

Przeczytaj takze
W 2008 napisali o jej nadrukach, że „wykraczają poza granice wyobraźni”. Rewolucjonistka, artystka, a od niedawna również filantropka, która tkaninami zmieniła modę, zaś modą chce zmienić świat. Jeśli ktoś potrafi zmotywować całą branżę, by po czterech Fashion Weekach przyjechała do Aten na zbiórkę na leczenie dzieciaków chorych na raka, to tylko ona. No i na pokaz, rzecz jasna.
Październikowy pokaz wiosna-lato 2020 zorganizowałaś w Świątyni Posejdona w Atenach zaraz po tym, jak zakończył się miesiąc mody. Nie obawiałaś się niskiej frekwencji?
Oczywiście, przeszło mi to przez myśl, ale rozłożyłyśmy całość na dwa dni i bardzo nam zależało, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Jestem szczęściarą, ponieważ wiele osób w tej branży mogę nazwać przyjaciółmi, którzy zawsze mnie wesprą. W tym miejscu chciałabym podziękować każdemu z osobna, bo ten pokaz miał dla mnie szczególne znaczenie. To był powrót do domu, list miłosny do Grecji, w którym nie chodziło jedynie o ładne ubrania. Pokaz był zbiórką pieniędzy dla organizacji ELPIDA leczącej dzieci chore na raka, do której dołożyli się wszyscy obecni. Chciałam stworzyć platformę, której będzie się przyglądał cały świat i na której będziemy szerzyć nadzieję i świadomość skali problemu.
Planujesz zaangażować się głębiej w działalność społeczną i charytatywną?
Spotkanie z Marianną Vardinoyannis, założycielką fundacji ELPIDA, i angaż w ten projekt zainspirowały mnie, aby spojrzeć na swoją pracę z zupełnie innej perspektywy. Jestem wdzięczna Mariannie, że się do mnie odezwała i zaproponowała zrobienie czegoś wspólnie na trzydziestolecie fundacji. Już na pierwszym spotkaniu urzekła mnie tym, ile serca wkłada w leczenie dzieciaków i jak bardzo zaangażowany jest cały zespół lekarzy oraz opiekunów w fundacji. Wiedziałam, że nie będzie bardziej szczytnego celu, w który mogłabym się zaangażować. Tego dnia sama zostałam dawcą i poczułam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc tym dzieciom. Wierzę, że udało nam się wysłać z Grecji w świat taką wiadomość.
W przeciągu niecałej dekady przeobraziłaś się z „wyłaniającego się talentu” British Fashion Award w legendę. Dużo talentów gubi się gdzieś po drodze i słuch o nich zanika. W czym tkwi tajemnica twojego sukcesu?
Własny, rozpoznawalny styl, którego trzeba się kurczowo trzymać, przy jednoczesnych eksperymentach i otwarciu na nowe rozwiązania. Zdarzało mi się robić kolekcje, które po prostu „czułam”, i nie zważałam na to, że były w totalnym przeciwieństwie do tego, co działo się dookoła. Jednocześnie gdy zaczęto o mnie pisać, zaczęłam torować sobie własną drogę, choć na samym początku nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie właśnie „ta” droga.
Mówi się, że kobieta musi się znać na modzie, by „unieść” twoje ubrania. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
Zgadzam się, bo kobieta Mary Katrantzou jest pewna siebie, kobieca i lubi się wyróżniać. Ma dociekliwą naturę, docenia sztukę i dizajn. To osoba, z którą chce się przebywać, bo jest niesamowicie inspirująca.
Czy to prawda, że wybierasz gwiazdy, które ubierasz na czerwony dywan?
Jedynym kryterium, które wyznaczam, jest pewność siebie i tego, co zakładasz. Zawsze mi schlebiało, że kobieta, która otrzymuje uznanie za swoje osiągnięcia, zakłada coś ode mnie, emanując pięknem i pewnością siebie. Poza tym to wspaniałe, że te kobiety są tak różnorodne.
Pierwsza rzecz, która przychodzi do głowy, gdy mówimy o twoich projektach, to efekt trompe l’oeil w fabularnych konstrukcjach. Skąd się wzięła twoja pasja do tkanin?
Moja mama jest projektantem wnętrz, a tata zaczynał jako inżynier tkanin. Przy takim wychowaniu moje zainteresowanie tkaninami było czymś naturalnym. Jeszcze podczas studiów architektury w Rhode Island School of Design złożyłam papiery na kurs projektowania tkanin. Ale to, co wyniosłam z domu, zaczęło się manifestować dopiero na studiach w Central Saint Martins.
Już na samym początku kariery zebrałaś mnóstwo prestiżowych nagród. Trudno o drugą taką osobę. To motywowało czy wywierało presję?
Nagrody zawsze dodawały mi odwagi i przekonywały do tego, co robię, ale faktycznie wywierały też sporą presję. Uważam jednak za normalne, by z oczekiwaniem spoglądać w przyszłość. Z każdą nagrodą troszeczkę dojrzewałam i uczyłam się więcej nie tylko o swojej marce, ale przede wszystkim o sobie jako projektantce.
Która nagroda była największą niespodzianką?
Ostatnia, „International Designer of the Decade Award”, przyznana mi przez „Vogue India”. To dopiero była miła niespodzianka!
Udało ci się zachować niezależność marki w czasach, gdy większość jest przejmowana przez międzynarodowe grupy kapitałowe. Jaka jest cena za pozostanie wierną sobie?
Sukces w modzie jest czymś niebywale trudnym do osiągnięcia i potrzeba na to super ostrego, wytężonego skupienia oraz nienaruszalnej wiary we własne przekonanie. Szczególnie gdy decydujesz się na autorską markę. Musisz mieć całe pokłady determinacji do pozostania przy swoim DNA, wartościach i wizjach. Konkurencja jest ogromna, a rytm pracy bardzo wymagający. Ponadto technologia cały czas się rozwija. Musisz nauczyć się jednocześnie trzymać rękę na pulsie i stale przeć do przodu.
Czerpiesz inspiracje z architektury i sztuki. Jest jakieś konkretne źródło, do którego sięgasz, kiedy wyczerpują ci się pomysły?
Odnajduję piękno w wielu aspektach życia; w dizajnie, filmach, naturze, sztuce czy codziennych przedmiotach. Chcę, by kobiety mogły nosić to piękno na sobie codziennie, przefiltrowane przez język sztuki użytkowej. Wszędzie odnajduję inspiracje. Czasem jest to oś symetrii, którą dostrzegam w jakimś przedmiocie, innym razem to abstrakcyjne pojęcie – jak choćby cały dorobek symbolizmu. Uwielbiam alchemię, która wraz z moją nieposkromioną wyobraźnią chroni mnie przed wyczerpaniem pomysłów. Szczególnie w okresach między sezonami.

Mary Katrantzou
Jak odnajdywały się twoje greckie korzenie przez lata podróży i międzynarodowej kariery?
Grecja zawsze będzie mi bliska ze względu na dzieciństwo i więź z rodziną. Oczywiście, to uczucie wiele razy było poddawane różnym wyzwaniom, ale mieszkanie z dala od domu sprawiło, że zaczęłam bardziej doceniać swoje korzenie. Dzisiaj bardziej niż kiedyś przemawia do mnie grecka muzyka, historia, kultura, jedzenie i architektura.
Kogo uważasz za mistrza?
Ukształtował mnie dorobek wielu osób związanych z modą. Postaci takie jak Vionnet, Schiaparelli i Coco Chanel uposażyły kobiety poprzez modę, a ukształtowane przez nie kanony są ponadczasowe. Podziwiam pionierki w swoich dziedzinach i kobiety, które wniosły coś nowego do dyskusji. Moim mentorem podczas studiów na Central Saint Martins była z kolei świętej pamięci profesor Louise Wilson. To ona odegrała kluczową rolę w rozwijaniu mojego talentu.
Zdefiniowałaś na nowo rzemiosło w modzie poprzez zastosowanie technologii cyfrowej jako stałej metody tworzenia. Czy w tej mierze zostało coś jeszcze do odkrycia?
Zawsze da się znaleźć sposób na to, by popchnąć coś dalej, lub dziedzinę, w której coś nowego się zadzieje. Technologia cyfrowa pozwala mi na eksperymenty z drukiem tam, gdzie tradycyjne metody się nie sprawdzają. Wszystkie moje tkaniny są owocem precyzyjnej inżynierii, która ma na celu podkreślać piękno kobiecego ciała i zredukować do granic możliwości odpady z procesu produkcji. To, co jeszcze dziesięć lat temu było niemożliwe, teraz może mieć nieskończone możliwości. To szalenie inspirujące. Stosuję cyfrowe rzemiosło nie tylko do produkcji nadruków, ale również do tworzenia innowacyjnych tkanin. Materiały zawsze były motorem napędzającym postęp w modzie. Czuję, że mam obowiązek się do tego dołożyć.
Jesteś najmłodszą osobą, dla której zorganizowano solową wystawę w SCAD Fashion w Atlancie. Miałaś również retrospektywną wystawę w Dallas. Co czujesz, gdy twoje prace są traktowane dosłownie jako dzieła sztuki?
Czuję jednocześnie dumę i onieśmielenie faktem, że w ciągu dziesięciu lat pracy miałam aż dwie wystawy solo i mogłam uczestniczyć w rozmaitych wydarzeniach organizowanych przez prestiżowe instytucje – od MET po Victoria & Albert’s czy Smithsonian Cooper Hewitt Museum. Wystawy zawsze są dobrą okazją do refleksji. Moda porusza się z olbrzymią prędkością, dlatego potrzeba jej trochę ciszy od czasu do czasu, a wystawa w muzeum pozwala właśnie na ten moment zatrzymania się w czasie i przestrzeni. To szansa, aby osadzić każdą pracę w nowym kontekście, zrobić ten krok do tyłu i docenić wszystkie szczegóły oraz wątki, które je scalają. Nieraz jestem pod wrażeniem, jak wiele z pozoru różnych kolekcji, zebranych w jednym miejscu, potrafi stworzyć spójną całość. Każda kolekcja opowiada inną historię, zaś razem tworzą dialog, który ewoluuje z sezonu na sezon. Jestem z tych, którzy uważają, że miejsce mody jest w muzeum, bo to forma artystycznej ekspresji właściwa dla naszej kultury i czasów. Ciarki mnie przechodzą na myśl, że jestem tego częścią.
/materiał pochodzi z numeru K MAG 100 ETERNAL ISSUE 2020, tekst: Cathy Nhung, zdjęcia dzięki uprzejmości projektantki/
Polecane

Akcja: wychodzimy na miasto! W kolorowej sesji Karoliny Zajączkowskiej

Ogród Gucci to projekt pomiędzy Florencją a wirtualną rzeczywistością

Kolorowa odwaga i tęsknota za wolnością. Nowa kolekcja Kas Kryst uwodzi lekkością

Co nowego na wystawie Banksy’ego? Ekspozycja została ponownie otwarta i rozszerzona

Polecamy 10 książek z istotnym wątkiem LGBT+. Trwa Miesiąc Dumy
Polecane

Akcja: wychodzimy na miasto! W kolorowej sesji Karoliny Zajączkowskiej

Ogród Gucci to projekt pomiędzy Florencją a wirtualną rzeczywistością

Kolorowa odwaga i tęsknota za wolnością. Nowa kolekcja Kas Kryst uwodzi lekkością

Co nowego na wystawie Banksy’ego? Ekspozycja została ponownie otwarta i rozszerzona





