W latach 90., kiedy najpopularniejszy trend stanowiły rozmiar 0, dieta Jennifer Aniston i Courteney Cox oraz nierealistycznie szczupła sylwetka Kate Moss, uważana za jedyną dobrą, Helen Fielding wydała pierwszą część serii o Bridget Jones. Przedstawiła w niej postać kobiety, która jest nam dziś dobrze znana i ma wiele podobnych reprezentantek w popkulturze (chociażby Carrie Bradshaw, która pojawiła się dwa lata po niej), a która wówczas stanowiła głos wychodzący naprzeciw ówczesnemu Zeitgeistowi. Molly Emma Rowe, stylistka Renée Zellweger, aktorki grającej Bridget Jones w filmowej adaptacji, w odniesieniu do panującej wtedy kultury w mediach i świecie celebrytów skomentowała to słowami:
„Kobietom cały czas zwracano wtedy uwagę: Musisz przestać palić. Jesteś zbyt intensywna. Musisz być taka, a nie inna. Myślę, że Bridget zapoczątkowała moment, w którym kobiety przestały chcieć się dopasowywać”.
Więc Bridget się nie podporządkowywała. Paliła, piła, przeklinała, nosiła nieodpowiednie ubrania, spała ze swoim szefem i nieustannie popełniała różnego rodzaju faux pas. Była chaotyczna, często nieodpowiedzialna, gadatliwa i beznadziejnie zakochana w kilku mężczyznach, spośród których nie tylko nie wiedziała, którego wybrać, ale też nie wiedziała, który – i czy którykolwiek – chciałby wybrać ją. Nie jest to opis kogoś, czyje życie wydaje się spełnione i ułożone, i nie jest to opis kobiety, która wzbudzała uznanie i aprobatę w latach 90. Było w nim jednak coś, co przyciągało widzów i czytelników zarówno wtedy, jak i teraz, a choć w XXI wieku niuansowość Jones stała się już normą, jej znaczenie i stała obecność w popkulturze wcale nie wydają się maleć.
Bridget Jones: niezrozumiała
Bridget Jones była singielką po trzydziestce, mieszkającą na własną rękę w dużym mieście, co w czasie premiery było uznawane za porażkę i coś wstydliwego. Nikt nie chciał być samotny i nikt nie chciał być samotny każdego wieczoru w Londynie, liczącym kilka milionów mieszkańców. Jednocześnie postać Bridget przełamywała pewne konwenanse, pośrednio przekazując, że stan wolny w jej wieku jest w porządku, a przyjaciele wystarczają do społecznie bogatego życia. W takiej atmosferze narodził się nawet termin „singleton”, spopularyzowany przez Fielding, który miał przemalować obraz kobiet przedstawianych jako „stare, zgorzkniałe panny z kotem” na kobiety prowadzące życie skoncentrowane nie tylko na mężczyznach.
Miały być one bardziej wolne, niezależne i prawdziwe, co ironicznie stanowi przeciwieństwo nie tylko tego, czego chciała Bridget, ale i tego, czego chciała jej twórczyni. Helen Fielding, zanim wydała „Dziennik Bridget Jones” jako książkę, publikowała bowiem jego poszczególne rozdziały w felietonach dla „The Independent", komentując obłęd mediów wokół diety, związków, bycia singlem i miłości – komentując to, raz jeszcze, w sposób ironiczny. Miał to być niejaki rozrachunek przeciętnej kobiety z klasy średniej, wiodącej spokojne życie w obiektywnie wystarczających do tego warunkach, z oczekiwaniami stawianymi przez społeczeństwo.
Wiele kobiet jednak albo nie wyczuło satyry spływającej z pióra Fielding, albo nie chciało jej wyczuć. Zamiast zrozumieć jej warstwę metaforyczną, zaczęły utożsamiać się z tą dosłowną, zupełnie pomijając przesłanie przypowieści i odbierając ją jako bajkę o nieszczęśliwej kobiecie, z którą można się utożsamić. Nie pomogły kolejne filmy o Bridget, które tylko wyolbrzymiały jej już wyolbrzymioną – ironiczną! – chęć znalezienia „drugiej połówki”. Bridget Jones oraz jej twórczyni z łowcy stały się ofiarami, połykając swój własny ogon i na zawsze oznaczając Jones jako desperatkę pragnącą schudnąć – za co aktualnie jest stygmatyzowana równie mocno jak przez ówczesne społeczeństwo, które robiło to samo z kobietami w tamtych czasach.
Bridget Jones: wciąż istotna
Niezrozumiała Bridget Jones, choć niechcący, ostatecznie stała się postacią reprezentatywną dla wielu kobiet. Wyemancypowana i progresywna jednocześnie, cała seria o niej wydaje się ciekawym i nieoczywistym studium doświadczeń życiowych kobiet oraz wskaźnikiem tego, jak wyglądało ich własne postrzeganie siebie pod koniec ostatniego wieku – i kontekstem do jego rozpatrywania obecnie. Jedzenie lodów z brudnymi włosami i płakanie nad swoim życiem romantycznym z messy bunem wyglądającym idealnie na kinowym ekranie oraz „niezręczny” taniec, wciąż atrakcyjny w zestawieniu z sopranem Céline Dion śpiewającej o byciu „all by myself”, brzmi nie tylko wattpadowsko, ale i filmowo.
Nic dziwnego, że schematy, o których chciałoby się powiedzieć, że „that make us girls”, pojawiają się nieustannie we franczyzie o Jones. Otwierają one (co najmniej) dwie ścieżki ich interpretacji: jedna, jaka grozi szufladkowaniem kobiet i ich problemów w słodką i dobrze wyglądającą ramkę, z jakiej wystają kosmki włosów z ,,niedbale związanej w kitkę fryzury’’, i druga, stanowiąca krzywe zwierciadło, w jakim możemy się co najmniej przejrzeć, a dla niektórych nawet odbić, odnajdując wspólne zachowania czy podobne podejście do tych samych sytuacji życiowych.
Mimo wszystko Bridget pozostaje punktem odniesienia – zarówno dla dojrzewających dziewczyn, jak i dla kobiet po trzydziestce. Fakt, że wyśmiewane przez Fielding 30 lat temu stereotypy wciąż są żywe, udowadnia, że społeczeństwo wcale tak bardzo się nie zmieniło, ale też, że Bridget Jones nadal jest potrzebna – mimo interpretowania jej postaci inaczej, niż było to pierwotnie zamierzone.