To pierwsza rola, w której mogłem pokazać się z wielu stron. Michał [Kwieciński, reżyser – przyp. red.] zobaczył we mnie potencjał na coś większego, niż wcześniej mi proponowano. Gram też w serialu Canal+, w dwóch serialach Netfliksa, na przyszły rok zaplanowano premierę kolejnego dużego filmu. Na pewno jednak „Filip” to moja szansa, ponieważ główna rola otwiera wiele drzwi.
Czujesz ekscytację czy raczej spokojnie planujesz kolejne kroki?
Nie wiem, czy ekscytacja to dobre słowo. To może zabrzmieć pysznie, ale nie jest tak, że czekałem na odkrycie swojego potencjału. Gdzieś w środku zawsze czułem, że dam radę, dlatego wybrałem ten zawód. Teraz, kiedy moja kariera się rozkręca, nie myślę: „Wow, to niesamowite”, ale raczej: „No, wreszcie”. Czekałem na ten moment dziesięć, dwanaście lat.
Dotarłeś tam, gdzie chciałeś?
Wciąż jestem na początku drogi, mierzę wysoko. Mam amerykański paszport, chcę grać w Hollywood i zostać pierwszym polskim aktorem, który dostanie Oscara. Czemu nie? Wszyscy mają prawo do wielkich marzeń, a moim jest występ u Scorsese albo w Marvelu.
Jakim superbohaterem chciałbyś być?
Nie wiem… Spidermanem [śmiech]! A tak serio, wiem, że to może być odbierane jako egotyczne, bo wmówiono nam, przez religię czy historię, że jesteśmy gorsi. Patrzymy na Europę i świat jak na coś poza naszym zasięgiem, z poczuciem, że międzynarodowy sukces jest dla nas niedostępny. Dlaczego?
Masz wojownicze nastawienie?
Miewałem momenty frustracji, ponieważ przez lata słyszałem, że jestem zdolny, ale zbyt charakterystyczny. Świetni reżyserzy powtarzali, że uważają mnie za jednego z najbardziej obiecujących aktorów mojego pokolenia, lecz bywało, że nie miałem pracy przez cztery lata.
O rolę „Filipa” też musiałeś walczyć?
Nie. Współpracowaliśmy z Michałem przy serialu „Bodo”, gdzie dostałem się z castingu przeprowadzanego w szkole. Dobrze nam się razem pracowało, polubiliśmy się. Może dzięki temu, że wszystkich traktuję tak samo. Równo.
Chcesz powiedzieć, że nie wchodzisz ludziom w tyłek? Szczególnie tym, którzy mogą ci coś załatwić?
Zawsze starałem się coś osiągnąć, ponieważ miałem poczucie własnej wartości. Oczywiście, zmagałem się i wciąż się zmagam z kompleksami i traumami, ale wiedziałem, że mam talent aktorski. Choć byłem o tym przekonany, stale próbowałem udowodnić to innym. Zwracałem na siebie uwagę, byłem miły, otwarty, aż do przesady. Teraz wiem, że lepsza jest szczerość. Tak wygląda moja relacja z Michałem – jest bezpośrednia, prosta. Rozmawiamy jak przyjaciele. Michał kupił mój chaos, moją nieprzystawalność i dziwność.
Niezgodą ze światem. Z nierównościami, patriarchatem, hierarchią, z nieustanną rywalizacją. W świecie facetów stale musisz coś udowadniać. Nie znoszę tego. Mój tata zawsze powtarzał, żebym się nie bił, bo jestem na to zbyt inteligentny. I nie biłem się, chociaż całe życie ćwiczyłem sztuki walki. Strasznie denerwuje mnie brak szacunku, kłamstwo, brak empatii.
Jak radzisz sobie w show-biznesie? Według obiegowych opinii to jedna z najbardziej zakłamanych branż. Polukrowany, nieszczery świat.
Staram się unikać nieszczerości. Nie cierpię miałkości, bylejakości i robienia rzeczy po łebkach. Mam świadomość, że życie jest jedno. Nie tracę czasu na pracę z ludźmi, którzy nie traktują jej poważnie.
Masz wiele takich doświadczeń?
Mnóstwo. Niestety, zdarzało się, że sam się do tego przykładałem. Nie umiem grać, gdy widzę, że coś nie ma sensu. Nieraz opadały mi ręce, zapominałem tekstu, spóźniałem się na plan. Nie potrafię być sztuczny, od razu to po mnie widać. Sam też widziałem tę sztuczność, patrząc na siebie na ekranie. Przy „Filipie” tego nie mam.
Co myślisz o swoim bohaterze, tytułowym „Filipie”? Twierdzisz, że nie znosisz rywalizacji i patriarchatu, a Filip to samiec alfa. Co sądzisz o jego stosunku do kobiet?
Nie uważam, że sposób, w jaki Filip traktuje kobiety, wynika z braku szacunku. Jego działania są buntem, niezgodą. Nie potrafi inaczej, ponieważ jest złamanym człowiekiem, któremu „wyrwano” serce. To nie typ narcyza. Już w pierwszej scenie widać, że Filip potrafi kochać i pewnie gdyby nie wojna, kochałby nadal. Jego relacje z kobietami to też forma zemsty na Niemcach, o czym mówi w scenie z Pierre’em.
Jak się czułeś, wcielając się w takiego bohatera? Przy całym skomplikowaniu Filipa uosabiasz na ekranie bardzo toksyczne oblicze męskości. Faceta, który traktuje seks jako formę dominacji i narzędzie do upokarzania kobiety.
To prawda. Granie tych scen sprawiało mi trudność, ponieważ sam taki nie jestem. Nie mam potrzeby dominacji. Te kobiety jednak także są okrutne wobec Filipa, traktują go przedmiotowo. To działa w obie strony, dlatego trudno jednoznacznie podsumować, o czym mówimy. Na planie pracowaliśmy też z koordynatorką intymności, co okazało się pomocne.
Czym zajmuje się taka osoba?
Koordynatorka pomaga aktorom oswoić się ze sobą w scenach intymnych. Na przykład dotykasz osoby w różne miejsca, a ona mówi ci, gdzie są jej punkty zielone, z czym czuje się komfortowo, a z czym nie. Celem tych technik jest ustrukturyzowanie pracy, dzięki czemu lepiej układa się też współpraca między aktorami i innymi osobami na planie.
Pierwszy raz pracowałeś z koordynatorką?
Tak. Ale to staje się standardem.
Masz złe doświadczenia z planów? Spotkałeś się z przemocą albo twoje granice zostały przekroczone?
Nie, na szczęście nie trafiłem na przemocowych reżyserów ani takich, którzy w ostatniej chwili zmieniają założenia i każą się rozbierać, bądź sprawiają, że czujesz się niekomfortowo. Coach intymności jest super, ale pamiętajmy też, że nie możesz nagle odmówić zagrania jakiejś sceny, jeśli wcześniej się na nią zgodziłeś i wiedziałeś, że scenariusz ją przewiduje. To kwestia profesjonalizmu. Niemniej pojawienie się koordynatorów na planie stanowi symptom zmiany. Podoba mi się, że wreszcie zwraca się uwagę na to, jak się czujemy i jakie są nasze granice, rozmawiamy głośno o potrzebie zmiany podejścia do wielu spraw. Sam jestem w trakcie odkrywania własnej osobowości złamanej przez różne sytuacje.
Odkrywasz ją sam czy z pomocą terapii?
Chodzę na terapię, ale też dużo pracuję nad sobą. Potrzeba wiele wysiłku, by się nie zatracić i nie zagłuszyć – relacjami z kobietami i ludźmi ogólnie czy karierą. Nie chcę stać się celebrytą, który sukcesem wypełnia pustkę w sobie. Choć nieraz przepełniała mnie frustracja.
Starano się mnie zdominować. Jestem ufny, mam w sobie coś, co można nazwać „jasną energią”. Takich ludzi określa się też „dawcami”. Nie bez znaczenia jest również moje chrześcijańskie wychowanie, moja babcia zawsze powtarzała, że dobry człowiek to taki, który pomaga innym.
Nie w wymiarze, w jakim wpaja to religia. Przede wszystkim musimy pomagać samym sobie, bo dopiero żyjąc w zgodzie ze sobą, możemy pomóc innym. Być dla nich, ale nie oddawać siebie. Bardzo łatwo wpaść w pułapkę ludzi, którzy mają wobec nas oczekiwania, lecz nie dają nic w zamian. W pewnym momencie zorientowałem się, że nie ma mnie dla siebie, że wszyscy czegoś ode mnie chcą, ciągną w jakąś stronę, manipulują mną. To dla mnie oczywiste, by pomagać innym w cierpieniu, ale nie kosztem siebie.
Mówisz o relacjach zawodowych, towarzyskich, związkowych?
O wszystkich. Nauczono mnie, że mam pomagać w każdej sytuacji.
Pochodzisz z artystycznej rodziny, twój ojciec był jazzmanem. Dlaczego wybrałeś aktorstwo, a nie muzykę?
Uczęszczałem do szkoły podstawowej o profilu muzycznym. Myślałem o sobie jak o muzyku, od zawsze grałem na fortepianie, ale dość prędko okazało się, że jestem zbyt kinetyczny. Wszędzie było mnie pełno, byłem wylewny, emocjonalny. To dość naturalnie skierowało mnie w stronę aktorstwa. Wcześnie zacząłem występować przed kamerą, potem przyszło granie w reklamach, pojawił się serial, aż w końcu trafiłem do szkoły teatralnej.
Ponieważ mój tata był jazzmanem, długo żyłem z przeświadczeniem, że moja muzyka musiałaby być idealna technicznie. Chyba żeby nie musieć konkurować, wybrałem muzykę elektroniczną. Produkuję od lat, może w tym roku w końcu coś wydam.
Jaki gatunek elektroniki cię interesuje?
Najogólniej można powiedzieć, że techno. Pierwszym producentem, który na mnie wpłynął, jest Paul Kalkbrenner, ale też Kollektiv Turmstrasse, Recondite. Zawsze sporo słuchałem też muzyki klasycznej, szczególnie Chopina. Wychowałem się na Led Zeppelinach, Pink Floydach… mógłbym długo wymieniać.
Oczywiście, kocham imprezy w klubach. W Warszawie najczęściej chodzę na Smolną, czasem na Jasną. Pojechałem na Tomorrowland, Sonus, czterokrotnie na Audioriver.
Powiedziałeś, że jesteś kinetyczny, więc pewnie lubisz też tańczyć.
Raczej tuptać, niż tańczyć. Właśnie dlatego kocham techno, ponieważ nie ma tej całej otoczki tańczenia w parach, zagadywania. Do techno niby każdy tańczy sam, choć tak naprawdę tańczy się razem w tłumie. Wchodzi się w trans, ponieważ ta muzyka jest repetytywna, ma rytm cztery na cztery.
Kiedy wkręciłeś się w elektronikę?
W gimnazjum. Zacząłem słuchać rapu, potem elektroniki, w końcu techno. Moim zdaniem to muzyka klasyczna naszych czasów.
Sądzę, że nawet w świecie ludzi kultury niewiele osób przyznałoby ci rację.
Ludzie często myślą, że techno to walenie w śmietnik. To tak, jakby mówić, że rock and roll jest szarpaniem strun w obdartych spodniach. Niestety tak jest z wieloma zjawiskami w sztuce – przez lata się ich nie docenia, uważa za coś mało poważnego i gorszego. Każdy artysta musi się mierzyć z krytyką.
Dla ciebie ważniejsze jest to, co przeczytasz o sobie w recenzji, czy to, co usłyszysz na planie?
Dla mnie najważniejsze jest wzbudzanie emocji w widzach. Po projekcji „Filipa” ludzie podchodzili do mnie zapłakani, mówili, że nie mogą się pozbierać. To cię weryfikuje. To znaczy, że trafiłem w serce. Uważam, że jeśli robisz coś w prawdzie, to zawsze trafi do drugiego człowieka. Jesteśmy istotami czującymi, mamy serce, duszę, połączenie serce-rozum. Należę do osób, które wierzą w takie rzeczy. Wierzę też, że wybieramy swoje ciała. Wierzę w karmę.
Jakie masz połączenie serce-rozum z odbiorcami? Nie spotyka cię hejt?
Oczywiście, że spotyka. Internet jest pełen hejtu, ale staram się na to nie patrzeć wprost. Internet wciąż stanowi dla nas coś nowego, często traktujemy go, jakby był rzeczywistością, choć to zupełnie inny wymiar. Wszyscy mamyserca, potrzebujemy bliskości, potrafimy otworzyć się na innych. To, że zobaczysz w internecie złośliwy wyrzyg na swój temat, nie oznacza, że osoba, która go napisała, jest mroczna. Ludzie wypisują takie rzeczy dla zabawy, z nudy, żeby zaistnieć. Nie ma sensu się tym przejmować. W ogóle mam poczucie, że we współczesnym świecie i przy sposobie, w jaki działają media, jednym z naszych najważniejszych zadań jest nie dać się strachowi. Zalewają nas prawdziwe złe informacje. Są wojny, głód. Chciałbym jednak, abyśmy więcej mówili również o tym, co udaje się osiągnąć. O tym, że w Amazonii wyznacza się nowe strefy chronione, że naukowcy pracują nad przywracaniem do życia raf koralowych. Nie możemy dać się obezwładnić strachowi i wizjom czarnych scenariuszy. Wierzę, że na świecie będzie dobrze.
Eryk Kulm Jr – urodził się w 1990 roku w Warszawie. Aktor filmowy, teatralny i telewizyjny. Laureat Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego przyznawanej młodym aktorom wyróżniającym się indywidualnością. W 2016 roku ukończył wydział aktorski Akademii Teatralnej w Warszawie. Na scenie zadebiutował na czwartym roku studiów tytułową rolą w „Rewizorze” Nikolaja Kolyady w Teatrze Studio. W 2015 roku otrzymał nagrodę SFP za rolę Wolanda w spektaklu „Mistrz i Małgorzata” na Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych ITSelF w Warszawie. W 2014 roku zagrał Jana Rodowicza „Anodę” w „Kamieniach na szaniec” Roberta Glińskiego, w 2019 roku wcielił się w postać Józefa w filmie Xawerego Żuławskiego „Mowa ptaków”. Zagrał tytułową rolę w filmie „Filip”, który na ostatnim festiwalu filmów Fabularnych w Gdyni został uhonorowany Srebrnymi Lwami oraz nagrodami za najlepsze zdjęcia (Michał Sobociński) i charakteryzację (Dariusz Krysiak). W 2022 roku zagrał Adama w polsko-kanadyjskiej produkcji „Irena’s Vow” w reżyserii Louise Archambault.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 112 The Pirates, tekst: Dominika Sitnicka.