„Rzeczy, które oglądamy, słuchamy, czytamy, nosimy, piszemy i którymi się dzielimy, w dużej mierze określają to, jak internalizujemy i wyrażamy swoją wartość”, pisze Gilbert w „Girl on Girl: How Pop Culture Turned a Generation of Women Against Themselves”.
Parafrazując Marshalla McLuhana, można by rzec: medium było przekazem, a przekaz brzmiał — kobieta jest towarem premium w cyfrowo-analogowym supermarkecie kultury masowej.
Przełom lat 90. i 2000. przypomina kulturowy Czarnobyl — radioaktywne skutki tego momentu odczuwamy do dziś, choć wielu z nas wypiera to, co się wówczas wydarzyło. Gilbert, wieloletnia felietonistka „The Atlantic”, wykonuje archeologiczną pracę, odkopując warstwę po warstwie mechanizmy, które doprowadziły do tego, że całe pokolenie kobiet zaczęło postrzegać siebie przez pryzmat męskiego spojrzenia. Jej książka nie jest jednak moralizatorskim palcem wymierzonym w fanki Britney Spears czy Paris Hilton — to raczej próba zrozumienia, jak to się stało, że kobiety zaczęły same przeciwko sobie używać narzędzi patriarchatu.
„Myślałam, że to będzie książka krytyczna kulturowo, ale teraz postrzegam ją bardziej jako książkę historyczną”, przyznaje Gilbert w rozmowie z magazynem DAZED.
Paradoks kultury Y2K polegał na tym, że im bardziej stawała się ona hiperseksualna, tym bardziej zacierała granice między wyzwoleniem a eksploatacją. Młode kobiety tańczyły do „Thong Song” Sisqó, jednocześnie internalizując przekaz, że ich wartość zależy od tego, jak bardzo podobają się męskiej publiczności. Miały być jednocześnie uległe i wyzwolone, dziewczęce i hiperseksualne, poważne i niepoważne.
Od Ariel Levy do Taylor Swift
Gilbert w swojej analizie przywołuje całą galerię postaci — od Amy Winehouse po Taylor Swift, od Britney Spears po Hilary Clinton. Nie chodzi jednak o osądzanie idoli popkultury, ale o zrozumienie, jak ich wizerunki były konstruowane i wykorzystywane.
„Celem tej książki nigdy nie było kasowanie czegokolwiek, z kilkoma wyjątkami w rozdziale o pornografii”, zastrzega autorka.
W tym kontekście ciekawe wydaje się zestawienie twórczości Catherine Breillat i Leny Dunham — dwóch artystek, które na różne sposoby próbowały przepracować mizoginistyczne tropy kultury, obracając je w narzędzia krytyki.
„W latach 90., ze względu na Internet, nagle seks był wszędzie, w sposób, w jaki zazwyczaj nie występował w XX wieku”, przypomina Gilbert.
Inaczej mówiąc — jeśli w latach 90. kobiece ciało było jeszcze polem bitwy o znaczenia, to w latach 2000. stało się już tylko towarem. Czy dzisiaj jest inaczej? Gilbert ma w tej kwestii mieszane odczucia. Z jednej strony zauważa:
„Młodsze kobiety są teraz znacznie lepiej wyposażone, by dostrzegać problemy. Mają lepsze źródła medialne. Mają głosy na TikToku i większą znajomość pojęć takich jak gaslighting— i tak, może to być kliszą samo w sobie — ale jednocześnie mają po prostu większą moc dekonstruowania rzeczy w sposób, jakiego ja nigdy nie miałam jako nastolatka".
Z drugiej jednak strony w dobie nostalgii za Y2K obserwujemy powrót tych samych trendów — ultraniskich spodni, eksponowania ciała w stylu Paris Hilton, estetyki „bimbo girl”. Różnica polega na tym, że traktujemy je jakby mniej poważnie.
Czy to wystarczy? Historia kultury to historia cyklicznych nawrotów, ale każdy powrót przynosi nową interpretację. Współczesna nostalgia za Y2K może być odczytywana jako krytyczna reinterpretacja, jednak nie zmienia to faktu, że młode kobiety wciąż dorastają w świecie, gdzie ich wartość jest mierzona przyjemnością, jaką sprawiają męskiemu oku.
Książka Gilbert zmusza do zadania pytania: czy rzeczywiście dokonaliśmy postępu od czasów, gdy Eva Herzigova reklamowała Wonderbrę jako symbol „emancypacji”? Czy może po prostu przenieśliśmy te same mechanizmy w przestrzeń cyfrową, gdzie algorytmy zastąpiły redaktorów modowych magazynów, a hasztagi zajęły miejsce teledysków MTV? Okresy regresu obyczajowego i kulturowego zawsze następują po okresach postępu i to jest nieunikniony wzorzec. W tym cyklicznym wzorcu warto jednak zrozumieć, co naprawdę się wydarzyło w tamtym przełomowym momencie. Gilbert, przywołując Adrienne Rich, sugeruje, że sam akt analizowania kultury jest aktem nadziei — jeśli nie możemy zmienić przeszłości, to przynajmniej możemy zrozumieć jej mechanizmy i nie pozwolić, by historia się powtórzyła.
A tymczasem gdzieś na digitalowym billboardzie wirtualnego miasta, nowa Eva Herzigova spogląda na nas z cyfrowego ekranu, próbując przekonać nowe pokolenie, że paradygmat się zmienił. Czy rzeczywiście?