Julia Rocka: „Miałam takie ataki paniki, że nie mogłam być sama w domu” [wywiad]
Autor: Monika Kurek
15-03-2023
![Julia Rocka: „Miałam takie ataki paniki, że nie mogłam być sama w domu” [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6411ac2fb0c13a11fa596e32/FotoJet%20%288%29.jpg)
![Julia Rocka: „Miałam takie ataki paniki, że nie mogłam być sama w domu” [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6411ac2fb0c13a11fa596e32/FotoJet%20%288%29.jpg)
Całe życia chciała być aktorką, ale jeden nagrany dla zabawy kawałek wywrócił jej życie do góry nogami. Dziś single promujące jej debiutancki krążek „Blaza” zostały odsłuchane ponad 30 mln razy.
Wszystko zaczęło się od „Jeepa”, który podbił serca użytkowników TikToka oraz listę Spotify Viral. Równie dużym hitem okazała się „Oficjalna wersja zdarzeń”, wydana już po dołączeniu do wytwórni. Zmysłowy „Blow-up” z Kukonem, taneczne „Ciche disco” czy teatralna „Akcja” – to tylko niektóre single promujące debiutancki album Julii „Blaza”. W swoich tekstach 23-letnia artystka zręcznie łączy nowoczesny slang z wielką sztuką, bawiąc się podtekstami i rzucając dwuznacznościami.
Muzyka to jednak nie jej jedyna pasja. Julia uwielbia sztukę, co można zauważyć choćby po jej koncie na TikToku czy okładce „Blazy”, przywodzącej na myśl zdjęcie z galerii. Kończy również studia na łódzkiej filmówce, a w 2021 roku jej dyplomowy spektakl „Mary Page Marlowe” w reżyserii Adama Orzechowskiego był wystawiany w Teatrze Studyjnym w Łodzi. Z okazji lutowej premiery debiutanckiego albumu „Blaza” pogadaliśmy z Julią o nieprzewidywalności życia, dążeniu do perfekcji, prowokacyjnych tekstach, wymagających studiach na łódzkiej filmówce, dwuznacznościach wiążących się z byciem człowiekiem oraz interpretacji tytułowej „Blazy”.
„Nigdy nie planowałam śpiewać”
Jesteś z muzykalnej rodziny?
Nie, zupełnie nie. Nikt w mojej rodzinie nie śpiewa, ani nie gra profesjonalnie na żadnym instrumencie. Ale moja mama od zawsze kochała muzykę klasyczną i gdy byłam dzieckiem, zabierała mnie do Filharmonii czy Opery Narodowej. Nie potrafiłam tego wtedy docenić, ale po latach stwierdzam, że na pewno jakoś to zaowocowało i zbudowało moją wrażliwość. W mojej rodzinie nigdy nie było muzyki popularnej. Miałam z nią styczność wyłącznie podczas zajęć z tańca towarzyskiego, ale były to raczej latynoskie brzmienia. Tak naprawdę zaczęłam się nią interesować dopiero jakieś pięć lat temu. Nigdy nie planowałam również śpiewać. Zawsze chciałam być aktorką i nawet idąc do szkoły aktorskiej, odrzuciłam kierunki związane z wokalistyką.
Co w takim razie poszło nie tak?
Podczas rekrutacji do szkoły aktorskiej musiałam przygotować piosenkę musicalową i ludową. To było wymagane nawet w przypadku kierunków dramatycznych, które nie są związane z wokalistyką. Poszłam więc na zajęcia wokalne żeby się do tego przygotować. Później miałam zajęcia z piosenki czy impostacji w szkole aktorskiej, ale moja przygoda z songwritingiem i ze śpiewaniem autorskich piosenek zaczęła się dopiero na początku pandemii. Na spontanie spotkałam się z kumplem z liceum Michałem, który powiedział mi, że robi beaty. Słyszał, że jestem w szkole aktorskiej i zaproponował zrobienie wspólnego kawałka. Szkoła aktorska była wtedy zamknięta ze względu na pandemiczne obostrzenia, więc nie miałam nic lepszego do roboty i stwierdziłam: czemu nie? Może warto spróbować nowego doświadczenia?
Czyli nagrałaś piosenkę dla zabawy i sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Myślałam, że to będzie jednorazowy wybryk i że „Jeepa” posłucha moja mama, babcia i znajomi... A tu nagle „Jeep” stał się sporym viralem, a moje życie obróciło się o 180 stopni i uświadomiłam sobie, że robienie muzyki sprawia mi bardzo dużo radości... może momentami nawet więcej niż aktorstwo. Ja sama nadal nie mogę w to uwierzyć, bo przecież całe życie marzyłam o aktorstwie. To dla mnie dowód na to, że życie jest absolutnie nieprzewidywalne i czasami trzeba po prostu pójść za ciosem. Gdybyś trzy lata temu powiedziała, że będę spełniać się jako piosenkarka, to bym cię wyśmiała (śmiech).
Pamiętasz moment, gdy zaczęłaś traktować śpiewanie poważnie?
Pamiętam, jak napisała do mnie pierwsza wytwórnia i zaproponowała mi kontrakt. Powiedziałam, że nie ma takiej możliwości (śmiech). Byłam przerażona. Bałam się, że wpakuję się w jakiś okropny kontrakt i będę miała kłopoty, jeśli kolejna piosenka okaże się porażką. W ogóle nie brałam wtedy pod uwagę kariery muzycznej! Poza tym miałam obawy, co powiedzą w szkole aktorskiej, jak zobaczą, że nagrywam TikToki i wrzucam piosenki do sieci. Potem jednak odezwała się kolejna wytwórnia i kolejna… Zdecydowałam się, dopiero gdy dostałam propozycję z Sony. Nie wiem do końca dlaczego, chyba po prostu intuicja podpowiadała mi, że tym ludziom chcę zaufać. I właśnie gdy rok po wypuszczeniu Jeepa, podpisałam kontrakt z Sony poczułam, że tworzenie muzyki może stać się realnym pomysłem na życie.
Czy twoje obawy się sprawdziły?
Zupełnie nie! W wytwórni pracują naprawdę oddane osoby, które zawsze mnie wspierają. A co do odbioru mojej twórczości przez ludzi z Filmówki, to nie słyszałam za wiele komentarzy, ale chyba są pozytywnie nastawieni. Powiem szczerze, że nawet gdyby nie byli, to aktualnie jestem tak zadowolona z miejsca, w którym jestem i śpiewanie sprawia mi tyle radości, że średnio obchodziłaby mnie opinia innych. Spełniam swoje marzenia i dostaję świetny feedback od ludzi z całej Polski. Jeśli komuś się nie podoba moja muza, to trudno. To nie pierwszy raz, gdy walczę z różnego rodzaju oczekiwaniami. Pochodzę z dość konserwatywnej rodziny i całe dzieciństwo próbowałam wyzwolić się z różnych ram. Ale ja nie jestem od tego, żeby spełniać czyjeś oczekiwania. Piękne jest to, że tworzenie daje mi poczucie wolności. Choć moja rodzina czasem reagowała zaskoczeniem na moje mocne teksty. Oni jednak mają w głowach trochę inny obraz mnie – grzecznej uczennicy (śmiech).
Byli w szoku?
Myślę, że tak. Odbyłam wiele rozmów z moją mamą na temat używania w piosenkach słów takich jak „blowjob” czy „wyjebane”. Musiałyśmy to przepracować i bardzo doceniam, że spróbowała mnie zrozumieć. Ona wie, że jeśli używam tego typu słów, to robię to zawsze po coś. Cieszę się, że mama stara się podążać za trendami w muzyce i czasem jest nawet bardziej na bieżąco z popem, niż ja (śmiech). Pyta, czy słyszałam, że ktoś wydał nowy singiel, a ja nie mam pojęcia, o czym mówi! Jest też na TikToku. Obserwuje, komentuje i bardzo mnie wspiera.
No właśnie! Twoje podejście do storytellingu jest bardzo kreatywne i choć nie masz oporów przed rzuceniem „blowjobem”, to bardzo starannie dobierasz słowa.
Od zawsze byłam wrażliwa na literaturę, lubiłam zabawę słowem i poezję. W tekstach często świadomie prowokuję i poruszam odważne tematy. Lubię kontrasty, nieoczywiste metafory i ironię. Jest jednak jeden warunek - teksty muszą być życiowe i prawdziwe. Chcę tym samym inspirować inne dziewczyny do tego, aby były bardziej pewne siebie i nie przejmowały się tym, co wypada, tylko aby mówiły szczerze jak ich zdaniem wygląda życie. Spójrzmy na to, co się dzieje w męskim rapie – tam wszystko wypada, nawet jeśli jest niesmaczne.

fot. Estella Dandyk
Raperzy potrafią przekuć skandal w biznes.
Mężczyznom wolno więcej. Ale to wcale mnie nie hamuje przed tym, żeby pisać po swojemu, nawet jeśli to ryzykowne. Trzeba żyć odważnie i brać życie za rogi. Oczywiście nie chcę aby moja muzyka pełniła wyłącznie rolę prowokacyjną. Zawsze dbam o to, aby była jakościowa. Piosenki muszą być uniwersalne i bliskie człowiekowi.
W twojej muzyce sztuka wysoka przecina się z życiem doczesnym. To bardzo ciekawe połączenie.
Lubię łączyć nowoczesność z tym, co starodawne. Sztuka dawna jest kopalnią inspiracji i nie warto o tym zapominać. Ale oprócz tego, że kocham sztukę klasyczną, lubię się elegancko ubierać i kulturalnie wypowiadać, to wiadomo, że jak każdy – jestem tylko normalnym człowiekiem. Mam potrzeby fizjologiczne, moja psychika jest krucha, a moje życie często jest ułomne, brzydkie i obrzydliwe. Mogłabym cały czas udawać, że jestem damą, ale tak nie jest. Żeby żyć, trzeba pozwolić sobie na doświadczanie pełni życia i wszystkich jego kolorów. W piosence „Blow-up” łączę „Powiększenie” Antonioniego, jeden z moich ulubionych filmów, z blowjobem, czyli czymś bardzo przyziemnym. Dzięki temu wybrzmiewa w niej poczucie humoru oraz ironia, która jest nieodłącznym towarzyszem naszego życia. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku okładki – antyczne popiersie i zblazowana mina, której normalnie raczej nie zobaczymy na tego typie rzeźbie. W ogóle lubię niejednoznaczności i sprzeczne uczucia. Momenty na granicy.
Momenty na granicy. Co to dla ciebie oznacza?
Napisałam piosenkę „Obiecałeś”, gdy wracałam Uberem od chłopaka. Czułam, że to najfajniejsza noc mojego życia, ale jednocześnie towarzyszył mi przejmujący smutek bo wiedziałam, że nie powinnam już wracać do tego człowieka. Z jednej strony czułam, że ta relacja mnie krzywdzi, ale jednocześnie coś mnie do niej ciągnęło. To bardzo ciekawy dualizm. Obserwuję u siebie ten mechanizm i wiem, że inni też tak mają. Często robimy coś, czego nie powinniśmy - na przykład gubimy balans. Nienawidzę tego, ale ciągle to robię. Dlaczego tak jest? Człowiek jest bardzo niejednoznaczną postacią.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tego, co działo się wcześniej. Zanim poszłaś na aktorstwo, dostałaś się do College of Fashion w Londynie.
Dostanie się do szkoły aktorskiej jest bardzo trudne, więc wiedziałam, że muszę mieć plan B. Postawiłam na projektowanie, bo zawsze bardzo lubiłam modę. Chociaż nigdy nie było tego po mnie widać – nie eksperymentowałam z modą (śmiech). W szkole ciągle ubierałam się na granatowo, bo to był mój ulubiony kolor, przez co nazywali mnie smerfem. Nigdy z zewnątrz nie sprawiałam wrażenia, jakbym miała jakiekolwiek zapędy artystyczne. Nie robiłam szalonych makijaży, nie miałam szalonej fryzury.
Ale twoja głowa szalała.
Miałam miliardy pomysłów. W liceum zapisałam się na kurs krawiecki. W tym samym czasie przygotowywałam się do matury międzynarodowej i do szkoły aktorskiej. W ramach kursu zaprojektowałam pokaz mody, który udokumentowałam i wysłałam jako portfolio do London College of Fashion. Udało się i dostałam zaproszenie na rozmowę. Pojechałam z torbą pełną projektów i pokazałam im moje sukienki inspirowane katedrami. Kocham architekturę i katedry gotyckie, więc postanowiłam zaprojektować kolekcję inspirowaną taką architekturą. Bardzo im się to spodobało. Dostałam propozycję studiów, ale w głębi duszy wciąż marzyłam o aktorstwie. Gdy tylko dostałam się do szkoły aktorskiej, nie wahałam się ani chwili.

archiwum Julii Rockiej
Jak wyglądało zderzenie twoich wyobrażeń z rzeczywistością?
Gdy byłam dzieckiem, zawsze dążyłam do perfekcji. Chciałam być najlepsza. Przekraczałam swoje granice i wydawało mi się, że jest to coś normalnego. Idąc do szkoły aktorskiej, myślałam, że licealna Julka wejdzie do szkoły aktorskiej i będzie odnosić same sukcesy. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna i było to dla mnie bardzo trudne psychicznie.
Szkoły aktorskie są bardzo wymagające i mają opinie dość brutalnych.
Nie miałam życia prywatnego, byłam wiecznie zmęczona (śmiech). Zajęcia od rana do wieczora, czasem przez sześć czy siedem dni w tygodniu. Szkoła aktorka jest bardzo wymagająca zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Przez jakiś czas byłam starostą, ale potem zrezygnowałam, bo nie dawałam rady. Myślałam, że poradzę sobie z tym wszystkim lepiej. Teraz jestem już na samej końcówce, bo została mi już tylko magisterka. Piszę o inspiracjach Brueglem w kinematografii.
Często musiałaś wychodzić ze swojej strefy komfortu?
Cały czas! Ciągle uczyłam się czegoś nowego – życia z dala od rodziny, dorosłości, samodzielności, pracy w grupie. To było bardzo trudne. Pod koniec szkoły miałam takie ataki paniki, że nie byłam w stanie być sama w domu. Śpiewam o tym w kawałku „Akcja!”. Od jakiegoś czasu chodzę na terapię, żeby lepiej poznać siebie i być dla siebie bardziej czuła i wyrozumiała. Dzięki szkole aktorskiej wreszcie skupiłam się na sobie i podążaniu za marzeniami, ale tak naprawdę zamieniłam jedną obsesję na drugą. Środowisko aktorskie bywa oceniające i lubi rywalizację. W środowisku muzycznym czuję się dużo lżej. Nikt nie mówi mi, co mam robić (śmiech).
Dziś jesteśmy już po premierze twojej debiutanckiej płyty. Przeprowadź mnie przez swój proces twórczy.
Do napisania piosenki najczęściej inspiruje mnie jakaś konkretna sytuacja lub to, jak czuję się przy danej osobie. Potem wracam do domu i piszę trzydzieści stron na temat tego, co kojarzy mi się z danym człowiekiem, rozmową lub sytuacją. Potem już z górki, bo Michał zazwyczaj szybko znajduje pomysł na produkcję i wspólnie układamy melodie i akordy. Na przykład pomysł na „Balans” narodził się z frustracji. Byłam zrezygnowana i nie wiedziałam, o czym mam napisać. Mówiłam mojemu producentowi o jakiejś dziewczynie z internetu, która twierdziła, że trzeba mieć wyjebane, aby osiągnąć prawdziwe szczęście. Zaczęłam zastanawiać się, czy jest to w ogóle możliwe i czy naprawdę jest to coś, co może zagwarantować szczęście. Mój producent, Michał, zupełnie się z tym nie zgadzał. „Słuchaj, Julka, w życiu chodzi o to, aby umieć znaleźć balans pomiędzy »mieć wyjebane « i »nie mieć wyjebane «”. No i miał rację! W życiu chodzi o poszukiwanie balansu. Wróciłam do domu, napisałam tekst i melodie, a potem wyprodukował ją wyjątkowo nie Michał, tylko inny producent Faded Dollars.
Pogadajmy o „Blazie” - tytułowej piosence oraz tytule płyty. Jak rozumiesz to pojęcie?
Postrzegam blazę jako współczesną chorobę cywilizacyjną. Żyjemy w czasach, w których prawdziwe emocje stają się coraz mniej warte. Człowiek ulega bezrefleksyjnie znieczuleniu i adaptuje się do sformalizowanego świata dorosłości. To ważne, aby być wrażliwym na drugiego człowieka, cierpienie ludzkie, problemy naszej planety i nie patrzyć wyłącznie na czubek własnego nosa. Ale blaza ma też pozytywną stronę, może służyć jako pancerz, który chroni nasze emocje przed światem. Blaza to także reakcja na przebodźcowanie, którego doznajemy podczas korzystania z technologii – na przykład podczas korzystania z social mediów czy portali randkowych.
Dopamina wskakuje.
Tak, a to sprawia, że nieustannie szukamy coraz silniejszych bodźców. Wcześniej byłam w stanie obejrzeć film lub spędzić godzinę na czytaniu książki, lecz teraz po piętnastu minutach muszę zrobić przerwę, aby przejrzeć Instagram lub zająć się czymś innych. Ciągle potrzebuję nowych bodźców, bo coraz mniej rzeczy mnie rusza, kręci i podnieca.
Czyli z jednej strony blaza to nasz pancerz, a z drugiej to coś, co przyczynia się do tego, że gubimy naszą emocjonalność.
Dlatego śpiewam w „Blazie”: „Niewinne znieczulenie, a zabiera życia smak”. To niewinne znieczulenie wślizguje się w nasze życie, zabiera radość z przeżywania i doświadczenia. Nie zauważamy go, dopóki nie jest za późno. Nagle zaczynamy bać się wchodzić w nowe relacje, próbować nowych rzeczy. No ale jak mamy stworzyć prawdziwą relację, skoro jesteśmy tak bardzo zamknięci w sobie? To bardzo trudny i szeroki temat. Nie oceniam blazy jako pozytywnego lub negatywnego zjawiska, tylko po prostu dzielę się tym, co udało mi się zaobserwować u siebie i u ludzi, którzy mnie otaczają. Chciałabym, aby każdy zastanowił się nad tym, jaką rolę pełni w jego życiu blaza, i czy w jego życiu jest jeszcze miejsce na prawdziwe spontaniczne emocje.
Sztuka to jedna z rzeczy, które dostarczają ci nowych bodźców, prawda?
Tak! Miałam 9 lat, gdy po raz pierwszy pojechałam z mamą do Paryża. A zwiedzanie muzeów z moją mamą nigdy nie trwa godziny czy dwóch! Łącznie spędziłyśmy w Luwrze dwa dni. Chodziłyśmy z audio przewodnikiem, a gdy tylko się rozpraszałam, słyszałam: „Julciu, patrz” albo „Julciu, rób zdjęcia”. Na początku była to dla mnie straszna męczarnia, bo byłam dzieckiem i marzyłam o Disneylandzie (śmiech), ale powoli zaraziłam się pasją do sztuki i dziś sama lubię godzinami zwiedzać muzea. O dziwo, nie nabawiłam się przez to żadnej traumy. Oglądanie obrazów bardzo mnie uspokaja. Mam też swoich faworytów.
Czyli kogo?
Caravaggio, którego uwielbiam za teatralność, emocje i to jak maluje światło, Jan van Eyck, Vermeer czy Caspar David Friedrich, którego dzieła są dla mnie definicją duchowości. W ogóle dopiero teraz dociera do mnie, ile samotności jest w obrazach Friedricha. Samotności, o której chciałabym pisać w piosenkach.
Gdybyś miała wybrać jedno europejskie muzeum, które każdy musi odwiedzić...
Chyba National Gallery w Londynie. Nie jest ono szczególnie przytłaczające, ale jednocześnie znajdują się tam najważniejsze dzieła malarstwa światowego. Albo Fundacja Beyeler w Bazylei – mała urocza galeria sztuki otoczona pięknym parkiem. Bardzo lubię to, że jest w niej tak mało obrazów na ścianach. To zupełne przeciwieństwie Luwru, gdzie nie wiadomo, na co patrzeć. Jest to dla mnie bardzo przytłaczające i utrudnia mi odbieranie sztuki.
Polecane

Sutki sutkom równe. W berlińskich basenach kobiety mogą pływać topless

Nieudany związek? Muzeum w Chorwacji zbiera pamiątki po ex

„Przejęcie”. Argentyński artysta „ubrał” budynki w różowe, surrealistyczne instalacje

Seniorki odtworzyły choreografię Rihanny na SuperBowl. Gwiazda zareagowała!

Polskie muzeum figur woskowych otrzymało tytuł najgorszego na świecie

60-letnia Michelle Yeoh pierwszą Azjatką z Oscarem dla najlepszej aktorki. Jej historia wzrusza i inspiruje
Polecane

Sutki sutkom równe. W berlińskich basenach kobiety mogą pływać topless

Nieudany związek? Muzeum w Chorwacji zbiera pamiątki po ex

„Przejęcie”. Argentyński artysta „ubrał” budynki w różowe, surrealistyczne instalacje

Seniorki odtworzyły choreografię Rihanny na SuperBowl. Gwiazda zareagowała!

Polskie muzeum figur woskowych otrzymało tytuł najgorszego na świecie


