W kinach możecie już oglądać „Skandal. Ewenement Molesty” opowiadający o debiutanckiej płycie i początkach grupy, a my porozmawialiśmy z Vieniem i Włodim o starych czasach, o tym, czy łatwiej było zostać artystą wtedy, czy dzisiaj, oraz jak zmienił się rynek hip-hopowy (i nie tylko). /tekst: Karolina Brodowska i Mikołaj Komar/
Mikołaj Komar: Dokładnie 20 lat temu, na otwarcie mojego poprzedniego magazynu, „Fluid”, zorganizowaliśmy debatę hip-hopową. Był to czas największego rozkwitu polskiego hip-hopu, początków jego komercjalizacji. Zastanawialiśmy się wtedy, w którym kierunku to wszystko pójdzie. Co byście odpowiedzieli dzisiaj?
Włodi: Jeśli udało mi się zrobić coś, co jest jednocześnie moją pasją i źródłem utrzymania, to chyba wszystko poszło w dobrym kierunku. Natomiast jeśli chodzi o komercjalizację hip-hopu, to akurat w moim przypadku niewiele się zmieniło. Nieważne, jak bardzo popularna nie byłaby muzyka czy artysta, czuję pewien niesmak na myśl o sprzedawaniu siebie. Choć oczywiście są marki, które w jakiś sposób korelują z rapem, a współpraca z nimi wychodzi naturalnie. Najczęściej są to marki odzieżowe, ale współcześnie na przykład w Stanach Zjednoczonych dużą rolę odgrywają także legalni producenci marihuany. Natomiast gdy już dochodzi do tego, że producenci pasty do zębów czy napojów energetycznych interesują się artystami określonego gatunku, to znaczy, że dana muzyka osiągnęła już na tyle wysoki status i ma tak duże przełożenie na społeczeństwo, że nawet ogromne koncerny zaczynają się nią interesować i chcą się z nią identyfikować. To na pewno się zmieniło przez te 20 lat w kontekście hip-hopu.
MK: Ja jako obserwator i słuchacz odnoszę wrażenie, że 20 lat temu hip-hop był bardziej autentyczny. Jak wy to postrzegacie?
Vienio: Zawsze to, co powstaje jako pierwsze, ma wymiar autentyczny, jest wynikiem pasji i zajawki. Z czasem to osiada, Nas wydaje płytę „Hip Hop Is Dead”, dziennikarze muzyczni naprawdę myślą, że „hip-hop is dead”. A tak naprawdę chodziło właśnie o to, że w grze zaczęły pojawiać się pieniądze, co spowodowało, że muzyka już nie powstawała z zajawki, tylko prawdopodobnie pod czyimś mecenatem. Odnoszę wrażenie, że dzieciaki uważają dzisiaj, że outfit jest ważniejszy od muzyki. My też szyliśmy kurtki czy bluzy Respect na własne potrzeby, ale robiliśmy to, bo takich ubrań nie było wtedy na rynku. Obecna moda hip-hopowców ma niewiele wspólnego z hip-hopem. Z drugiej strony sporo fajnych rzeczy stworzono pod mecenatem. Takich, które nie miałyby szans na powstanie bez wsparcia. Są więc tego dobre i złe strony.
Karolina Brodowska: Opowiedzcie w kilku słowach, dlaczego warto zobaczyć ten film.
Vienio: Bo to film o zmianach na dwóch płaszczyznach. O zmianach, które nastąpiły w ludziach w wyniku transformacji ekonomicznych, politycznych, społecznych, a nawet w dizajnie.
Włodi: A poza tym warto chociażby dla fragmentów archiwalnych, są świetnym zastrzykiem w tym filmie. Sam nie zdawałem sobie sprawy, że niektóre z nich w ogóle istnieją. Ważne jest też to, że to nie my nakręciliśmy ten film. To czyjaś wizja nas samych. Gdybyśmy chcieli go zrobić sami, pewnie wyglądałby inaczej. Co nie zmienia faktu, że nadal mam wobec niego mieszane uczucia. Nie potrafię jeszcze stwierdzić, czy mi się podoba.
MK: Planowaliście ten film wspólnie z reżyserem?
Włodi: Uczestniczyliśmy w procesie jego powstawania na tyle, na ile było to uzasadnione. Reżyser zabierał nas w różne miejsca, prosił o ustosunkowanie się do danego okresu, zdjęcia, kontakt z ludźmi, którzy mogliby posiadać jakieś materiały. Przyszedł też na kilka koncertów, żeby zobaczyć, jak to obecnie wygląda. Ale bezpośredniego wpływu na treść filmu nie chciałem mieć, bo jak ktoś się czegoś podejmuje, to niech to robi. Ewentualnie mogę się na coś nie zgodzić. W międzyczasie moje zaufanie do twórców wzrastało, więc łatwiej było mnie nakłonić do różnych rzeczy.
Vienio: Ja muszę przyznać, że nieco modyfikowałem treść. Dbałem o tzw. sprawiedliwość dziejową. Zależało mi, aby mówiono o czterech kolegach w takim samym stopniu, nie tylko o wybranych osobach z ekipy. I to zostało uwzględnione.
KB: Gdy byliście młodzi, spodziewaliście się, że kiedyś powstanie o was film dokumentalny? Dążyliście do tego?
Włodi: Nie dążyliśmy. Już samo założenie zespołu było takie, że jesteśmy „very infamous”. Każde uczestniczenie w wydarzeniu publicznym czy wypowiadanie się nie poprzez muzykę było dla nas passe. Gdyby wtedy ktoś do mnie podszedł i powiedział, że chce nakręcić o nas film, pewnie bym go wyśmiał. Poza tym dopiero mieliśmy zmierzyć się z tym, co stało się z naszą muzyką.
Vienio: Ja mam dwie refleksje. Po pierwsze – to nie ja stwierdziłem, że płyta „Ewenement” jest kultowa. A po drugie – skoro już jest, to po 20 latach film należy się jak psu buda [śmiech].
KB: Jesteście jedną z zaledwie kilku grup, które zapoczątkowały w Polsce hip-hop i stały się ikoniczne. Jakie to uczucie?
Włodi: Mieliśmy tę przyjemność. Ale to ważne, żeby podkreślić, że byliśmy „jedną z pierwszych”. Pierwsi natomiast byliśmy w kwestii ustanowienia pewnego kanonu wyrażania siebie i formułowania słów. Po naszym debiucie powstały takie określenia jak „uliczny rap”, co jest swoją drogą absurdem, bo nie ma czegoś takiego jak „uliczny rap”. Jest rap, który zawsze był na ulicy.
MK: Pamiętam, że funkcjonował wtedy podział na niegrzecznych chłopców z Molesty i grzecznych z 3H/Warszafski Deszcz.
Włodi: Przyczyniła się też do tego płyta, którą wydał V.O.L.T. – „Ciemna/jasna strona”. W pewien sposób stawiała jednych po jednej, a innych po drugiej stronie. Sebastian pewnie nigdy tego nie zakładał, ale odbiorcy postrzegali ją zero-jedynkowo.
KB: Rywalizowaliście między sobą z innymi raperami?
Włodi: Oczywiście. Rywalizacja jest wskazana w muzyce. Najbardziej rywalizujesz z tymi, których muzyką się jarasz i uważasz za lepszych od siebie. Dzięki temu masz jakiś cel, możesz się czegoś nauczyć. Od gorszych się nie nauczysz. Z kolei stagnacja i osiadanie na laurach powoduje, że to ty stajesz na celowniku kogoś innego i możesz zostać w tyle.
MK: Z kim najbardziej rywalizowaliście?
Włodi: Wydaje mi się, że taką niepisaną rywalizację mieliśmy z ZIP Składem. Obu stronom wychodziła ona zresztą na dobre, robiliśmy zajebiste płyty. Nie wiem, czy oni postrzegają to tak samo, ale ja, słysząc nowe, odnoszące sukcesy albumy ZIP Składu, WWO czy Pono, miałem poczucie, że robią coś zajebistego, więc my musieliśmy zrobić coś jeszcze lepszego.
Vienio: Na początku to środowisko było zunifikowane, bo nie było wielu grup. Cała Warszawa, która interesowała się hip-hopem, przychodziła na tę samą imprezę organizowaną przez V.O.L.T.-a. Wszyscy o sobie wiedzieli, co powodowało, że między nami iskrzyło i stale nadawaliśmy, że „ci mają chujową stylówę, a tamci coś innego”.
Włodi: To wynika też z charakteru muzyki, którą tworzymy. Jeśli muzyka zawiera w sobie rywalizację słowną, tzw. styl bragga, freestyle’owanie, którym poniża się przeciwnika, to siłą rzeczy przekłada się to na inne aspekty – ubiór czy płytkie chwalenie się tym, co się posiada. To nieodłączny element tej muzyki, choć jest trochę kiczowaty. Rapu trzeba umieć słuchać tak, jak oglądać wrestling. Im bardziej fejkowe uderzenie, tym autentyczniej wygląda. W rapie jest podobnie. Jest prawdziwy, ale nabiera wrestlingowego charakteru poprzez wyolbrzymianie różnych cech.
MK: Dzisiaj często to producent albo agent ma decydujący głos o brzmieniu muzyki.
Włodi: Wszystko jest dzisiaj wykalkulowane. Ale doceniam coś takiego, jak drugi obieg danego gatunku. Pierwszy obieg to muzyka mainstreamowa, taka, która osiągnęła sukces i przyciąga ludzi mających konkretny cel w jej tworzeniu. Takie osoby przychodzą na gotowe, znając i rozumiejąc jej prawidłowości. Nie interesuje ich emocjonalne zaangażowanie. To przypomina generator muzyczny, niektórzy używają nawet generatorów tekstów. I to jest prawdziwe, bo oni tego naprawdę chcą. A czy jest fajne? Nie, jest chujowe. Pasja funkcjonuje wyłącznie w drugoobiegowym rapie albo nawet undergroundowym. Dlatego doceniam ludzi, którzy nie mają jeszcze większych sukcesów, bo u nich wciąż da się wyczuć tę pasję. Trudno mi wymienić kogoś utrzymującego się od dłuższego czasu na topie, o kim mógłbym powiedzieć to samo. Mogę powiedzieć, że robią coś z pomysłem albo dobrze technicznie, ale estetyką odbiegają od tego, co mi się podoba.
KB: Co określilibyście jako największe osiągnięcie waszej grupy?
Vienio: Moim zdaniem płytę „Nigdy nie mów nigdy”. To nasz pierwszy album w niezależnym świecie. Zarobiliśmy na niej, wszystko zrobiliśmy sami, decyzje co do okładek, singli i teledysków były trafione.
Włodi: Wtedy też po dłuższym okresie niegrania znów wystąpiliśmy razem. To nam przyniosło sporo pozytywnych emocji.
Vienio: A jako swoje prywatne osiągnięcie wymieniłbym to, że byłem w Meksyku, Stanach Zjednoczonych, że dzięki muzyce i byciu w zespole zwiedziłem trochę świata, poznałem mnóstwo ludzi. Wszystko, co dzisiaj robię, nie miałoby miejsca bez Molesty. Gdyby nie hip-hop, byłbym nikim.
KB: Skąd wzięła się nazwa Molesta Ewenement? Czym jest „Ewenement”?
Vienio: Do tej pory żaden z nas nie wie. Na okładce naszej drugiej płyty, „Ewenement”, spreparowanej przez Pereza, z jednej strony widnieje napis Molesta i duże E, a z drugiej Ewenement i duże M. To wprawiło dziennikarzy i całą branżę w dysonans poznawczy, więc okrzyknęli nas Molestą Ewenement, a my z czasem przestaliśmy nawet to wyjaśniać. Tak zostało.
MK: Wasz skład wielokrotnie się zmieniał. Jak to wygląda teraz? Będziecie jeszcze grać w pełnej grupie?
Vienio: Myślę, że tak. Mamy już kilka propozycji koncertowych, które pewnie zrobimy we czterech. Może nawet zaczniemy pracę nad nowym materiałem koncertowym.
KB: Uważacie, że łatwiej było zostać artystą wtedy, gdy zaczynaliście, czy teraz?
Włodi: Stworzyć coś i osiągnąć zdecydowanie łatwiej dzisiaj, ale trudniej być chociażby oryginalnym. Nie chciałbym dzisiaj zaczynać. Niczego bym nie zmienił.
Vienio: Dzisiaj każdy może robić hip-hop, co powoduje, że jego poziom marnieje. Z drugiej strony ta obfitość powoduje, że selekcja jest znacznie trudniejsza. Nie jest powiedziane, że się przebijesz.
MK: Podsumowując, mielibyście jakieś tipy dla młodych artystów?
Włodi: Jeśli ktoś czegoś chce, to nie potrzebuje niczyjej rady. Są tacy, którzy chcieliby pisać piosenki i być sławni, ale w sumie nie są przekonani. Ale są i tacy, którzy nie wiedzą, czy będą sławni albo będą pisać piosenki, ale wiedzą, że chcą to robić. Tak było z nami chociażby gdy kupiliśmy pierwszą bit maszynę. Żaden z nas nie miał pojęcia, jak ją obsługiwać, ale byliśmy tak zajarani odkrywaniem jej możliwości, że próbowaliśmy i eksperymentowaliśmy aż się nauczyliśmy. W dwa tygodnie zrobiliśmy całą płytę. Także najważniejsze jest pytanie, jaki masz cel – tworzyć muzykę czy być na piedestale?