"Piosenka musi posiadać tekst". Polscy muzycy mówią o sztuce pisania tekstów piosenek
Autor: Karol Owczarek
29-12-2017


Dyskutujemy z Natalią Przybysz, Vieniem, Radkiem Łukasiewiczem i Marcinem Staniszewskim
Przeczytaj takze
/Materiał pochodzi z K MAG #81/
/tekst: Karol Owczarek/
/foto: Łukasz Dziewic/
Wszyscy tutaj jesteście cenionymi muzykami, ale też autorami tekstów piosenek, piszecie zarówno dla siebie, jak i dla innych artystów. Czym jest dla was udany tekst?
Radek Łukasiewicz: To, co uważamy za udany tekst, jest bardzo subiektywne. Nie wiadomo, jakie kryterium przyjąć – ma być przede wszystkim chwytliwy, zrozumiały i podobać się ludziom czy przede wszystkim ja mam się z nim dobrze czuć?
Natalia Przybysz: Może się nie podobać autorowi, ale silnie oddziaływać na odbiorców.
Vienio: Tekst może być beznadziejny, a wszyscy go śpiewają. Im jest łatwiejszy, tym ma większe szanse na dotarcie do mas. Muzyka popularna nie zawiera raczej treści ambitnych, tylko wersy w stylu „on kochał ją, ona jego”.
NP: Trzeba umieć to zrównoważyć. Tak, by trafić do ludzi, a jednocześnie dać im trochę kontaktu z poezją, z czymś bardziej wysmakowanym i oderwanym.
Marcin Staniszewski: Dla mnie tekst musi być o czymś, mieć jakiś temat. To jednak nie takie łatwe, bo znalezienie tematu fajnego, sensownego i niebanalnego to istna mordęga. Samo pisanie idzie mi błyskawicznie – jestem typem człowieka, który ma biegunkę skojarzeniową. Gdy już wpadnę na jakiś temat, siadam do biurka i wpadam w twórczy szał. Później wybieram tylko najlepsze frazy – ten etap nazywam eliminacją żenady. Jeżeli czytam tekst i w którymś momencie czuję się choć odrobinę zażenowany, to znaczy, że trzeba coś z tym zrobić.
NP: W moim procesie twórczym też występuje etap eliminacji żenady.
V: Marcin ma biegunkę, a ja mam raczej zatwardzenie. Wolę nie napisać, zastanowić się przez jeden dzień, a później coś dopisać. Gdy stawiam kropkę na końcu tekstu, to nie ma już u mnie poprawek. Czasem tylko wykreślam lub dodaję słowa w rodzaju „tak/nie”, żeby było rytmiczniej i żebym nie musiał robić, jak ja to nazywam, „liroyówek”, czyli przyspieszać tempa z dupy, bo w wersie jest za dużo lub za mało słów.
RŁ: Wow, „liroyówka” to świetne określenie! [słowo „liroyówka” wywołało duże rozbawienie wśród rozmówców, może również dlatego, że autor piosenki „Jebać mi się chce” jest obecnie posłem na Sejm RP]
V: To bywa uznawane za styl. Na przykład Grubson często przyspiesza tempo wersów, żeby się zmieścić we frazie, ale u niego jest to świadoma decyzja. Gorzej, jeśli wynika to z nieumiejętnie napisanego tekstu.
RŁ: Najbardziej cenię teksty proste, ale nie banalne. Dla mnie tekst piosenki powinien być komunikatywny, ale przy tym zaskakiwać pomysłowością, metaforyką i stanowić jakiś nowy wkład w język polski. Weźmy taką Osiecką. Napisała „Małgośkę” albo „Czy te oczy mogą kłamać”, w których znajdziemy dużo wysublimowanych fraz i nieoczywistych obrazów, a jednocześnie są w pełni zrozumiałe. To dla mnie taki ideał, jeśli chodzi o sposób pisania tekstów piosenek – nieoczywistościami stworzyć spójną i klarowną wypowiedź.
V: Niektórzy zarzucają Grabażowi z Pidżamy Porno, że jest grafomanem, a według mnie to genialny tekściarz, który ma znakomite metafory, jak na przykład „Dzień dobry, kocham cię, już posmarowałem tobą chleb”.
RŁ: Akurat tą chlebową frazą mi też zaimponował.
Łączy was to, że wasze teksty są szczere i autentyczne. Stawiacie raczej na stronę osobistą, indywidualną, chcecie być w zgodzie ze swoim tekstem. Na przykład ostatni album Natalii, „Prąd”, jest ciekawym przypadkiem. Opisuje historie z jej życia słowami takimi jak orgazm czy biust, co nie zdarza się zbyt często polskim wokalistkom popowym.
V: Moim zdaniem dużo kobiet pisze teksty o orgazmach.
MS: Właśnie chyba nie.
Nie kojarzę ich zbyt dużo.
MS: U nas jest kłopot ze sferą intymną w tekstach. Słuchając twojej płyty, Natalia, uświadomiłem sobie, że to właściwie pierwszy głos kobiety z mojego pokolenia, która napisała o tych rzeczach tak, że nie czuję się zażenowany.
NP: To dzięki temu, że stosuję wspomnianą już eliminację żenady.
MS: Słuchając większości polskich wokalistek, mam wrażenie, że pierdolą totalne kocopoły. Stosują watę słowną, która nic nie znaczy. Zadaję sobie wtedy pytanie: „Co one ćpały?”.
V: Właśnie nic nie ćpały i w tym tkwi problem. Może gdyby te dziewczyny poleciały w grzyby, to by się otworzyły, a tak są pozamykane. U nich ewentualnie pojawiają się tylko alkohol i papierosy.
MS: Może powinien istnieć narodowy program zachęcający dziewczyny do narkotyków… Ale tak na poważnie – umieć się odsłonić, ze swoich problemów, obsesji i fascynacji zrobić wartość dodaną, ze swojego postrzegania spraw intymnych i osobistych stworzyć jakąś prawdę uniwersalną, która trafi do ludzi i ich poruszy to wielka sztuka. Tym jest dla mnie pisanie tekstów – przenoszeniem własnych obserwacji na poziom ogólny. Tak, by inni mogli nas zrozumieć i się z tym utożsamiać. Czasami dostaje maile od fanów – co prawda nie jest ich zbyt wielu, ale jednak dostaję – na przykład jakaś dziewczyna, wyznaje mi, że napisałem tekst piosenki, którą chciałaby stworzyć sama, ale nie potrafi. To dla mnie największy komplement na świecie. To znaczy, że jako artysta zrobiłem coś dobrego.
V: Do mnie zadzwoniła kiedyś Ania Dąbrowska i powiedziała, że się popłakała po mojej piosence „Nowe bloki”, mówiącej o przejściu od otwartych podwórek do grodzonych osiedli. Ale ok – tekst jest ważny, musi jednak towarzyszyć mu muzyka podkreślająca przekazywane emocje i unosząca go wyżej.
MS: Mam taki problem, że zawsze dużo czasu i kasy poświęcam na dopieszczanie muzyki, a na koniec słyszę od znajomych albo czytam w recenzjach, że fajny tekst. Nikt nigdy nie odnosi się do warstwy instrumentalnej.
To chyba dobrze, gdy tekst jest tak dobry, że mógłby funkcjonować bez muzyki. To duży sukces jego autora.
V: Tu muszę się pochwalić – teksty Molesty są wydrukowane w podręcznikach do liceum i młodzież analizuje je jako poezję.
MS: Ale to się zmieni – mamy w końcu „dobrą zmianę”.
NP: Moje teksty nie są autonomiczne i w ogóle nie nadają się do tego, żeby je ktoś zarapował albo deklamował. Wymyślam je śpiewając, od razu pod konkretną melodię. To są naczynia połączone. Bez muzyki, jedynie czytane, brzmią źle. Kiedyś poszłam do TVP Kultura do Hali Odlotów i prowadząca ten program Katarzyna Janowska zaczęła przy mnie czytać poważnym tonem tekst piosenki „Nie będę twoją laleczką” z książeczki dołączonej do płyty – nie mogłam tego wytrzymać.
V: Ale to byłoby ciekawe, gdyby twój tekst zaczął czytać na przykład operator dźwigu albo pani z mięsnego deklamowała tekst Roberta Brylewskiego. Taki kontrast by mnie fascynował.
MS: Kiedyś Christopher Walken czytał piosenkę Lady Gagi „Poker Face”. Siedział w fotelu i spokojnym głosem, z namaszczeniem, recytował jej frazy, to było ciekawe.
V: Niedawno miał premierę projekt „Albo inaczej”, w którym pod muzykę jazzową zaaranżowano teksty raperów i wykonywali je starsi wokaliści, tacy jak Zbigniew Wodecki czy Ewa Bem. Świetnie to wyszło.
NP: Rapowy tekst ma więcej kontentu, można z nim później zrobić różne rzeczy.
RŁ: Większość tekstów piosenek to oddzielny gatunek, ściśle sprzęgnięty z konkretną muzyką. Tekst piosenki nie musi wytrzymywać na papierze, to nie jest to jego podstawowa funkcja. Czasem coś na papierze może wydawać się banalne i śmieszne, ale jak się to zaśpiewa, okazuje się, że ma w sobie jakąś głębię, bo dochodzi brzmienie i melodia.
Radek, piszesz głównie dla innych artystów – w Pustkach dla Basi Wrońskiej, twojego autorstwa jest między innymi część tekstów Brodki. Jak przemycasz swoją wrażliwość w tych tekstach? Dużo myślisz o osobie, która będzie to wykonywała? Czy ma to być oderwane od ciebie, czy też twoje?
RŁ: Przede wszystkim myślę o osobie, która będzie to wykonywała.
MS: Zależy też, ile płaci…
RŁ: To rzeczywiście specyficzna sytuacja, bo większość wokalistów sama pisze sobie teksty. Szczególnie w rapie. Nie wyobrażam sobie, że jest ktoś, u kogo zamawiasz tekst. To się chyba nie zdarza.
V: W hip-hopie też istnieje copywriting. Podobno młodzi raperzy piszą teksty dla Jaya-Z, ponieważ on nie ma na to czasu – na przykład robi perfumy.
NP: Za to perfumy naprawdę są zrobione przez Jaya-Z…
RŁ: To są jakieś patologie i szczególne przypadki. W innych gatunkach niż rap część wokalistów zamawia teksty. Ja wykonuję dziesięć procent tekstów, które napisałem. Głównie śpiewa je Basia Wrońska, ale też Brodka czy Artur Rojek. Ostatnio kopnął mnie zaszczyt i mój tekst zaśpiewała koleżanka obok, czyli Natalia, która zwykle wykonuje własne teksty.
NP: To efekt moich dawnych kontaktów z hip-hopem. Sama piszę sobie teksty, ale też nigdy nie napisałam dla kogoś innego. Jak jest dobry, to sama śpiewam.
RŁ: Przez to, że Basia w Pustkach śpiewa głównie moje teksty, zdobyłem umiejętność wczuwania się i pisania dla innych. Musiałem się tego nauczyć i umieć dogadać się z Basią, żeby wierzyła w to, co śpiewa.
NP: Moja córka uwielbia waszą płytę „Safari”. Szczególnie piosenkę „Miłość i papierosy”, co mnie trochę martwi…
RŁ: To akurat tekst Basi – rzadko pisze, ale miewa takie świetne strzały.
NP: „Dzieli nas wszystko, łączy miłość i papierosy” – moja córka śpiewa to w przedszkolu.
Dzieci w przedszkolach śpiewają znacznie gorsze rzeczy…
NP: Ja śpiewałam „Bo we mnie jest seks” u sióstr zakonnych…
RŁ: Nie piszę dużo dla innych ludzi. Robię to tylko dla osób, których emocje jestem w stanie wyczuć i z którymi mamy podobny przelot mentalny. Ostatnio napisałem dwa utwory dla debiutanta, Piotrka Zioły. Zupełnie go nie znałem, musieliśmy więc pogadać dwie godziny na Skypie, żeby w ogóle się zajarzyć. A w przypadku kilku innych bardzo znanych osób, które poprosiły mnie o tekst, po dłuższej rozmowie stwierdziłem, że nie dam rady, że to jest łapanie się lewą ręką za prawe ucho za plecami. Nie jestem tekściarzem uniwersalnym, nie napiszę dla każdego. Wolę być w zgodzie ze sobą.
MS: Często jest tak, że ktoś dzwoni i mówi: „Podoba mi się to, co robisz. Napisz dla mnie”. Ty mu to wysyłasz, a on: „No tak, ale to nie jest moje”. I się wkurzasz. Jak ktoś sam się zgłasza, to powinien wiedzieć, czego się spodziewać. Potem walczysz przez kilka tygodni, naginasz się, robisz coś wbrew sobie i wbrew drugiej osobie, a w efekcie wychodzi jakiś tekstowy Frankenstein.
NP: Wiecie, co jest najgorsze? Dla mnie najgorsze jest zjawisko „rybek”. Polega ono na tym, że wokaliści wymyślają piosenkę – to znaczy dostają bit i nagrywają do niego nieartykułowane dźwięki, takie różne „yyoooeeyysssyy” – i potem nikt nie jest w stanie napisać do tego tekstu. Tak, żeby to się kleiło i pasowało. Z tych odruchowo robionych „rybek” ktoś w końcu próbuje coś zrobić i pisze tekst po angielsku, bo tak jest łatwiej. Angielskie teksty w polskich zespołach często powstają po „rybkach”.
RŁ: Tak. Pojawia się jakieś słowo-klucz, na przykład „taxi”, i o tym jest potem ta piosenka.
NP: Od razu jest to też tytuł piosenki albo całej płyty.
Język angielski stanowi odwieczny problem polskich wokalistów. Można by o tym pisać książki. W jednym z wywiadów Radek powiedział, że nie słyszał polskiego zespołu, który śpiewałby po angielsku i miał jakiś przekaz. Podtrzymujesz to?
RŁ: Nieprawda. Słyszałem – Paula i Karol. Wiadomo, o co im chodzi, ich teksty są naprawdę dobre i spójne, ale to wynika z tego, że mają odpowiednie narzędzia, bo Paula jest pół-Kanadyjką. Podobnie Ola Bilińska, śpiewająca w Bye Bye Butterfly i wielu innych projektach – śpiewa po angielsku, bo z wykształcenia jest tłumaczką poezji. Uważam po prostu, że każdy powinien pisać w języku, w którym jest w stanie przekazać to, co ma do powiedzenia.
NP: W którym śni…
RŁ: W którym jest w stanie składać myśli. To nie ulega wątpliwości. Chyba wszyscy się zgodzimy, że dziewięćdziesiąt procent angielskich tekstów, śpiewanych przez polskich artystów to koszmarki. Ideologicznie mam taki problem, że dla mnie muzyka – powiedzmy – rockowa, musi nieść jakiś przekaz, to jest muzyka buntu. Byłoby dziwne, gdybym do moich kolegów, w moim kraju, próbował ten przekaz nadać w obcym języku. Wtedy wyszedłby jakiś cover. Jest koncert, jestem wkurwiony i krzyczę: „I’m so pissed…”
MS: Niektórzy zakładają sobie prezerwatywę z języka angielskiego po prostu.
RŁ: No właśnie! Nie jest dla mnie wymówką, że wszyscy w Polsce mówią po angielsku, bo po pierwsze nie mówią, a po drugie… Nie, nie mam zamiaru robić tu jakiejś krucjaty.
MS: Ale rób, na Boga!
RŁ: Moje związki emocjonalne z polskimi piosenkami, nawet gorszymi, zawsze będą silniejsze niż z piosenkami w obcym języku. To jest inne zaangażowanie. Nawet jak słuchasz „Baśki” Wilków, choć nie jest to tekst najwyższych lotów, to przynajmniej wiesz, o co tam chodzi, trochę cię to bawi, trochę żenuje, ale coś wywołuje. A gdybyś słuchał takiego tekstu po angielsku, raczej niczego byś nie poczuł.
MS: Nawet jak ktoś napisze coś dobrego po angielsku, to możemy tego nie wyłapać, bo jesteśmy znieczuleni na ten język.
NP: Ale słuchasz Nicka Cave’a i stwierdzasz: „Wow, to jest tekst”.
RŁ: Bo to jest jedna całość. Ten człowiek naprawdę myśli o tym, o czym śpiewa. Muzyką i tekstami masz robić rozpierdol? Rób to w języku, w którym będziesz potrafił to zrobić i który zrozumieją ludzie na twoim podwórku. Nie mówię o chilloucie czy electropopie – tutaj angielski pasuje. Są gatunki, w których przekaz nie jest tak istotny. Ale są też gatunki, w których nie da się udawać, na przykład nie ma chyba w Polsce rapera piszącego teksty po angielsku.
V: Był jeden we Wrocławiu, ale to się źle skończyło. Zgadzam się z tobą. Podróżując po obcym mieście, nieraz się zastanawiam, ile czasu zajęłoby mi poznanie go od piwnicy do strychu. Na tyle, żebym mógł poczuć, że to moje miasto, że jestem w nim bezpieczny i mogę opisać, co się tu dzieje. Boję się każdego obcego miasta, tylko u siebie czuję się bezpiecznie. Tak samo jest z moim językiem – tylko w polskim czuję się komfortowo, bo, jak pisał Słowacki, „chodzi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”.
RŁ: Czasem ktoś nie daje rady napisać po polsku czegoś sensownego i sięga po angielski, bo wydaje mu się, że w tym języku wszystko przejdzie.
MS: To pójście na skróty i wyeliminowanie etapu żenady. W angielskim nie ma żenady.
RŁ: Wykonywanie piosenki jest jak ściągnięcie gaci – patrzcie, to są moje genitalia. Śpiewając po angielsku, też ściągasz gacie, ale pod spodem są kolejne gacie.
MS: Tylko po polsku ściągamy gacie!
RŁ: Brzmi to jak fundamentalizm, ale coś w tym jest.
NP: Zwykle ktoś pisze i śpiewa po angielsku, bo ma to być przeznaczone na zagraniczny rynek. Można mieć inny akcent, ale to, moim zdaniem, akurat nie jest problem.
RŁ: Na przykład Björk i Fever Ray na tym jadą i to jest super. Ja im wierzę.
Część rodzimych artystów nagrywających po angielsku wychodzi z założenia, że jeśli będą śpiewali tylko po polsku, to nigdy nie wyjdą z tego podwórka.
RŁ: Jeżeli działasz na polskim podwórku, to i tak z niego nie wyjdziesz. Żeby zrobić gdzieś karierę, trzeba wyjechać do obcego miejsca i tam zamieszkać. Musisz pograć w pubach za darmo przez rok, drugi, trzeci i czekać, aż ktoś cię zauważy i tak dalej.
Co roku mówi się, że mamy nowy produkt eksportowy, który ma zawojować świat, ale jakoś na razie nikomu się to nie udało.
RŁ: Z Pustkami byliśmy dwa razy zaproszeni do USA na wielki, prestiżowy festiwal muzyki niezależnej SXSW. Ale oprócz super przygody, ciekawych doświadczeń i obserwacji nic więcej z tego nie wynikło. Na takim festiwalu grają tysiące zespołów z całego świata. Dla kogoś, kto pojawi się tam raz czy dwa, nie oznacza to raczej żadnej kariery zagranicznej.
V: Nasi deathmetalowcy robią kariery na Zachodzie. Tylko że to specyficzna subkultura – media ich bojkotują, więc wytworzyli własne środki komunikacji i promocji.
W obrębie dawnego Sistars zaistniała różnica w kwestii języka – Paulina, czyli Rita Pax, chce śpiewać tylko po angielsku, ty zaś wolisz polski.
NP: Rzeczywiście mamy z siostrą konflikt na tle językowym. Po Sistars chciałyśmy zrobić nowy projekt, założyłyśmy nawet zespół Archeo, ale ja nie mogłam udźwignąć tego, że mam śpiewać po angielsku, ona z kolei tego, że ja chcę po polsku. Nagrałyśmy jedną piosenkę z polskim tekstem, „Leki”. Po niej Paulina wyznała, że ją to męczy. Zresztą nawet ostatnio znowu z nią o tym gadałam, dopytywałam, dlaczego tak się dzieje. W kolejnych wywiadach mówię: „Proszę coś zrobić z Pauliną, przekonać ją, ja chcę z nią śpiewać!”.
Pisanie tekstów piosenek bywa też dochodowym zajęciem – na przykład Radek za teksty dla Brodki po sukcesie „Grandy” zjeździł pół świata.
MS: Wyznaj swoje grzechy, bogaczu!
RŁ: Pisanie tekstów dla innych jest intratne, gdy mówimy o naprawdę dużym hicie, często puszczanym przez stacje radiowe. Z Brodką miałem o tyle dobre strzały i szczęście, że akurat wszystkie single były mojego autorstwa. Napisałem pięć tekstów, a na płycie łącznie jest dziesięć.
V: Ładnie trafiłeś…
RŁ: Ale żadna z tych piosenek nie była grana przez RMF czy Radio ZET, bo uznano, że to niełatwy album. Niby mój taki pierwszy większy sukces, powiedzmy – „komercyjny”, ale z drugiej strony to nie był kaliber choćby Dawida Podsiadły, którego grali wszyscy. Dzięki „Grandzie” pierwszy raz w życiu mogłem pojechać na dwumiesięczne wakacje gdzieś dalej, ale bez przesady z tą kasą.
Jakie macie zdanie o dzisiejszym polskim tekściarstwie? Wydaje mi się, że nie jest źle, przynajmniej w niszach.
RŁ: Istnieje grupa ludzi, którzy się bardzo starają i zależy im na tym, żeby powiedzieć coś o swoich emocjach czy obserwacjach rzeczywistości. Funkcjonuję w świecie szeroko pojętej muzyki rockowej, ale słucham też rapu i mam masę swoich ulubieńców. Rapowa swoboda jest dla mnie dużą inspiracją w pisaniu piosenek.
NP: Ja lubię grupę „raperek” z Poznania, Cipedrapskuad. Mają świetne, absurdalne teksty, na przykład „pierdzę na chleb”. Polecam.
MS: Najlepiej!
V: Fajnie, fajnie. Ale rozmawiamy w gronie osób, które tworzą niszowatą muzykę, biorąc pod uwagę tak zwany udział w rynku. Prawda jest taka, że na scenie jest osiemdziesiąt pięć procent gówna i piętnaście procent rzeczy wartościowych, w których o coś chodzi. Między sobą możemy się chwalić, że robimy ambitną muzykę, ale pamiętajmy, że jesteśmy malutkim wycinkiem show-biznesu.
MS: Tak było zawsze. Zawsze istniała muzyka mainstreamowa, gówniana, tworzona, żeby hajs się zgadzał. NP: Wydaje mi się, że nie zawsze. Kultura słowa znajdowała się kiedyś na wyższym poziomie, nie mieliśmy takiej dostępności, łatwości w tworzeniu, więc mniej było złych rzeczy. Kaczmarski i Młynarski – taki był mainstream. Teksty pisali specjaliści w tym fachu.
RŁ: Wystarczy posłuchać pierwszej płyty Lady Pank – ile tam było genialnych numerów ze słowami Andrzeja Mogielnickiego. Na jednej płycie koleżka napisał „Mniej niż zero”, „Zamki na piasku”, „Kryzysową narzeczoną”, „Fabrykę małp”… Wszystko to zrobił jeden człowiek, który napisał potem jeszcze milion innych rzeczy. To fenomenalne.
NP: Z jednej strony super, że wszyscy mogą pisać i publikować swoją twórczość, bo w ten sposób można wyłonić dużo perełek, ale z drugiej strony przez to wylewa się też fala bezsensownego szlamu. Nie traktuje się już piosenek z namaszczeniem, tylko pisze jedna za drugą.
RŁ: Czasem do mainstreamu wejdzie coś wartościowego. Ostatnio z okna w bloku na Woli, gdzie mieszkam, usłyszałem głośno puszczoną piosenkę Jamala, „Peron”, którą uważam za niezły utwór z sensownym tekstem. Jeśli coś leci z okna na Woli, to znaczy, że jest w mainstreamie, więc ucieszyłem się, że to akurat ten kawałek. On dotarł do ludzi.
V: Prawda jest taka, że tylko największe wytwórnie podpisują kontrakty z radiami o wejście na playlisty.
Nie zależy to od dobrego tekstu i walorów artystycznych, ale od umowy dyrektora wytwórni z radiem. Następną rozmowę można by zrobić o kulisach sławy polskiego show-biznesu.
NP: Teraz na pierwszym miejscu listy przebojów Trójki jest utwór Marii Peszek, ale go nie puszczają. To też ciekawe zjawisko. Ludzie masowo głosują na tę piosenkę, ale z przyczyn cenzuralnych to nie leci.
MS: Hymn lewaków, to nie puszczają.
NP: Maria Peszek ma swoją armię fanów, wręcz wyznawców, którzy zalewają radio głosami, więc może też nie do końca to wina samego radia.
MS: Jakoś tak bez puenty kończymy. Gdzie jest puenta?!
RŁ: Może poobrażajmy naszych kolegów i koleżanki z branży. Wymieńmy najgorsze teksty ever!
V: Zróbmy odwrotnie – niech każdy wskaże tekściarzy, których najbardziej ceni. Zamiast hejtu, skończmy lovem.
NP: Dla mnie Osiecka, Przybora i Nosowska.
MS: Z bardziej współczesnych – Pablopavo, Ten Typ Mes i Łona. Radek pisze bardzo dobre teksty i to nie jest wazelina…
RŁ: Ale bez takich… Nie nie będę wymieniał tutaj obecnych, ale z odkrytych w ciągu ostatnich lat młodych, ciekawych polskich tekściarzy cenię Michała Sufina – improwizatora z Klubu Komediowego, piszącego piosenki do spektakli muzycznych, który jest dla mnie mentalnym wnukiem Przybory. Lubię też teksty Króla (wcześniej tworzącego UL/KR), a z raperów Bisza.
V: Na pewno Łona, O.S.T.R., Hades, Tau/Medium, a spoza rapu – Kaczmarski, Grabaż, Ciechowski, Mogielnicki, Pablopavo i Lesław z Komet.
No dobra, dawajcie najbardziej żenujący tekst.
V: No to „Orła cień”.
RŁ: „Orła cień” jest żenujący? Posłuchaj sobie, co się teraz dzieje. W „Orła cień” przynajmniej o coś chodzi – jakaś nadzieja w tym jest.
MS: I dostojność…
Natalia Przybysz (ur. 1983 r.) – wokalistka i autorka tekstów. W 2001 roku z siostrą Pauliną założyła zespół Sistars. W 2006 roku rozpoczęła karierę solową, w ramach której wydała cztery płyty, ostatnią, „Prąd”, w 2014 roku. Współtworzy również zespół Shy Albatross, którego pierwszy album, „Woman Blue”, ukazał się w kwietniu 2016 roku.
Piotr „Vienio” Więcławski (ur. 1977 r.) – raper, wokalista, autor tekstów, DJ i producent muzyczny. Współzałożyciel hip-hopowej grupy Molesta Ewenement, z którą nagrał pięć albumów studyjnych. Współtworzył też duet z Pelsonem (trylogia „Autentyk”). Od 2010 roku prowadzi solową działalność artystyczną. Ostatnio, w marcu 2016 roku, wydał płytę „HORE”.
Radek Łukasiewicz (ur. 1981 r.) – kompozytor, gitarzysta, wokalista, autor tekstów. Lider zespołu Pustki założonego w 1999 roku, z którym wydał siedem płyt. Ostatnią („Wydawało się”), będącą podsumowaniem dotychczasowej działalności grupy, w grudniu 2015 roku. Wielokrotnie brał udział w festiwalach literackich i slamach. Pisał teksty piosenek m.in. dla Moniki Brodki i Artura Rojka.
Marcin Staniszewski (ur. 1978 r.) – producent, instrumentalista, wokalista, autor tekstów, twórca projektu Beneficjenci Splendoru, z którym w lutym 2016 roku wydał czwartą w dorobku zespołu płytę „Selffie”. Przez wiele lat pracował jako dziennikarz i redaktor.




