Nadal nic nie świta? To prawidłowa reakcja, bo ten zespół w zasadzie nie istnieje.
Ta przedziwna sprawa nabrała rozgłosu w przeciągu ostatnich kilku dni. Dziwne doniesienia dochodziły z social mediów dwóch brytyjskich klubów: londyńskiego The Underground i The Exchange w Bristolu. Scenariusz był w zasadzie ten sam. Kluby były informowane przez zewnętrznych promotorów o sprzedaży biletów (zwykle będącej na poziomie kilkuset sztuk). Statystyki na facebookowych wydarzeniach także zapowiadały udane wieczory.
Threatin pojawiali się w klubie, grali soundcheck. Zabookowane przez nich supporty także się rozgrzewały. Gdy jednak miały rozpocząć się występy, sale koncertowe były totalnie puste. Grupy grały wyłącznie dla pracowników klubów, tour managerów i ewentualnie członków innych zespołów, które nie grały w danym momencie.
Sprawozdania rozgoryczonych pracowników lokali z tych osobliwych wieczorów uruchomiły śledztwo prowadzone przez dziennikarzy i setki internautów. Kluczowym dowodem w sprawie niech będzie "największy hit" Threatin: "Living is Dying".
Zignorujmy jakość całego klipu oraz piosenki. Wystarczy spojrzeć na, ewidentnie fejkowe, komentarze "fanów", którzy życzą m.in. Jared Threatin "dotknął ich chociaż raz zanim umrą". Oficjalna strona Threatin jest z kolei początkiem sieci, także nieautentycznych, witryn, która mają uwiarygadniać wizerunek multiinstrumentalisty jako wielkiej gwiazdy współczesnego rocka.
Wiele osób nadal łamie sobie głowę nad tą zagadką. Serwis Stereogum donosi, że za Threatin stoi 29-letni Jared Eames z Missouri, który obecnie mieszka w Kalifornii. Po kilkudziesięciu godzinach wielkiego zamieszania sam zainteresowany w końcu wypowiedział się za pomocą swojego konta na Twitterze: