Advertisement

„It Ends With Us” z Blake Lively – ważny temat, kiepskie wykonanie [RECENZJA]

Autor: Monika Kurek
17-08-2024
„It Ends With Us” z Blake Lively – ważny temat, kiepskie wykonanie [RECENZJA]
Ekranizacja bestsellera Colleen Hoover „It Ends With Us” to jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów roku.
Pamiętacie aferę wokół filmu „Don’t Worry, Darling” z Harrym Stylesem i Florence Pugh w reżyserii Olivii Wilde? Cóż, teraz mamy powtórkę z rozrywki. Jest podobnie, tylko gorzej, bo główna bohaterka jest ofiarą przemocy domowej. O co poszło? Mówiąc w skrócie: Justin Baldoni (reżyser i odtwórca roli Ryle’a) nie promował filmu wraz z Blake Lively oraz resztą obsady. W końcu media dotarły do informacji, że najprawdopodobniej poszło o odmienną wizję artystyczną (Lively jest też producentką) oraz zachowanie Baldoniego na planie. Rzekomo Lively miała poczuć się niekomfortowo, ponieważ Baldoni zapytał o jej wagę przed scenę, w której miał ją podnieść. Ma to związek z jego problemami z plecami. Drugim powodem miał być pocałunek, który „trwał dłużej niż powinien”.
Fani zauważyli również, jak bardzo różni się sposób, w jaki Lively i Baldoni promują film. Baldoni otwarcie mówi o tym, jak dużym problemem jest przemoc domowa, podczas gdy Lively skupia się na ubraniach, żartowaniu i promowaniu swoich kosmetyków do włosów. Promuje go, jak gdyby „It Ends With Us” było uroczą komedią romantyczną, a nie poważnym filmem o przemocy domowej. To niebezpieczne dla prawdziwych ofiar przemocy domowej, które mogłyby pójść na ten film w ciemno.
Weźcie swoje przyjaciółki i załóżcie swoje kwieciste ubrania, zaprasza widzów Lively w nagraniu, na którym fani nie zostawili suchej nitki.
Internauci stwierdzili, że Lively próbuje zrobić z „It Ends With Us” drugą „Barbie” i zgodnie opowiedzieli się po stronie Baldoniego. Na jaw zaczęły również wypływać nagrania, na których zachowuje się niegrzecznie, co doprowadziło do tego, że na TikToku trwa właśnie akcja cancelowania Blake Lively. A jeśli chodzi o sam film…

Zmarnowany potencjał

Główną bohaterką jest Lily Bloom (Blake Lively), która przygotowuje się do otwarcia swojej własnej kwiaciarni. Pewno dnia poznaje neurochirurga Ryle’a (Justin Baldon) i wkrótce zaczynają się spotykać. Lily wierzy, że być może znalazła swoją bratnią duszę. Wkrótce jednak pojawiają się pytania dotyczące ch związku, a wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy pojawia się jej „stara" licealna miłość -– Atlas Corrigan (Brandon Sklenar).
Już sam początek jest dość dziwny. Bohaterka bierze udział w pogrzebie ojca, później poznaje Ryle’a na dachu, a później, ni stąd, ni z owąd, dostajemy retrospekcję z Atlasem. Zazwyczaj retrospekcjom kojarzy jakiś kontekst – bohater zostaje gdzieś wspomniany albo ma związek z daną sytuacją. Dlaczego nie dostaliśmy retrospekcji przy przedstawieniu postaci Atlasa? Nie wiadomo.
Sami bohaterowie są dość jednowymiarowi, a historia namalowana jest bardzo grubą kreską. To sprawia, że trochę trudno jest się wczuć w ich sytuację. Bohaterowie wydają się istnieć tylko po to, aby poprowadzić główny wątek z punktu A do punktu B. Brakuje kontekstów, które dałyby nam poczucie, że mamy do czynienia z ludźmi, z krwi i kości. Twórcy łopatologicznie pokazują nam, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. Zupełnie, jakby wątpili w inteligencję widzów.
Być może to kwestia próby wciśnięcia tylko trudnych wątków w dwie godziny. W efekcie wszystko wypada dość płasko, a sam film momentami się dłuży. Może tego typu historia sprawdziłaby się lepiej w formie miniserialu? Z podobnym tematem całkiem dobrze radzi sobie np. miniserial „Wszystkie kwiaty Alice Hart” na podstawie książki Holly Ringland. Sam przekaz jest oczywiście szalenie ważny. Wiele kobiet napewno zobaczy w Lily Bloom siebie. Dobrze, że tego typu reprezentacja pojawia się w mainstreamie. Mogłoby to jednak zostać zrobione dużo lepiej.
Historia Lily Bloom w „It Ends With Us” to historia kobiety, która przechodzi piekło, wyzwalając się ze szponów przemocy i traumy pokoleniowej. Duże wrażenie zrobił na mnie sposób, w jaki bohaterka uświadamia sobie, że jest ofiarą przemocy domowej. Zostało to przedstawione w bardzo realistyczny sposób. Od tego momentu jednak film jest dość mocno przyspieszony, a wychodzeniu z przemocowej relacji poświęcono bardzo mało miejsca. Wielka szkoda.
Są chwile, gdy „It Ends With Us” wspina się na wyżyny patosu. Do tego dochodzą takie szczegóły jak chaotyczna garderoba głównej bohaterki, dziwaczne wybory muzyczne (np. wykorzystanie „Cherry” Lany Del Rey) czy momentami cringe'owe dialogi. Te wszystkie rzeczy sprawiają, że trudno jest traktować ten film całkowicie na poważnie. Piszę to jednak z perspektywy osoby, która nigdy nie doświadczyła tego, co główna bohaterka. Dla wielu osób historia Lily Bloom na wydźwięk personalny, w związku z czym odbierają ją zupełnie inaczej. W końcu nie zawsze chodzi o technikalia. Jeśli ten film wniósł coś w życie różnych Lily Bloom tego świata, to znaczy, że spełnił swoje zadanie.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement