Przed rozpoczęciem trasy Brodką, Margaret i Rosalie znalazły chwilę, aby wpaść do naszej redakcji i porozmawiać o hitach i kitach lat dwutysięcznych, kobiecości czy byciu sexy.
„Jesteśmy w punkcie, gdy wszystko wraca”
Jakimi byłyście nastolatkami?
Brodka: Wspinałam się po drzewach.
Margaret: Ja też. Moja mama mówiła, że jestem powsinogą. Jak już wyszłam, to albo wracałam, albo nie (śmiech). Często trzeba było mnie szukać po sąsiadach.
Czego wtedy słuchałyście?
Rosalie: Nelly Furtado, Timbalanda, Justina Timberlake’a, Anastacii…
Margaret: O, Anastacia! Układałam do jej piosenki taniec. Byłam choreografką i ułożyłam układ, który tańczyłam na apelu szkolnym. Może to gdzieś odtworzymy (śmiech).
Brodka: Nie miałam zbyt wielu płyt CD, raczej wypatrywałam w TV moich ulubionych klipów do śpiewania i tańczenia.
Margaret: Wychowałam się w Ińsku, gdzie była tylko Jedynka i Dwójka. Z tego powodu te wszystkie muzyczne rzeczy docierały do mnie z opóźnieniem. Głównie słuchałam tego, co moi rodzice, czyli np. Marka Grechuty. Gdy byłam nieco starsza, zgrywałam sobie na kasety Agnieszkę Chylińską i tata strasznie na mnie krzyczał, bo ona dużo przeklinała. Miałam kilkaset nagranych kaset, bo ciągle mi je zabierał (śmiech). MTV odkryłam dopiero, gdy wyjechałam i zaznałam trochę świata.
Największe hity mody Y2K to…?
Brodka: Dla mnie rybaczki i tzw. winki – buty będące połączeniem sneakersów oraz koturnów. Spicetki to nosiły. Miałam takie śmieszne, wiśniowe, ale chciałam inne. Później zamieniłam je na glany. No i jeszcze były białe kozaczki na kaczuszce…
Margaret: U nas w zachodniopomorskim mówiło się na nie „żelazka”. Moja mama szyła mi też baggy jeans ze starych jeansów.
Rosalie: W tamtym okresie moją największą inspiracją modową była moja starsza siostra. Ona nosiła wtedy białe kozaki w szpic, jeansy dzwony, a do tego biały płaszcz do ziemi i czapkę wpierdolkę. Gdy byłam dzieckiem, patrzyłam na nią i zastanawiałam się, co ona robi. Po latach zrozumiałam, że taki był trend.
Wiele z tych trendów wciąż cieszy się dużym powodzeniem.
Margaret: Jesteśmy w punkcie, gdy wszystko wraca. Dziś wszystko jest modne. Wyłącznie od ciebie zależy, jak się ubierzesz i jak się z tym czujesz. Jeśli czujesz się w czymś dobrze, to sprzedasz wszystko. Od rybaczek po białe kozaczki. W ogóle myślę, że na wielu płaszczyznach sięgnęliśmy już sufitu, nawet w muzie. Wracamy do tego, co było i staramy się zrobić z tego coś nowego To naturalny cykl w sztuce, w tym w modzie.
Pozostając w temacie nostalgii - ulubione produkcje do jakich wracacie?
Rosalie: „Grey’s Anatomy”. Kocham seriale, które mogą zabić cię ilością odcinków. Jestem freakiem. Jeśli coś ma jeden sezon, to nawet tego nie włączam. Powiedziałabym, że to choroba, bo wracam do seriali, które mają 14 sezonów (śmiech). Z drugiej strony jara mnie obserwowanie, jak ten serial rozwija się na przestrzeni lat pod względem ujęć, sposobu kamerowania itd.
Brodka: Ostatnio odświeżyłam sobie „Sześć stóp pod ziemią” i dalej kocham ten serial. Widziałam go z 10 razy i on w ogóle się nie starzeje. Ma w sobie uniwersalne prawdy i teraz, po latach, spojrzałam na wiele spraw zupełnie z innej perspektywy. Polecam. Oprócz tego, wiadomo, „Seks w wielkim mieście”. Zawsze, w każdej ilości. Mogę oglądać od pierwszego sezonu, wiedzieć, co się stanie, ale wciąż wracam…
Margaret: Uwielbiam „Seks w wielkim mieście”. Zawsze zachwycam się ponadczasowymi stalówkami w tym serialu. Nawet jeśli wydaje się, że nie pasują do tych czasów, to mają w sobie ogromną moc. Ja ogólnie jestem filmowo-serialowym śpiochem. Jak nie mogę spać, to wystarczy mi coś puścić i od razu zasypiam. Dlatego dużo czytam (śmiech). Jedyny serial, do którego zawsze wracam to „Przyjaciele”, bo dzięki niemu nauczyłam się mówić po angielsku.
Kawałek „Błyszczę” powstał na campie. Jak było?
Margaret: Jadąc tutaj, przeglądałam sobie filmiki z Folwarku Ruchenka i faktycznie było dość mroźnie. Byłyśmy w stodole, która raczej nie była przygotowana na to, że spadnie śnieg. Nikt nie był na to gotowy. Siedziałyśmy w nocy, otoczone jakimiś gazowymi piecami, które w pewnym momencie chyba zaczęły nas podtruwać. Wtedy za bardzo tego nie czułyśmy…
Brodka: Dlatego ten numer jest taki szalony. Na lekkim gazie. Wyjechałyśmy lekko podtrute, ale szczęśliwe (śmiech). Fajnie było zamknąć się na klucz i pracować dwanaście godzin z rzędu. Nagraliśmy dwa numery i na drugi dzień zrobiliśmy odprawę, podczas której każdy powiedział, z którym numerem się obudził. Odbyło się głosowanie i okazało się, że był to numer „Błyszczę”.
„Zawsze jak patrzę na dziewczyny, to czegoś się od nich uczę”
Spędziłyście ze sobą dość sporo czasu. Co podziwiacie w sobie nawzajem?
Margaret: W Moni podziwiam jej wielowątkowość. Była niesamowita na planie klipu. Jesteśmy na make-upie, ktoś ją maluje, ktoś robi jej włosy, a ona ma przed sobą podgląd planu i wszystkimi dyryguje. W porównaniu do niej ja i Rosi byłyśmy na wakacjach (śmiech). Później razem występowałyśmy i było to samo. To niesamowite, ile rzeczy Monia potrafi ogarniać na raz. Ma przy tym wspaniałą, silną energię. Jest to na maksa imponujące.
Rosalie: Mi bardzo imponuje w Maggie to, że zawsze ma w sobie ogromny luz. Niezależnie od tego, jaka jest sytuacja, ona po prostu robi swoje. Jest pewna siebie, ma kontrolę nad tym, co dzieje się dookoła. To jest bardzo imponujące. Bo, jak już wiemy, z naszej trójki to ja się ciągle czegoś boję. Chyba dlatego tak bardzo imponuje mi siła Maggie i Moni.
Brodka: Rosi jest bardzo pracowita, podąża własną drogą. Ma wielką miłość do muzyki. Dla niej muza jest całym życiem i jest to coś, co bardzo podziwiam. Ja mam tak, że mogę żyć dłuższy moment bez muzyki. Mogę robić inne rzeczy, które mnie kręcą, a ta muzyka po prostu jest częścią jakiejś wielowątkowej historii. Lubię to, że Rosi nieustannie poszukuje, rozwija się, odkrywa siebie, ciągle robi coś inaczej. W ogóle myślę, że nasze charaktery w tym projekcie bardzo się uzupełniają…
Margaret: Wiadomo, każda z nas jest inna i ma swoje pięty achillesowe. Zawsze jak patrzę na dziewczyny, to czegoś się od nich uczę. Na przykład tego, czego mi brakuje, albo co mnie przerasta pomimo mojej maski pewności siebie. Uwielbiam, że Rosie łączy w sobie łagodność i wrażliwość. Idealnie pasuje do niej piosenka „Kill’em with Kindness” Seleny Gomez. Ja lubię sobie pokrzyczeć, ale uważam, że sztuka polega na tym, aby załatwiać sprawy z głową. A Rosi to potrafi.
Czyli rozumiem, Rosalie, że ty jesteś po prostu cichym zabójcą?
Rosalie: Ja bym siebie o to nie podejrzewała (śmiech). Swoją drogą to zajebiste – przy każdym spotkaniu ten projekt wnosi do mojego życia coś nowego. My, kobiety, chyba takie jesteśmy. Siedzimy przy stole, gadamy o głupotach, ale na koniec dnia jesteśmy w stanie coś z tego wyciągnąć. Lekcję, motywację, coś. Jakąś taką babską solidarność, bo wokół nas zazwyczaj jest mnóstwo mężczyzn. Ja celebruję każdy taki moment.
„Kobiecość jest dojrzałością, wynikającą z doświadczeń życiowych”
„Błyszczę” to bardzo seksowna, kobieca piosenka. Jak na przestrzeni lat zmieniało się wasze postrzeganie kobiecości?
Margaret: Ja dopiero od niedawno mogę powiedzieć, że czuje się kobietą. Zarówno kobiecość, jak i cielesność to coś, co we mnie rozkwita. Wchodzę w to powoli, nieraz ze strachem czy onieśmieleniem. Cały czas staram się je w sobie odkrywać, bo niosą ze sobą ogromną moc. Tańczenie i machanie tyłkiem to również część procesu. Każda taka mała cegiełka pomaga mi odkrywać siebie. Dla mnie to ciało wciąż jeszcze jest pozakrywane, więc czasem staram się to robić pomimo jakichś moich wewnętrznych obaw.
Rosalie: Super jest to, że na tej kanapie siedzą trzy zupełnie różne kobiety. Różnorodność jest czymś bardzo ważnym, bo w ostatnich latach media społecznościowe dążą do pewnych ideałów. To wykańczające. To normalne, że się różnimy i właśnie na tym polega kobiecość. To coś, co mnie uderzyło przy mojej płycie „Ideal”. Miałam wtedy poczucie, że dopiero jak założysz kieckę i make-up, to ludzie widzą w tobie kobiecość. Kwestia ubioru dalej ma ogromne znaczenie. Myślę, że nasza trójka świetnie pokazuje, że kobiecość jest inna, różnorodna i niekoniecznie wiążę się z jednym kanonem. Mnie samej jest to bardzo potrzebne i myślę, że wielu osobom też.
Współcześnie młodzi ludzie bardzo wcześnie mają styczność z mediami społecznościowymi. To musi być bardzo, bardzo trudne.
Margaret: Te ciała się zmieniają. Warto to obserwować, ale nie powinno się tego oceniać, nawet przed samym samą. A żyjemy w czasach, w których trudno jest nie oceniać, jak wszyscy dookoła oceniają.
Brodka: Ja dość długo odkrywałam swoją kobiecość i różnie czułam się w różnych momentach mojego życia. Długo uciekałam od takiej typowej, sztampowej kobiecości. Zawsze byłam małą, drobną kobietą, więc na początku mojej kariery czułam, że męskie cechy i mniej kobiecy ubiór pomogą mi się przebić w świecie, w którym ktoś nie traktuje się poważnie. Na przekór uciekałam od mojej baby face. Myślę, że dopiero po trzydziestce nabrałam pewności siebie, w której ta kobiecość rozkwita i w której sama mogę decydować, czy chcę odsłonić ciało, czy założyć coś oversizowego i też czuć się super kobieco. Kobiecość jest czymś, do czego się dochodzi, a przynajmniej tak było w moim wypadku. Jest dojrzałością, wynikającą z doświadczeń życiowych. Akceptacją siebie i jakąś taką pewnością, czuciem się dobrze w swoim ciele.
Znalezienie balansu między poszukiwaniem kobiecości a chęcią bycia respektowanymi w naszych rolach to duże wyzwanie.
Rosalie: To chyba wynika też z uwarunkowań kulturowych. Z wiekiem orientujesz się, że to ty decydujesz, czym jest dla ciebie kobiecość. To zajmuje trochę czasu. Ja chyba dalej nie wiem, co to jest. To nie tak, że nagle mnie oświeciło i teraz jestem kobietą, czuję się najlepiej w swoim ciele, mogę wszystko. Nie jest tak, ale powątpiewanie też jest okej.
Brodka: Na pewno ważne jest, aby uciekać od stereotypów i szufladek. Od jakiegoś czasu coraz więcej mówi się o genderfluid, które powoduje, że jest miejsce na wszystko. Nic nie jest czarno-białe, dzięki czemu w przestrzeni publicznej jest więcej przestrzeni na podkreślanie inności oraz różnic między ludźmi. Trwająca debata publiczna pokazuje, że nie jesteśmy w stanie funkcjonować w takim czarno-białym świecie.
Jak dziś zdefiniowałybyście bycie sexy?
Brodka: Czasem idąc ulicą, widzę kobietę i gdy spoglądam jej w oczy, przez ułamek sekundy mogę poczuć jej pewność siebie i to, że ona czuje się ze sobą dobrze, choć niekoniecznie jest ubrana w coś kusego. Myślę, że jest to coś w oczach, sposobie poruszania, co powodu, że ta osoba jest świadoma siebie i czuje się ze sobą super.
Bardzo sexy jest również klip do „Błyszczę”. Tam to się dopiero sporo dzieje!
Rosalie: W klipie główną rolę odegrała Monia, która jako reżyserka zadbała o to, aby na planie panowała… seksualna atmosfera, jakkolwiek to brzmi (śmiech). Nie byłyśmy się i to było zajebiste. Na początku myślałam, że podczas sceny z bilardem serce wyskoczy mi z piersi. Po chwili okazało się, że z odpowiednimi ludźmi można poczuć się swobodnie. To coś, za co bardzo lubię klipy. Przekraczasz pewne granice i pozbywasz się oporów. Dużą rolę odegrał też choreograf Bartek Gąsior, który od początku przygotowywał z nami kwestie ruchowe. To dało mi dużo pewności siebie.
Margaret: Dalej myślę sobie o tej kobiecości. Ja na przykład mam tak, że kiedy mam gorszy dzień, to patrzę sobie na medialną Margaret. Nieraz maski nam pomagają. Wiem, że gdy będę miała gorszy dzień i potrzebowała zastrzyku pewności siebie, to spojrzę na naszą trójkę w „Błyszczę” i poczuję się zajebiście. Będę z tego czerpać, bo to jest trochę o przekraczaniu granic i wychodzeniu ze strefy komfortu. Czasem, gdy jestem w domu i brakuje mi pewności, bo cykl hormonalny jest nieubłagany, patrzę na siebie w teledyskach i myślę sobie: „Dobra, dzisiaj postaram się być jak ona”.
Monika, a jak to wyglądało z twojej perspektywy reżyserskiej? Z jakimi wyzwaniami musiałaś się zmierzyć?
Brodka: To był trudny plan, dwudniowy. Wyzwaniem było również to, że to nie był klip do mojej piosenki. Jesteśmy tam we trójkę i każda z nas jest inna. Zależało mi na podkreśleniu tej inności i stworzeniu spójnego świata, w którym każda z dziewczyn będzie czuła się artystka. Jestem artystką, więc wiem, że najlepszy efekt jest wtedy, kiedy robimy rzeczy, w które wierzymy. Wymagało to zaufania ze strony dziewczyn i wejścia w temat. Było wymagająco, bo wcielałyśmy się w różne role. Układy choreograficzne, scena z żywymi wężami, nauka tańca na róże. Ten cały ogromny multitasking był możliwy dzięki wspaniałej ekipie. Udało nam się zgromadzić najlepszych ludzi do tego projektu. Zarówno scenograf Michał Homer, jak i kostiumy Charlotte Tomaszewskiej. W zasadzie udało się zrealizować ten projekt tak, jak go sobie wymyśliłam, z czego jestem dumna.
Pogadajmy jeszcze o tym, co dzieje się u was solowo. Rosalie, wydałaś EP-kę z „NIE CIERPIĘ NIE” z Chloe Martini.
Rosalie: Było to duże wyzwanie, bo razem z Chloe postanowiłyśmy wyjść poza naszą strefę komfortu i postawić na dużo gitar. Są to dla nas nowe brzmienia, ale dzięki temu mam wrażenie, że odnalazłam nowe spojrzenie, nowy oddech. Cały czas sobie również działam. Niedawno wróciłam z Paryża, gdzie pracowałam z różnymi producentami nad EP-ką w ramach projektu Def Jam World Tour. To było bardzo fajne przeżycie, bo spędziliśmy 4 dni w Paryżu, robiąc muzę. Ja przede wszystkim czekam na lato i wspólne koncerty. To jest mój główny fokus.
Margaret: Wydałam album „Siniaki i cekiny”, któremu towarzyszyć będzie trasa. To lato jest mocno koncertowe. U mnie nastąpiła pod tym względem duża zmiana – mam o połowę większy zespół, dwa busy. To dla mnie duże przeżycia, bo nie muszę jechać o 6 rano, tylko mogę sobie pospać. No i gram nowy materiał!
Brodka: Kończymy trasę O.Sadza, czyli koncerty z dodatkową orkiestrą. Będzie też nowa płyta w tym roku. To bardzo specjalny projekt, który jest dla mnie bardzo ekscytujący. Później mam nadzieję, że trochę odpocznę, bo mam zawrotny rok. Tak jak wstałam w styczniu, tak od tej pory nie usiadłam. Dużo się dzieje.