Większość zna ją zapewne z roli sympatycznej pani weterynarz z serialu "Blondynka". Ale to było dawno. W życiu Julii Pietruchy wiele się od tamtej pory zmieniło. Wyjechała na pół roku do Azji, nagrała płytę, sama ją wydała, dwa razy wystąpiła na Open’er Festival, a teraz spodziewa się pierwszego dziecka. Spotykamy się, żeby porozmawiać o jej drugim albumie "Postcards from the Seaside", który miał swoją premierę na początku marca.
W przypadku poprzedniej płyty "Parsley", sama napisałaś teksty piosenek i skomponowałaś do nich muzykę. Sama też album wydałaś. Jak było tym razem?
Tym razem otworzyłam się na pomoc innych. Uwielbiam angażować się we wszystkie etapy powstawania płyty i bywam bardzo zaborcza, jeśli chodzi o moje pomysły. Wydaje mi się, że wiem najlepiej. Faktycznie, przy tworzeniu ,,Parsley” miałam swoją wizję, jak dany utwór ma brzmieć, i zapraszałam konkretnych artystów lub używałam konkretnych instrumentów. Tym razem współpracowałam przy aranżacjach muzyki z moimi muzykami i musiałam trochę pozwolić im rozwinąć skrzydła. Choć momentami było trudno, mam wrażenie, że z tych naszych starć powstały nowe ciekawe rozwiązania, na które sama bym nie wpadła. Instrumentarium się poszerzyło, dzięki czemu muzyka zyskała jeszcze więcej folkowości. Także cieszę się z tego. Współpracowałam ponadto – przy obu wydaniach – z realizatorem dźwięku, który miksował materiał. Ja słuchałam, zgłaszałam poprawki. Współpracowałam z graficzką Juli Jah, która stworzyła piękne grafiki do płyty. Wspólnie ustalałyśmy, co ma znaleźć się na obrazkach. Omawiałam projekt z tłocznią, mam osobę odpowiedzialną za wysyłkę płyt. Działam trochę jak jednoosobowa wytwórnia, ale mam ogromne wsparcie mojego managera, który bardzo mnie odciąża w wielu sprawach. Dobrze jest mieć dobrych, zdolnych ludzi w około siebie. Praca w pojedynkę jest trudna, a przy tej skali, właściwie już niemożliwa.
Wspomniałaś o instrumentarium, które w tej płycie jest wyraźnie bardziej urozmaicone. To był celowy zabieg, aby brzmienie różniło się od poprzedniego albumu?
Przede wszystkim zależało mi na współpracy z zespołem. Udało nam się stworzyć zgraną paczkę, zagraliśmy razem mnóstwo koncertów, w tym dwie trasy, i myślę, że wytworzyliśmy wspólnie dobrą energię. Dlatego postanowiłam zaprosić ich do tworzenia dalszego materiału. Każdy z nich wniósł do tego projektu własną, muzyczną tożsamość i wrażliwość. Stąd taka różnorodność w brzmieniach.
Na pierwszy "rzut ucha" większość z utworów brzmi bardzo lekko i przyjemnie, wręcz radośnie. Ale kiedy wsłuchać się w tekst, wymowa piosenek się wyraźnie zmienia. Co cię inspirowało przy tworzeniu tej płyty?
Inspiruje mnie wszystko, co dzieje się naokoło. „Postcards From The Seaside” to nie autobiografia, chociaż na ogół tworzę piosenki osobiste. Część z utworów jest inspirowana wydarzeniami z mojego życia, ale są też historie zasłyszane, a nawet wymyślone - tak jest w przypadku utworu ,,Medea”, który w ostatecznej wersji okazał się dość mroczny i tajemniczy. Ciekawe jest to, że tekst jest tylko jednym z kolorów, jakie ma utwór. Kiedy siadam do komponowania z ukulele, albo przy pianinie, wymyślam melodię, która niesie w sobie jakiś rytm, energię. Do tego dochodzi tekst, którego wydźwięk stoi czasami w zupełnej kontrze do brzmienia melodii, a na koniec jest finalna wersja utworu z całym instrumentarium, co ponownie może zmienić jej charakter. Lubię takie kontrastowe połączenia, bo to chyba pokazuje pewną przewrotność życia. Można z uśmiechem powiedzieć coś bardzo przykrego albo wyszeptać słowo, które zwróci uwagę wszystkich wokół. Ewoluowanie moich piosenek w miarę ich powstawania bardzo mnie cieszyło i fascynowało, ale jednocześnie momentami przerażało. Okazało się, że bardzo trudno jest mi odpuścić i dać wybrzmieć jakiejś propozycji, zanim z marszu ją zaneguję jako "niemoją". To było trudne, ale cieszę się, że się otworzyłam.
W jednej z rozmów na temat tej płyty wspominasz, że na jej ostateczny wygląd i brzmienie duży wpływ miał Bałtyk.
Większość piosenek powstała nad morzem, gdzie przeprowadziłam się półtora roku temu. I kiedy już wszystkie kompozycje były skończone, dostrzegłam że jakoś to morze je łączy. Dlatego też postanowiłam pociągnąć ten klimat marynistyczny i pod kątem graficznym, i chociażby w tytule całego albumu.
Powiedziałaś kiedyś, że kochasz koczowniczy styl życia, że nie wyobrażasz sobie życia w jednym miejscu, że ciągnie cię do poznawania świata. Teraz chyba coś się zmieniło?
Nadal mnie ciągnie, chociaż myślę, że nie potrafiłabym już wybrać się w tak długą podróż, jak moja półroczna wyprawa do Azji. Nie do końca mogę w pełni doświadczyć tej obecnej stabilizacji, bo przez ostatnie miesiące mnóstwo podróżowałam po Polsce - gdzie indziej komponując, nagrywając, a jeszcze gdzie indziej miksując. Ale mimo to dużą przyjemność daje mi mieszkanie w jednym miejscu, powroty do niego. Bo to nie jest tak, że gram koncert i zapominam. Ja z tym tworzeniem, z tym moim muzycznym światem jestem na co dzień. Budzę się rano, odpisuję na maile, idę na próbę, czasem nagle wpadnie mi do głowy jakiś tekst, wyjeżdżam na koncerty…
Jednym słowem: nie wychodzisz z pracy.
Staram się wychodzić! Patrząc z perspektywy ostatnich ostatnich dwóch lat, widzę że jestem pracoholiczką. Mam duże zadatki na to, żeby myśleć o pracy bez przerwy. Do tego stopnia, że kiedy wyjechaliśmy na trzy tygodnie na urlop, to pierwsze siedem dni było jak odstawienie narkotyków. A najtrudniejsze było uświadomienie sobie, że świat się nie zawali, jak przez jakiś czas nie będę miała z nim kontaktu.
Czy ta praca tak cię pochłonęła, że właściwie zniknęłaś z mediów w ostatnim czasie? Próbowałam znaleźć w sieci jakieś informacje na twój temat, ale niestety – albo stety – nie ma tam właściwie nic, poza rozmowami o muzyce.
Myślę, że po wyjeździe do Gdańska poczułam, jak dużą wartość niesie w sobie brak funkcjonowania w mediach. Nigdy w tym świecie nie czułam się zbyt dobrze, chociaż były epizody w trakcie mojego warszawskiego życia, kiedy się w nim pojawiałam. Teraz czuję się dużo swobodniej i spokojniej żyjąc z dala od portali plotkarskich i wychodząc tylko z tym, co chcę ludziom pokazać, czyli z moją muzyką.
Gdańsk może być twoim miejscem na ziemi? Z perspektywą na przyszłość?
Skupmy się na tym, co jest teraz. Życie bywa zbyt zmienne, by przywiązywać się do rzeczy. Kiedyś nie wyobrażałam sobie trybu życia innego niż koczowniczy, a sama widzisz, jak jest teraz.
Wydaje mi się, że rozpoczynasz w pewnym sensie nowy rozdział w swoim życiu. Mam na myśli to, że niebawem powiększy ci się rodzina. Priorytety chyba się trochę zmieniły?
Na pewno. Przede wszystkim nie myślę już tylko i wyłącznie o sobie.
Zdradzisz mi jakieś jedno swoje wielkie marzenie?
Z kategorii podróżniczych - bardzo chciałabym pojechać znowu na Hawaje. Raz już tam byłam, uważam to za jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi, i byłoby dla mnie ogromną radością, gdybym mogła je pokazać mojej córce. Chciałabym znowu zanurkować w oceanie, obejrzeć rafę koralową, póki jeszcze istnieje. Kiedyś może, jeśli mój świat się zmieni tak, że będę zajmować się czymś innym niż muzyką, chciałabym pracować z morzem. Chciałabym również wrócić na studia. Więc sama widzisz, lista jest długa. Ale staram się też spełniać te mniejsze marzenia, na przykład dzisiaj udało mi się kupić bilety do Włoch na tydzień, gdzie byłam raz i bardzo chciałam tam wrócić. A to takie proste.