Piątek: Mamy omamy, chyba się znamy...
Jako pierwszy przywitał nas niezawodny Taco Hemingway. To stało się festiwalową mantrą - po prostu Taco rozpoczął naszą letnią trasę koncertową i teraz z przytupem ją skończył. No, może prawie, bo nadchodzi warszawski ON AIR Festival, ale dla rapera krakowski koncert zakończył sezon. Dwukrotnie przekładana trasa ośmieliła nowe kawałki artysty, tak jak poprawiła koronę klasykom. I nie oczekiwaliśmy niczego wymyślniejszego - sztuczny charakter niepotrzebnych tancerek, efekty specjalne czy nadmuchane fajerwerki nie są tym, za co kochamy Filipa. W ten piątek nie leżeliśmy w wannie, choć o niej usłyszeliśmy. Taco przeprowadził nas przez wszystkie stacje warszawskiego metra, przypomniał nam o „Europie”i zapowiedział powrót do studia nagraniowego. To chyba przegoniło ciemne chmury, za co jesteśmy wdzięczni, bo w powietrzu czuliśmy zapowiedź ewakuacyjnej powtórki z tegorocznego Openera. Ave Filip!
Powietrze stało się cięższe na secie Julii Wieniawy. Może to dlatego, że znaleźliśmy się w tencie, a może po prostu mieliśmy omamy? Jedno jest pewne - Julka dała naprawdę strukturalizowane show. Wszystko stanowiło spójną całość, od magnetycznego makijażu, przez świetne stroje, po choreografię, której nie powstydziłaby się nawet nie jedna main pop girl zza oceanu. Nowy album Julki „Omamy” wybrzmiał konkretnie, z przytupem, a wizualizacje uzupełniały się nawzajem. Za niektóre teksty na krążku odpowiada Arek Kłusowski, więc głęboki liryzm nie powinien szokować. Oczywiście nie zdziwi nikogo fakt, że gdy wybrzmiało „Nie muszę”, wszyscy w tencie stracili głowy. Jasne, możesz psioczyć na materiał Wieniawy, ale i tak znasz tekst tego hymnu. Bo w końcu nic nas tak nie leczy jak to...
Po kilku piwach i paru potknięciach (tak, Michelle nałożyła ryzykowne buty) wpadliśmy na Lewisa Capaldiego. Można go lubić, można besztać za przesyt złamanego serca w utworach, ale przecież nie mogliśmy odpuścić „Someone You Loved” czy „Before You Go” na żywo. Album „Divinely Uninspired To A Hellish Extent”triumfował w 2019 roku, a każdy pop zasługuje na choćby minimalne uznanie. No, może oprócz „Despacito”... wtedy pop miał po prostu biegunkę.
Aby przedostać się na koncert Kacperczyków, trzeba było użyć łokci. Nasza festiwalowa ekipa powiększyła się o Olę Charzewską, KMAG-ową business manager, i redaktorkę prowadzącą online Agnieszkę Sielańczyk, więc tych łokci trochę mieliśmy. Cóż, musieliśmy mieć, bo znaleźliśmy się pod sceną. Nie mogło być inaczej – „Brejdaków”nie wypada recytować gdzieś tam z tyłu. Kraków stał się nagle miastem wielu pereł, a kto nie skakał, nie wiem, czy wyszedł cało. W końcu „Kryzys Wieku Wczesnego”opanował cały tent. A i na mainie na pewno dałby radę bez większego problemu. Może w przyszłości to się uda i tego właśnie chłopakom życzymy, żeby jak Future zapanowali sceną główną. No, może z większym zaangażowaniem niż w zwyczaju ma amerykański raper, ale zawsze. Future zrobił swoje, zatrząsł deskami KLF i zapoczątkował kilka prób pogo. Niektóre bardziej udane, niektóre mniej, ale nie o to chodzi. Future wie, dlaczego stoi na scenie i gdzie jest jego miejsce.
Jakie to uczucie, gdy ostatkami sił postanowiliśmy iść na Okiego? Cudowne! Oki i jego PRODUKT47totalnie zdominowali tegoroczne wakacje i nie mogło być lepiej. Na żywo materiał z płyty żyje swoim życiem, jakby wersje testowe i kolejne numery stanowiły jedynie przedsmak. Energia na scenie nigdy u Okiego nie gaśnie, a te wszystkie plotki, które słyszycie na temat jego występów na żywo, to najczystsza prawda! Jeżyk jest w formie i nie bierze jeńców.
Sobota: Popowe powerpuffs
Drugiego dnia byliśmy przygotowani na trzy performerki. Gdzieś tam z tyłu głowy świtał jeszcze White 2115, ale laski tym razem zdominowały line-up. Pierwsza na scenie lśniła Anne-Marie. Brytyjka oczarowała publiczność, w tym oczywiście nas. „Kiss My (Uh Oh)” wybrzmiało jednym chórkiem, a jakby tego było mało, na prośbę fanów Anne-Marie napiła się na scenie wódki, robiąc przy tym przeuroczy grymas. Nie da się nie kochać tej kobiety, zresztą tak jak Halsey, która wparowała na scenę tuż po występie pop-princess Avy Max. Nawiasem mówiąc, „Kings & Queens”wbrew pozorom na żywo daje to, co ma dać. Zwieńczeniem KLF okazała się jednak królowa Halsey. Dawno nie widziałem tak żywego kontaktu z publicznością, tak zjednoczonego, a zarazem nieprzesłodzonego. She's not a woman, she's a god - coś w tym jest. Halsey rozochociła w słuchaczach miłość do samych siebie, pokorę, ale i nadzieję na wyjście z najobrzydliwszych sytuacji. Przy otwierającym koncert „Nightmare”miałem ciary jak stąd do Częstochowy. A to przecież dość daleko. Utwór dla kobiet, ale nie kobiecy. Uniwersalny w swojej mocy i sile przekazu. Halsey, wpadaj do nas jak najczęściej!
tekst: Bartłomiej Warowny, fot. Instagram Kraków Live Festival, Alter Art