeni, która daje głos osobom często niesłyszanym. W tym roku zainicjowałem autorski projekt finansowany w pełni ze środków Unii Europejskiej, którego celem jest zwiększenie widoczności oraz dostępności kultury ballroom na Lubelszczyźnie. Projekt koncentruje się na problematyce stresu mniejszościowego i choć problem ten istnieje od zawsze, nadal zbyt rzadko podejmuje się ten temat w debacie publicznej i badaniach naukowych. Dlatego łączę swoją tożsamość, działania artystyczne i kompetencje w zarządzaniu projektami, by wspierać widoczność tej kultury. Organizowane przeze mnie wydarzenia zawsze były i, mam nadzieję w przyszłości nadal będą bezpłatne – dokładam starań, by pozyskiwać finansowanie ze środków publicznych, zapewniając realne wsparcie społeczności oraz szeroki dostęp do kultury ballroom na Lubelszczyźnie. Prowadzę również projekt „Feel the Safe Space”, w ramach którego realizujemy cykl warsztatów i paneli dyskusyjnych, w planach mamy także kiki ball.

Adaś, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Co sprawiło, że znalazłeś się w ballroomie?
Moje pierwsze spotkanie z kulturą ballroom było jak przebudzenie – w Lublinie, podczas mojego pierwszego queerowego wydarzenia. Tam zobaczyłem ciebie, Danę i pierwszy raz na żywo – voguing. Energia sceny, zaproszenie do lokalnej rodziny przez Paulę oraz obietnica przestrzeni otwartej na autentyczność od razu we mnie zapadły. Na początku postrzegałem ballroom głównie jako połączenie modelingu i tańca, jednak z czasem odkryłem jego głębszy, performatywny i społeczny wymiar. Odsłonił się przede mną w pełni: performatywność, ruch oporu i wspólnota. Queerowość, wcześniej obecna we mnie intuicyjnie, nabrała konkretnej treści. Wszystko stało się jasne na pierwszych zajęciach z Paulą, gdy zamiast schematów ruchu dostaliśmy historię, idee i polityczny kontekst. Od tamtej chwili wiedziałem, że nie trafiłem tu przypadkiem. Natychmiast rozpoznałem siebie w tej kulturze.
Jak się czułeś, gdy po raz pierwszy wyszedłeś na scenę?
Już podczas pierwszych „dziesięciu sekund” poczułem prawdziwą wolność. Choć wcześniej miałem doświadczenie w sztuce – malowałem, śpiewałem w chórze, tańczyłem choreografie hip-hopowe – z czasem dostrzegłem, że wszystkie te formy, choć dawały przestrzeń ekspresji, były ograniczone sztywnymi ramami, zasadami i oczekiwaniami. W pewnym momencie przestałem się w nich odnajdywać, bo nie pozwalały mi w pełni być sobą. To, czego mi brakowało, odnalazłem właśnie w ballroomie. Moje pierwsze wyjście na scenę było odrzuceniem wszystkich narzuconych ról i schematów. Jako cispłciowy mężczyzna przez lata byłem systemowo uczony, co „wypada”, co jest „za bardzo” i co jest „niemęskie” – jakbym miał dostęp tylko do ograniczonego wycinka własnej tożsamości. Dzięki Vogue Fem, mojej kategorii, zyskałem możliwość pełnego korzystania z ekspresji – otworzyła ona przede mną nowy wymiar ekspresji, czerpiąc bezpośrednio z siły i dziedzictwa Femme Queens. Dzięki nim mogłem świadomie korzystać z kobiecej energii i wyrażać siebie w sposób wcześniej dla mnie niedostępny. Ballroom dał mi język ciała i tożsamości wolny od cenzury, wstydu czy potrzeby tłumaczenia się komukolwiek.
Co teraz czujesz, gdy wychodzisz w Vogue Fem?
Na początku najważniejsze było dla mnie po prostu to, że mogę poczuć siebie. Teraz widzę, że mój występ niesie ze sobą coś więcej – to przekaz, który jest polityczny i emocjonalny. Daje możliwość realnego przeżywania tych emocji. Usłyszałem kiedyś, że najważniejsza w ballroomie jest kontrola, i rzeczywiście coś w tym jest. Kiedy wychodzę na scenę, czuję, że mam kontrolę nad sobą, nad tym, co pokazuję, ale też nad tym, co czuje publiczność. Kontroluję też odbiór mojego performansu przez panel sędziowski. To nie tylko kwestia estetyki – tak samo jak w marketingu liczy się również wartość, emocje, konkretny przekaz. W walkach też ważna jest kontrola przeciwnika. Więc ogólnie kontrola.
Masz jakieś doświadczenia na balach zagranicznych?
Moje doświadczenia obejmują Holandię, Chorwację, Włochy i Szwecję. Już mój drugi bal odbył się w Rotterdamie, gdzie dostałem chop. Wtedy dopiero zaczynałem, byłem więc jeszcze daleki od poziomu tamtej sceny. To doświadczenie pokazało mi, jak wiele muszę się nauczyć, by dotrzeć do miejsca, w którym jestem teraz. Każdy etap tej podróży był lekcją. Niedawno zdobyłem pierwszy zagraniczny Grand Prize, co stało się dla mnie ważnym punktem odniesienia. Chcę dalej się rozwijać, a Nowy Jork jest naturalnym kolejnym krokiem – to miejsce będące fundamentem tej kultury i zasługuje na najwyższy szacunek.
Kto jest twoją największą ballroomową inspiracją?
Jedną z inspiracji jest moja ballroomowa mama, Paula, która otworzyła mi drzwi do tej kultury. Od początku stawiała na freestyle, dając mi przestrzeń do wyrażania siebie, zamiast narzucania schematów. To podejście nie tylko twórczo mnie ukształtowało, ale też wpłynęło na mój sposób myślenia o performansie. Obecnie inspirują mnie nie tyle konkretne osoby, ile emocje, energie i tożsamości, które ze sobą niosę – czasem wychodzę na scenę z dumą i klasą, czasem z lekkością i humorem, ale zawsze z przekonaniem: „I know who I am, and I own it”. Nie mogę też nie wspomnieć o Femme Queens – nie tylko w kontekście performansu, ale też siły, historii, stylu życia. To one otworzyły drzwi, którymi dziś wielu z nas może przechodzić. To one były pierwsze na tej scenie, często w bardzo nieprzyjaznych warunkach, i stworzyły przestrzeń, w której dziś możemy wyrażać siebie. Dla mnie Femme Queens to kobiety, które niosą w sobie całą głębię doświadczeń: i radość, i ból, i walkę, i dumę. To nie estetyka, którą można sobie po prostu założyć – to tożsamość, historia, a przede wszystkim obecność.

Adaś, fot. Marta Kaczmarek / Shootme
I ostatnie pytanie: jaki utwór Madonny usłyszałeś jako pierwszy?
Nie potrafię powiedzieć, od którego utworu Madonny wszystko się zaczęło. Jej muzyka po prostu była wszędzie. Natomiast jeśli chodzi o „Vogue”, warto zatrzymać się na chwilę. Dla osób queerowych, zwłaszcza POC, które stworzyły kulturę ballroom, ten gest miał ogromną wagę. Choć z dzisiejszej perspektywy wiemy, że „Vogue” nie oddał w pełni istoty kultury, to w swoim czasie był przełomowy.
fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Podziękowania dla: U NASTY VINTAGE, Paweł Konopski oraz Komuna Warszawa za udostępnienie przestrzeni do zdjęć (ul. Emilii Plater 31, Warszawa).
foto Marta Kaczmarek
stylizacja Nastazja Kuś
makijaż Iliana Bogacka
włosy Stanislavko / ART FACES
scenografia Agata Dydak