Advertisement

Julia Wieniawa: „Napisanie tekstu po polsku jest dla mnie trochę jak rozbieranie się" [wywiad]

Autor: Monika Kurek
03-07-2022
Julia Wieniawa: „Napisanie tekstu po polsku jest dla mnie trochę jak rozbieranie się" [wywiad]
Gra, śpiewa, tańczy. Jest ulubienicą portali plotkarskich, a wszystko, co robi jest szeroko komentowane. Tak jest również w przypadku „Omamów”, które okazała się nie lada zaskoczeniem.
Choć Julia Wieniawa zawsze stawiała na pierwszym miejscu aktorstwo, jej muzyczne eksperymenty zazwyczaj spotykały się z ciepłym (acz nieco podejrzliwym) przyjęciem. Kawałek „Na zawsze" był swego czasu grany w najmodniejszych warszawskich klubach, a przebojowe „Nie muszę" ma już ponad 26 milionów wyświetleń. W 2020 roku wypuściła „SMR", czyli pierwszy singiel zapowiadający jej debiutancki krążek. Mroczny, liryczny, sensualny i... zupełnie odbiegający od jej dotychczasowych dokonań. Kolejne single („Na darmo", „Nie mam dla ciebie miłości", „Rozkosz" i „Nie mów") również były bardzo różnorodne i trudno było stwierdzić, czego właściwie należy się spodziewać.
Punktem kulminacyjnym był występ Orange Warsaw Festival, na którym gwiazda przedpremierowo zaprezentowała materiał z płyty. Mogło być bardzo źle albo bardzo dobrze, a dziennikarze portali plotkarskich już zacierali ręce. Czy zostanie wybuczana? Czy zaśpiewa czysto? Źle! Julia odrobiła pracę domową i zaserwowała show, które zamknęło usta wszystkim krytykom.
Julia Wieniawa mogła nagrać komercyjną płytę, ale nie nagrała. Bo nie lubi chodzić na łatwiznę. No i w ten sposób dostaliśmy „Omamy"!

Wychodząc z pudełka

Jak się czujesz?
Jestem bardzo podekscytowana. Dopiero gdy wzięłam płytę do rąk, doszło do mnie, że to dzieje się naprawdę. Choć może wydawać się, że trwało to bardzo długo, sam proces twórczy zajął mi około dwóch lat. Wcześniej traktowałam to jak zabawę i rzadko, acz regularnie, wydawałam single. Do tej pory stawiałam na pierwszym miejscu aktorstwo, ale teraz to się zmieniło. Jestem zmęczona branżą filmową, której ciągle muszę udowadniać, że jestem coś warta. W muzyce sama sobie jestem szefową i jest to dla mnie bardzo ekscytujące. Mogę robić to, co chce. Zwłaszcza, że jestem w Kayaxie, gdzie mam nieograniczoną wolność i nikt nie próbuje zrobić ze mnie produktu. To bardzo różnorodna płyta i jest na niej dużo eksperymentów. Powstawała metodą prób i błędów, a każdą piosenkę traktowałam jak oddzielny byt. Myślę jednak, że koniec końców jest dość spójna.
Jak opisałabyś tę płytę?
Na pewno jest klubowa, ale nie brakuje też mrocznych momentów. Z drugiej strony jest dużo liryczności. Wszystko zależało od tego, z kim akurat pracowałam i w jakim byłam akurat stanie emocjonalnym. Najstarszy jest utwór „SMRC”, który zrobiłam z Wojtkiem Urbańskim. Dwa lata temu nagrałam też np. kawałek „Bądź obok”, który jest bardzo popowy i taneczny. Dziś słyszę ogromną różnicę w moim głosie, który ewoluował podczas nagrywania tej płyty. Najnowsze utwory, w tym m.in. „Mi Nie Żal”, „Wenus” czy „Omamy”, robiłam z Kubą Karasiem i aktualnie są mi one najbliższe. A tak w ogóle, to „Mi Nie Żal” to moja ulubiona piosenka z płyty. To utwór, o którym marzyłam od kiedy byłam nastolatką i uważam, że czegoś takiego jeszcze w Polsce nie było. Dużą inspiracją były dla mnie alternatywne artystki takie jak FKA Twigs czy Sevdaliza. Od wielu lat jestem fanką takiego stylu muzycznego, ale dotychczas żaden producent nie potrafił stanąć na wysokości zadania. W końcu usiadłam z Kubą i tak powstał „Mi Nie Żal” z tekstem Kasi Lins, która jest absolutnie genialna. Czasem mam wrażenie, że Kasia czyta mi w myślach (śmiech). Mamy podobną wrażliwość i estetykę, dlatego dobrze się rozumiemy.
Jak wygląda twój proces twórczy?
Opowiem ci na przykładzie współpracy z Kubą Karasiem. Spotykaliśmy się w studio i rozmawialiśmy o pomysłach, które za nami chodziły. Kuba działał na komputerze i instrumentach, ja czasem coś podpowiadałam i wspólnie tworzyliśmy muzykę. Potem ja zakładałam słuchawki i robiłam freestyle w języku, który nie istnieje. To coś pomiędzy językiem angielskim i mixem języków skandynawskich (śmiech). Freestyluję do tego, co słyszę i tak najlepszej wymyśla mi się melodię. W ten sposób powstały „Rozkosz” i „Nie muszę”, a także “SMRC”, nagrane z Urbańskim – utwory, które dosłownie wyplułam z moich trzewi. Niektóre piosenki powstają od razu, a inne potrzebują czasu, aby „dojrzeć”. Gdy już mamy tzw. „rybkę”, to wysyłamy ją do np. Kasi Lins i rozmawiam z nią o tym, jak wyobrażam sobie ten tekst. Oczywiście zostawiam pole do manewru, ale musi to rezonować ze mną. Na podstawie rybki Kasia pisze tekst w taki sposób, aby zgadzały się sylaby. Napisanie sensownego tekstu po polsku, który dobrze brzmi wcale nie jest takie proste.
Dlaczego?
Język polski jest bardzo trudny. Kilka razy zdarzyło mi się zrezygnować z jakiejś piosenki, bo polski tekst sprawiał, że brzmiała przaśnie. W języku angielskim wszystko brzmi dobrze. W przypadku języka polskiego trzeba się nieźle natrudzić, aby wokal „nie kłuł” w uszy. Zależy mi, aby mój głos pełnił rolę instrumentu i był kompatybilny z podkładem. Dobrym przykładem jest utwór „SMRC”, gdzie mój głos wręcz zlewa się z melodią. Zależy mi na tym, żeby moje piosenki były miłe dla ucha. Na przykład „Omamy” wymyśliłam jadąc w korku. Stałam na światłach i nuciłam „Mam omamy!” (śmiech). Refren jest bardzo muzykalny i choć na początku trudno jest wyłapać poszczególne słowa, to ma to sens.
A czemu sama nie piszesz tekstów?
Próbowałam, ale nie potrafię się tak odsłonić. Mam duży problem z mówieniem o swoich emocjach, więc napisanie tekstu po polsku jest dla mnie trochę jak rozbieranie się. Nie jestem jeszcze gotowa na coś takiego, choć pierwsze koty za płoty za mną, bo napisałam sama refren „Omamów”. Chyba po prostu wstydzę się pisać. Mam wrażenie, że to, co piszę jest głupie. Kto wie, może kiedyś się to zmieni. Myślę, że to przyjdzie z czasem. Uważam jednak, że nie ma w tym nic złego i należy o tym mówić głośno. Za granicą większość gwiazd śpiewa piosenki napisane przez kogoś innego. Ja nie biorę piosenek ze Stocka i jestem częścią procesu twórczego. Jestem zadowolona z tego, co robię i z czystym sercem mogę powiedzieć, że to moja płyta. Poza tym mamy w Polsce fajnych ludzi, którzy się tym zajmują, więc czemu nie dawać im pracy?
fot. Daniel Jaroszek
Twoje single miały mieszany odbiór. Jak myślisz, z czego to wynika?
Każdy singiel był zupełnie inny, bo chciałam sprawdzić się w różnych klimatach. Byłam ciekawa, w czym będę czuła się najlepiej i co najbardziej spodoba się ludziom. Po „SMRC”, „Zabierz tę miłość” i „Rozkoszy” widzę, że ludzie wolą mnie w klimatach liryczno-sensualnych. Super, bo ja również lepiej się w nich czuję, ale chciałam sprawdzić się też w radiowych kawałkach. Nie do końca mi się to udało, ponieważ radia i tak stwierdziły, że utwory „Na darmo” i „Nie mów” są zbyt alternatywne… Absurd! Ale tego drugiego utworu będę szczególnie bronić, uważam, że jest super. Nawiązuje do lat 90-tych i jest w nim dużo saksofonu, który jest tak cringe’owy, że aż zajebisty (śmiech). Ta płyta to zapis moich poszukiwań, dlatego znajdują się tutaj rzeczy zarówno dla słuchaczy alternatywnej muzyki, jak i miłośników popu. Nagranie tej płyty pozwoliło mi poznać swoje możliwości. Zwłaszcza, że dopiero niedawno uczyłam się, czym są wokalizy i jak zakłada się słuchawki w studio (śmiech).
No właśnie! Fajnie, że o tym mówisz. Mam wrażenie, że wszyscy traktuję cię jak starą wyjadaczkę, a przecież to dopiero twój pierwszy album.
A ja nic nie wiem! (śmiech). Mój ukochany fryzjer Kamil Pecka powiedział mi ostatnio, że lubi obserwować moje muzyczne poczynania, ponieważ widzi wtedy we mnie małą, przestraszoną Julcię. I rzeczywiście tak jest. Mam w sobie dużo pokory. Jeśli chodzi o show-biznes i sferę celebrycko-aktorską, to czuję się w niej dość swobodnie. Wjeżdżam z buta i nic nie może mnie zaskoczyć. Jestem wręcz znudzona tym, że w pewien sposób walę głową w sufit. Tym bardziej więc cieszę się, że znalazłam sobie nową przestrzeń, w której mogę zaczynać od zera.
Co cię ukształtowało muzycznie?
Słucham bardzo różnej muzyki. Rapu, alternatywy, popu, muzyki klasycznej. Mój ulubiony gatunek to zagraniczna alternatywa. Nikt w mojej rodzinie nie zajmował się muzyką. Moja babcia grała na pianinie, a mój dziadek na skrzypcach, ale robili to hobbystycznie. Wychowywałam się na płytach mojej mamy, czyli muzyce lat 80-tych. Kocham lata 80-te. I dlatego niektóre moje piosenki mają retro vibe. Kiedy wszyscy słuchali Rihanny, ja chodziłam do szkoły w kapeluszu i srebrnej rękawiczce, bo kochałam Michaela Jacksona. Aktualnie najbliższa jest mi alternatywa oraz elektronika. Moja ulubiona wokalistka to FKA Twigs, a poza tym bardzo lubię Sevdalizę, Solange, Jessie Ware. Za autorytet uważam też Beyonce, bo jest najciężej pracującą kobietą w popkulturze, ale muzycznie wolę jej siostrę.
Czułaś presję w związku z wydaniem tego albumu?
Cały czas czuję presję, bo ludzie lubią krytykować wszystko, co robię. To męczące, gdy dajesz z siebie 100%, a ktoś lekką ręką ci to odbiera. Przestałam się tym przejmować i po prostu robię swoje, a na szczęście z każdym dniem widzę coraz większe docenienie tego, co robię. Coraz częściej pojawiają się merytoryczne artykuły na mój temat, czego świetnym przykładem były publikacje po Orange Warsaw Festival. Mam wrażenie, że w końcu ludzie zaczynają traktować mnie poważnie. Może to kwestia wieku. Ja też zresztą staram się nie dawać ludziom powodów do plotkowania na mój temat. Staram się pokazywać w social mediach moje projekty zawodowe. Nie lubię pokazywać swojego życia prywatnego, ale media często stawiają mnie przed faktem dokonanym. Śpiewam o tym w „Mi Nie Żal”, którą można interpretować na dwa sposoby. Pierwsza interpretacja dotyczy tego, jak media odzierają mnie z prywatności. Z drugiej strony można potraktować „Mi Nie Żal” jako piosenkę kierowaną przez kobietę do mężczyzny.
Nie lubisz chodzić na łatwiznę, prawda?
Nie (śmiech). Kiedy ktoś podcina mi skrzydła, mam ochotę udowodnić mu, że mogę i że się da. Od dziecka motywowały mnie pochwały i to właśnie one sprawiały, że chciałam dać z siebie jeszcze więcej. Krytykę szanuję – głównie tą konstruktywną, ale jest dla mnie bolesna. Może tego nie widać, bo zazwyczaj noszę maskę pewnej siebie twardzielki, ale wylałam przez nią morze łez. Z jednej strony mnie rani, a z drugiej sprawia, że mam ochotę się wykazać. Nikt nie będzie mi mówić, że nie mogę być aktorką bez szkoły. Nikt nie będzie mi mówić, że nie mogę śpiewać, tańczyć, recytować i chodzić po drzewach. Mogę robić to, na co mam ochotę! Chcę pokazywać młodym osobom, że nie trzeba iść utartymi ścieżkami. Niech każdy robi to, na ma ochotę i spełnia swoje marzenia.
I tak zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że „robisz komerchę”.
Komercja nie jest zła, jeśli robi się ją dobrze. Mam wrażenie, że w środowisku artystycznym jest wstyd przed komercją i wiele osób boi się nawiązywać współpracę komercyjne. Gdybyśmy byli w Hollywood, to latalibyśmy jetami za rolę w filmie. W Polsce tak nie ma. Dzięki temu, że kiedyś weszłam w komercję, dziś mogę odrzucać role w tasiemcach, robić taką muzykę, jaką chcę, i inwestować w show, w klipy i realizować swoje wizje artystyczne. To daje mi ogromną autonomię. Myślę, że nie ma w tym nic złego, zwłaszcza, gdy zbalansujesz to artystycznymi przedsięwzięciami. Kiedyś grałam przecież w teatrze, a wiadomo, że nie jest to najbardziej dochodowe zajęcie na świecie. Dawało mi to jednak ogromną satysfakcję. Spełniłam swoje marzenie i udało mi się to osiągnąć bez szkoły. I nie była to komedia, a spektakl dramatyczny „Dom lalki. Część Druga”. A wszyscy i tak będą mówić tylko o tym, z kim poszłam na kawę i co zjadłam na obiad. Właśnie dlatego byłam tak wzruszona pozytywnymi publikacjami po OWF – to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto było się starać i zrobić to dobrze.
Jak wyglądały twoje przygotowania do tego występu?
Na pewno nie chciałam zaśpiewać z dj’em i zgarnąć kasy (śmiech). Stwierdziłam, że chcę mieć muzykę na żywo, tancerki, chórzystki. Nie wiem, z czego to wynika, ale większość piosenkarek na scenie zatrudnia wyłącznie mężczyzn. Mi zależało na tym, aby poczuć prawdziwy girl power i mieć obok siebie głównie dziewczyny. Wiadomo, że kobieca energia bywa bardzo wybuchowa, więc czuwa nad nami Hubert Woźniakowski, który gra na basie i ogarnia na komputerze cały ten performans. Jesteśmy aniołkami Huberta (śmiech). Mój występ od początku miał być bardzo kobiecy i sensualny. Chciałam, aby moje dziewczyny dobrze czuły się w ubraniach, które przygotowaliśmy dla nich z Bartkiem Indyką – miało być seksownie, ale nie wulgarnie. Mało jest zresztą na polskiej scenie tańca, więc uznałam, że chcę połączyć moje dwie pasje i przygotować fajne show. Mieliśmy także wizualizacje, które zrobił Bartek Karaś, brat Kuby. Gdy udało mi się dobrać cały skład, zaczęłam spotykać się z Suzie, aby stworzyć plan występu. Następnie wraz z Suzie przygotowałyśmy choreografie i potem zaczęłyśmy ćwiczyć z tancerkami – same próby trwały około miesiąca. Chciałam, aby tancerki ze mną “oddychały” i żebyśmy były jednością na scenie . Myślę, że nam się to udało i brawo dla Suzie za choreografię! W międzyczasie regularnie spotykałam się z moją chórzystką i trenerką wokalną – Justyną Jarzębińską. Od jakichś dwóch lat chodzę bardzo regularnie na zajęcia wokalne. Najpierw ćwiczyłam u Ani Szarmach, a teraz u Jusi, która również rozśpiewuje mnie przed występami.
Nie obawiałaś się, że wasza choreografia zostanie uznana za 'zbyt seksowną'?
W Polsce ludzie boją się mówić o ciele i seksualności, a chociażby w Stanach jest to zupełnie normalne. Mi zależało na wymagającej technicznie choreografii, a nie wyuzdanym wiciu się po sceniu – to był taniec. Właśnie dlatego miałam na sobie zabudowany strój. Gdybym ubrała krótką sukienkę, to zarzuciliby mi, że nie umiem śpiewać, więc świecę tyłkiem. A ja jestem zdania, że da się zrobić seksi show i uniknąć. bycia wulgarnym. Tym samym chciałam pokazać, że lubienie swojego ciała jest okej, a mam wrażenie, że w Polsce mamy z tym ogromny problem. Ludzie wstydzą się siebie i swojego ciała – uważam, że totalnie nie powinno tak być.
fot. Daniel Jaroszek
Trudno nie zauważyć, że wszystko jest u ciebie bardzo bardzo dopracowane. Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
To akurat nie jest kwestia udowadniania. Po prostu chcę, aby moje klipy były jak filmy krótkometrażowe. Wyjaśnię ci to na przykładzie udziału „Tańcu z gwiazdami” – to była dla mnie świetna przygoda i nie zamieniłabym tego na nic innego. Choć to dość specyficzny, mocno komercyjny program, skierowany do szerokiej publiczności, podeszłam do niego bardzo poważnie. Od rana do wieczora siedzieliśmy ze Stefano Terrazino, wymyślając choreografie, stroje, po prostu wszystko. Wiedziałam, że każdy taniec wyląduje potem na YouTubie, więc chciałam, aby był wizytówką tego, co potrafię. Dokładnie tak samo traktuję klipy. Czasem wymyślam je sama, czasem z reżyserką, ale zawsze staram się współpracować z ciekawymi, młodymi ludźmi. Na przykład klip do „Rozkoszy” nakręciła Marta Sadowska. Wystąpiłam kiedyś w jej dyplomie i wyszło z tego coś naprawdę niesamowitego. Akcja toczyła się w jakiejś wirtualnej rzeczywistości, a ja grałam czarodziejkę i chciałam zrobić coś w podobnym stylu. Kolejną moją inspiracją była FKA Twigs, bo bardzo podobają mi się jej klipy, no i chciałam wpleść taniec. Kocham tańczyć i uważam, że jest to nieodłączny element muzyki. „Rozkosz” to debiut Marty i podjęłam duże ryzyko proponując jej ten projekt, ale był to strzał w dziesiątkę.
Podobnie było w przypadku Maćka Bieruta, reżysera klipu „Milczysz”, który dotychczas zrobił dwa klipy: jeden z Martinem Lange, a drugi z Bokką. Zobaczyłam w nim „to coś”, więc zaproponowałam mu współpracę, no i zrobił piękne, skandynawskie kino zamknięte w trzech minutach. Jaram się tym, że każdy klip może być zupełnie innym filmem! W ogóle to dość zabawne, bo ja i Nikodem zawsze chcieliśmy zagrać razem w filmie. Nikt nie chciał nas zatrudnić, więc obsadziliśmy się sami w „Milczysz” (śmiech).
Największe kontrowersje wywołało „Nie mów”.
Byłam krytykowana, że to takie popowo-komercyjne, kiczowate i że poszłam na łatwiznę. Ktoś zarzucił mi nawet, że nie umiem korzystać ze starego telefonu, a przecież telefon w klipie był na przyciski. Swoją drogą, to kolejny dowód na to, że w moim przypadku czepiają się o wszystko. Zarzut kiczu jest ciekawy, bo konwencja tego teledysku od początku miała być kiczowata w stylu gangsterskiej komedii. Ludzie nie skumali żartu i myśleli, że to na serio. Być może to dlatego, że jestem kojarzona głównie z polską popkulturą.
Z jednej strony chcą, abyś była „prawdziwa”, ale z drugiej strony jesteś krytykowana, gdy tylko pokazujesz swoje słabości.
No nie dogodzisz (śmiech). Ludzie mają żal, że mało odzywam się na InstaStories i że nie pokazuję prawdziwej siebie. Problem w tym, że kiedy mówię, to co myślę, to moje słowa są koloryzowane i obracane przeciwko mnie. Czasem mówię o tym, że mam kryzys, aby pokazać, że każdy ma gorsze dni i że nie musi być z tym sam. Następnego dnia Pudelek obraca kota ogonem i pisze: „Wieniawa żali się na swoje życie. Rzeczywiście jest jej tak źle w tym mieszkanie za XXX złotych?”. No i potem nie chce się uzewnętrzniać, bo dostaję rykoszetem – błędne koło.
Zawsze byłam pod ogromnym wrażeniem Twojej etyki pracy. Trochę kojarzysz mi się pod tym względem z Beyonce. Jak Ty to robisz?
Dziękuję, to bardzo miłe. Jestem control freakiem. Mam mamę, która jest moją menadżerkę oraz menadżerów z Kayaxu. Nie mam jednak asystentki, bo nie potrafię powierzyć komuś swojej pracy. Zawsze obawiam się, że jeśli czegoś nie dopilnuję, to to się nie wydarzy (śmiech). Wolę poświęcić parę chwil więcej i zrobić to samodzielnie. Oczywiście praca w tym biznesie w dużej mierze opiera się na współpracy, więc cały czas się tego uczę. Często jestem pytana o to, jak udaje mi się to wszystko pogodzić. Tak naprawdę jest to bardzo proste – prowadzę kalendarz w telefonie i mam tam wszystkie spotkania, wywiady czy nawet wyjścia ze znajomymi. Planuję wszystko, co do minuty, dzięki czemu każdego dnia chodzę spać spokojna i spełniona.
Planowanie planowaniem, ale skąd masz na to wszystko siłę?
Mam w sobie naturalną potrzebę działania. Odpoczywam jedynie na wakacjach – wtedy rzeczywiście odkładam telefon i smażę tyłek (śmiech). Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w przypadku, gdy mam kilka dni wolnego w Warszawie. Wtedy zaczynam dramatyzować, że już się skończyłam i ludzie już mnie nie potrzebują (śmiech). Cały czas muszę coś robić. Wyjście na siłownię, zajęcia wokalne, yoga, zajęcia z angielskiego. Byleby tylko nie zmarnować dnia. To pracoholizm, który staram się trzymać w ryzach. Ja po prostu lubię pracować – moja praca to moja pasja. Bywam zmęczona i czasem muszę wrzucić na luz. Nigdy jednak nie jestem niezadowolona z miejsca, w którym jestem. Myślę, że to ogromny dar i przywilej.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement