Te albumy rzeczywiście stworzyły swoistą trylogię, choć nie planowałem takiej konstrukcji, ona urodziła się właściwie sama. Najwyraźniej miałem w sobie jakiś rodzaj imperatywu, który mnie w tym kierunku popchnęła. Natomiast o ile rzeczywiście wszystkie te albumy dotykają rzeczy granicznych i fundamentalnych, o tyle śmierć i miłość, rozkład i koniec były tematami pierwszych dwóch albumów z tej trylogii.
„Song of the Night Mists” właściwie bardziej mówi o czymś co można nazywać narodzinami – o bulgocie powstającego i ewoluującego świata, o świecie sprzed człowieka i o człowieku w nim. Jest taką medytacją nad duchowością i sensem świata humanistycznego i świata czystej i surowej natury. No i myślę sobie, że wlaśnie to jakoś dopełnia tę historię, którą tworzyły poprzednie albumy, i w jakiś sposób podsumowuje tę drogę. Ale kto wie co przyniesie przyszłość? Ja nigdy nie wiem jaka będzie następna płyta, dopóki już ta płyta się tak naprawdę nie rodzi. Może to nie będzie trylogia, ale tetralogia albo pentalogia?
W materiałach do albumu często powraca inspiracja twórczością W.G. Sebalda, szczególnie jego refleksja o „podobieństwach, nakładaniach się i zbiegach okoliczności”. Czy sebaldowska koncepcja pamięci i jej przekształceń wpłynęła na strukturę formalną kompozycji, czy jest to raczej rama konceptualna? Jak konkretnie przełożył Pan jego literackie obsesje na język muzyczny?
Prawda jest taka, że choć rozumiem osadzenie interpretacji tego albumu w myśli Sebalda to jednak muszę zaznaczyć, że to nie ja sugeruję to porównanie. Tekst, do którego się odnosisz to komentarz do albumu, który napisał znakomity brytyjski dziennikarz muzyczny Richard Foster, felietonista The Wire czy The Quietus. W rzeczach, które tworzę zwykle nie ma bezpośrednich nawiązań do rzeczy które mnie inspirują: one raczej tworzą taką otaczającą mnie, nasycającą jakościowo tkankę która, mam nadzieję, chroni mnie przed konformizmem, banałem i ucieczką w ironię. W ten sposób towarzyszyli mi już Strawiński, Wagner, a teraz jest to Przerwa-Tetmajer i Szymanowski. No i wiele ukrytych, nieeksponowanych postaci – choćby Lynch, Kubrick, brat Wilhelm, czy właśnie Sebald.
Fascynującym aspektem pracy nad albumem jest pana metoda auto-samplingu – powrót do „dziesiątek nieużywanych szkiców i nagrań, traktowanych jako surowiec do cięcia, zwalniania, odwracania i transformacji”. Jak dokładnie wygląda ten proces w praktyce? Czy w finalnych kompozycjach rozpoznaje Pan jeszcze ślady pierwotnych materiałów?
To jest ciekawa rzecz, bo myśl, żeby zanurkować w swoje różne zapomniane i pochowane po różnych folderach szkice pojawia się tak naprawdę tylko wtedy kiedy zaczyna kształtować się we mnie pewność że wiem już w jakim kierunku idę, wiem jak będzie wyglądać moja płyta. Ostatni album wyszedł w 2017 roku więc minęło już 8 lat i przez ten czas te szkice murszały i obrastały kurzem, nie będąc dla mnie w żadnym stopniu interesujące. Aż nagle coś we mnie przeskakuje, wiem już co chcę osiągnąć, jakiego brzmienia szukam i wtedy te wszystkie zapomniane skrawki stają się kopalnią skarbów. I przy okazji fascynującą podróżą, bo przeglądanie ich jest jak odnalezienie zgubionego albumu ze zdjęciami sprzed lat.
Album powstawał w Bazylice św. Mikołaja w Gdańsku, w Gdyni i Nowym Jorku. Czy te różne przestrzenie akustyczne wpłynęły na kształt poszczególnych utworów? Szczególnie interesuje mnie rola bazyliki – czy organy nagrywane w tej przestrzeni niosą ze sobą jakiś duchowy ładunek, który wpływa na wymowę utworów?
Oczywiście, nie wyobrażam sobie nagrywania tego utworu w inny sposób. On w pewien sposób puentuje „Song of the Night Mists”, zamyka ten album. Zresztą jego tytuł nawiązuje do postaci brata Wilhelma Paściaka OP – dominikańskiego zakonnika który dziesiątki lat siadał przy tych właśnie organach i stanowił jedną z legend mojego dzieciństwa. Zresztą to nie dotyczy tylko organów – jeśli mogę, korzystam z naturalnej akustyki i żywych instrumentów. Korzystam oczywiście też z narzędzi cyfrowych, ale tylko tam gdzie nie sięgają żywe.
Wykorzystuje Pan nagrania terenowe z Tatr – „trzeszczący lód, strumienie, kroki w śniegu, wiatr i prawdziwą lawinę nagraną od środka”. Pojawiają się też sample nawiązujące do Karola Szymanowskiego, a tytuł albumu odnosi się do wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Jak ważne jest dla Pana umocowanie w polskiej tradycji kulturowej? Czy to świadoma strategia artystyczna?
Nie, nie jest świadoma. Zresztą poprzednie moje albumy manifestowały umocowanie w twórczości kompozytorów Niemieckich i Rosyjskich. Ale tak - jestem Polakiem, czuje się bardzo polski: wzrusza mnie Chopin, falujące łany zboża, burczenie chrabąszczy, kocham Bałtyk, Tatry i lody Calipso w wiejskim sklepie w Skórczu. Wszystko co jest polskie w mojej twórczości nie jest częścią żadnej strategii, jest po prostu prawdą o mnie. Jak napisał Tuwim: „Być Polakiem – to ani zaszczyt, ani chluba, ani przywilej. To samo jest z oddychaniem. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który jest dumny z tego, że oddycha. Polak – bo się w Polsce urodziłem, wzrosłem, wychowałem, nauczyłem, bo w Polsce byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy, bo z wygnania chcę koniecznie wrócić do Polski, choćby mi gdzie indziej rajskie rozkosze zapewniono.”
Na albumie goście – Maja Miro (flet) i brat Piotr Wesołowski (organy). Jak wyglądała ta współpraca?
Z Mają znamy się od lat i kilkukrotnie już pracowaliśmy razem, choć pierwszy raz przy nagrywaniu mojego solowego albumu. To ogromnie zdolna i twórcza artystka. Jeśli chodzi o przebieg tej konkretnej współpracy – Maja odwiedziła mnie po prostu w moim studiu, w którym prosiłem ją o nagrywanie różnych fletów w wielu śladach: korzystała z konwencjonalnego fletu poprzecznego, ale też z fletów prostych stosowanych w muzyce dawnej, z fletu basowego a także z własnoręcznie wykonanych fletów z rur PCV. Natomiast jeśli chodzi o mojego brata Piotra, nasza współpraca zaczęła się jak się urodziłem i zapewne potrwa do naszej śmierci, mieszkaliśmy całe lata pokój w pokój i zawsze będziemy coś razem kombinować, nawet z podwieszonymi cewnikami.
Teraz, gdy trylogia jest zamknięta, w jakim kierunku będzie się rozwijała Pana twórczość? Jakie są twoje najbliższe plany kompozytorskie?
To continuum moich solowych albumów to dla mnie nieprzewidywalna sprawa więc trudno mi tu cokolwiek planować. Na pewno chciałbym zagrać z tym materiałem dobre koncerty. 10 lipca zagramy to we wspaniałym siedmioosobowym składzie w Filharmonii Podlaskiej w ramach Wschodu Kultury i jako pierwszy w tym roku koncert Festiwalu Eufonie. Jesienią natomiast szykują się koncerty w Gdańsku, Londynie, Krakowie, Nowym Jorku i Los Angeles. Natomiast najistotniejszym projektem kompozytorskim nad którym aktualnie pracuję jest pełnowymiarowa opera „Weiser” na podstawie powieści Pawła Huelle, którą piszę na zamówienie Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Premiera już w marcu 2026.