Kilka dni temu świat obiegła wiadomość, że Kim Kardashian, oprócz bycia celebrytką i żoną Kanye'go Westa, została również projektantką bielizny wyszczuplającej. Kolekcja składająca się z modeli w różnych odcieniach nude, opowiadającym wielu karnacjom skóry, adresowana jest do klientek, które z Kim dzielą doświadczenia i problemy.
Firma Kardashianki nazwana została Kimono. Jak można się domyślać, nawiązywała w nazwie do swojego imienia. Była jednak jedną z niewielu osób, które w marce widziały tylko grę słów, łechczącą ego gwiazdy.
Reszcie świata nazwa kojarzyła się z tradycyjnym japońskim strojem. I tutaj zaczęły się problemy, a na Kim Kardashian spłynęła fala krytyki. Oburzeni internauci wypomnieli jej, że nie tylko ukradła słowo, ale i ideę za nim stojącą. Kimono w kulturze Japonii odgrywa niezwykle istotną rolę. Japończycy zakładają je na szczególne uroczystości i darzą wielkim szacunkiem.
Kim szybko stała się przedmiotem żartów. Pojawiały się liczne apele o zmianę nazwy marki, a w mediach społecznościowych powstał hasztag, dodawany do postów komentujących w wymowny sposób całą sytuację - #KimOhNo.
Początkowo celebrytka nieugięcie obstawała przy oryginalnej nazwie, nie rozumiejąc sprzeciwu tłumów. Wydała również oświadczenie w "The New York Times", w którym tłumaczyła, że nazwa marki ma symbolizować piękno i dopracowanie ubrań, bez uszczerbku dla rangi tradycyjnego japońskiego stroju.
Jak się okazało, była to wojna spisana na straty. Pod naciskiem internatów, jak również japońskich polityków, Kardashian postanowiła ustąpić i wycofać nazwę z rynku.
Jak na razie konto marki bieliźnianej na Instagramie dalej funkcjonuje pod nazwą Kimono. Czy to oznacza, że Kim nie znalazła jeszcze innego słowa nawiązującego do jej imienia? Miejmy nadzieje, że nie będzie to Kimchi.