Łukasz Jasiukowicz to fotograf młodego pokolenia, którego polska sztuka bardzo potrzebowała. Samouk i innowator, zmęczony patrzeniem na podobne zdjęcia, pragnący tworzyć prace „antymodowe”, by "pokazać samemu sobie środkowy palec". Swoją przygodę za obiektywem rozpoczął w Londynie. Zajmuje się wieloma projektami na pograniczu różnych mediów, które ukazują świat z nieznanej dotąd perspektywy. Specjalnie dla nas przygotował intrygującą sesje, która pod pozorami zgrzebności, ukazuje niekonwencjonalną wizję otaczającej nas rzeczywistości.
Kreujesz w jakiś sposób swoje sesje zdjęciowe czy dajesz ekipie wolną rękę?
Nie wymyślam nigdy zdjęć przed sesją i rzadko tworzę moodboardy. Nawet jeśli mam jakieś pomysły, to zazwyczaj w trakcie pracy improwizuję. Wszystkie zdjęcia, które do tej pory zrobiłem, nabierały znaczenia dopiero po jakimś czasie – próbuję zamknąć w nich klimat, który stworzył się podczas sesji, co z kolei tworzy z tych obrazków formę osobistego pamiętnika.
Jakie twoim zdaniem są największe wyzwania w pracy fotografa?
Dla mnie najważniejsze jest to, żeby poprowadzić sesję w odpowiedni sposób. By osoby biorące w niej udział zaczęły sobie ufać i cieszyły z tego, że robimy wspólny projekt. Zdarzyły mi się sesje, które kompletnie się nie kleiły. Modele przychodzili na zasadzie „zróbmy to i z głowy”, a nie w celu fajnego spędzenia czasu, poznania się i dobrej zabawy. Jeśli te warunki są spełnione, zdjęcia niosą ze sobą znacznie większą wartość. Oprócz tego, nie chcę zamykać się na konkretny styl – moje inspiracje i nastroje ciągle się zmieniają, więc nie wyobrażam sobie tkwić w jednej estetyce. Kiedyś walczyłem z tymi ciągłymi wahaniami, teraz je zupełnie akceptuję i próbuję przekuć w różnorodne działania.
Kolejne sesje to też całkowicie nowe ekipy.
Czasem mają wpływ na moją twórczość. Momentami im ulegam, dostosowuję się do modela, ubrań czy miejsca, w którym odbywa się sesja. Cieszę się, że mam możliwość spędzenia czasu z tak świetnymi ludźmi, to dla mnie najważniejszy cel fotografii – stworzenie okazji do poznania ciekawych osób. Zawsze po sesji przychodzi moment, w którym biorę głęboki oddech i jestem szczęśliwy, że wszystko się udało. Fascynuje mnie ta różnorodność we współpracy.
Pracowałeś też w Berlinie i Londynie. Są według ciebie jakieś znaczące różnice pomiędzy pracą w Polsce, a za granicą?
Mam wrażenie, że ludzie są bardziej otwarci. Kiedy mieszkałem przez rok w Londynie, poznałem wielu inspirujących fotografów o odmiennej mentalności. To właśnie oni natchnęli mnie do zdjęć, które początkowo robiłem tylko i wyłącznie za granicą. W naszym kraju zacząłem pracować dopiero rok temu.
Co jeszcze inspiruje cię do robienia zdjęć?
To, że jest to trudne zadanie i trzeba się przełamać. Nawet jeśli nie jesteś pewny, co robić, i nic nie zaplanowałeś a priori, najlepiej przyjąć formę „fake it till you make it”. Oprócz tego jestem już zmęczony wiecznym patrzeniem na podobne zdjęcia, na te same motywy, na kiszenie się w tym samym klimacie. Mam ochotę zrobić coś na przekór sobie i swoim własnym oczekiwaniom wobec siebie, zrobić coś „antymodowego”, dzięki czemu pokażę sam sobie środkowy palec. Na przykład sesja ilustrująca ten wywiad, była dla mnie zupełnie oczyszczająca – przez dłuższy czas zdjęcia zaczęły kojarzyć mi się z wielkim stresem i cieszę się, że znowu mogę je traktować jak miłe wyzwanie. Nie chcę czuć, że każda sesja waży pięć ton – nabieram powoli dystansu i chcę czuć, że każde zdjęcie waży pięć gram.
Przyłapano cię kiedyś na „fake it till you make it”, o którym wspominasz?
Tak, na jednej z moich ostatnich sesji… ale już uczę się ufać samemu sobie. Po każdej sesji zawsze wracałem do domu i wszystkim opowiadałem, jak bardzo mi się nie poszczęściło. Teraz tego unikam, bo później, gdy patrzę na zdjęcia, widzę zupełnie nowe rzeczy, i sesja sama skleja się w spójną całość, którą potrafię docenić – szczególnie ze względu na to, że jakaś błaha myśl wywołała konkretne twórcze, realne działanie wielu osób. To dosyć niezwykłe.
Dużo zmieniło się od twojej pierwszej sesji?
Nie boję się przerabiania zdjęć i tego, że komuś mogą się nie spodobać, nawet początkowo mi samemu. Nie chcę, żeby mój wrodzony perfekcjonizm mnie hamował i chcę go zacząć zręcznie używać. Fotografia to więc forma terapii, treningu swojej umiejętności „ogarniania”.
Studiowałeś coś związanego z fotografią?
Studiowałem filologię angielską, tłumaczenia medyczne… zdjęcia były oderwaniem się od klimatu szkoły, a jeśli chodzi o mój warsztat, to wszystkiego nauczyłem się sam i kreatywne rzeczy robię zupełnie intuicyjnie. Często czuję kompleks, że tak mało wiem o sztuce.
Fotografia jest tym, czym już zawsze chcesz się zajmować?
Coraz częściej łapię się na myśli, że świat jest tak zalany obrazkami, że nie ma sensu dokładać do niego kolejnych, ale przyjemność, jaką sprawia mi wychodzenie ze strefy komfortu, jak otworzyło mnie to na ludzi, jakie pole do rozwoju daje, jest nie do opisania. To nie tylko ładne obrazki, ale przełamywanie stresu, organizacja i relacja międzyludzka, która działa tu i teraz, stanowi formę medytacji. Poza zdjęciami ostatnio zajmuję się też bardziej artystycznymi projektami na pograniczu wielu mediów.
W tym roku światło dzienne ujrzał twój projekt "Hotel Cisza". Skąd ten pomysł i co chcesz nim przekazać?
Nigdy nie rozumiałem poezji – była dla mnie zbyt abstrakcyjna i zwyczajnie nudna. W momencie, gdy nabrała bardziej performatywnego charakteru, zacząłem ją doceniać. Chciałem też wykorzystać motyw cybertwarzy, awatarów, i jakoś zlepić w całość inne rzeczy które robię – wideo, muzykę, tworzenie narracji. Wybrałem hotel, bo jest to miejsce, w którym najbardziej lubię spędzać czas. Każdy hotel jest jak inny świat, bardzo intymny, nieważne czy pięciogwiazdkowy, czy rudera. Przy okazji ostatniej kampanii dla Local Heroes, oprócz współpracy z fantastycznymi ludźmi, najbardziej cieszyło mnie, że będę mógł spędzić samotną noc w scenografii sesji – cudownym dwugwiazdkowym hotelu na warszawskiej Pradze. Jeśli chodzi o Hotel Ciszę, pierwotnie miały ukazywać się tam medytacje, które napisałem ukradkiem na chusteczkach podczas pobytu na Vipassanie, ale chyba wolę wybór tematów pozostawić hotelowym gościom odwiedzającym każdy odcinek, zobaczymy jak dzięki nim dalej potoczy się ten projekt.
Jaki masz pomysł na przyszłość?
Chciałbym do swoich zdjęć wprowadzić pewną symbolikę, która będzie przedstawiać to, co czuję. Pokazywać, co mnie pali i uszczęśliwia, w bardziej przemyślany sposób. Zatrzymać odbiorców na dłużej niż 5 sekund. Iść bardziej pod górkę, postawić się w jak najbardziej różnorodnych sytuacjach. Pisać, grać, tworzyć dalej wideo i przede wszystkim starać się być najgłupszą osobą w pokoju, bo to właśnie przebywanie z najbardziej inspirującymi ludźmi rozwija najbardziej.