![Ofelia: „Nie jest to mój czas na miłość” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/67507e461af270031699ad11/ofelia_%2017.jpg)
![Ofelia: „Nie jest to mój czas na miłość” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/67507e461af270031699ad11/ofelia_%2017.jpg)
Jej utwory budzą emocje i skłaniają do refleksji. Czy takie mają szanse na komercyjny sukces? Ofelia opowiada nam o miejscu, w którym obecnie się znajduje, o tworzeniu alternatywnej muzyki we współczesnych realiach, o bagażu niekoniecznie dobrych czy satysfakcjonujących doświadczeń związanych z aktorstwem. Mówi także o głodzie i samotności, o intensywności przeżywania, o szczerej i romantycznej wizji na siebie, której niejeden mógłby pozazdrościć.
Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 121 Babylon 2024/25, tekst: Dominika Sitnicka.
Na najnowszej płycie śpiewasz, że to nie jest twój czas na miłość. To twoje słowa czy postaci, którą wykreowałaś?
Tworzę bardzo osobistą muzykę i raczej nie potrafię kreować nieistniejących emocji albo sytuacji. Jest zawsze o tym, co dzieje się u mnie i co przeżywam. To trudne, w jakimś sensie obnażające, ale też uwalniające. W ostatnich latach, kiedy przytrafiały mi się różne rzeczy, uspokajało mnie właśnie to zdanie: „Nie jest to mój czas na miłość”. Pozwalało mi się pogodzić z rozmaitymi wydarzeniami. Choć oczywiście mam wokół siebie miłość pod różnymi postaciami.
Czyli chodzi ci o brak miłości romantycznej?
Może romantycznej, lecz chyba bardziej metafizycznej. Obejmującej ponadczasową i bezwarunkową bliskość. Zdałam sobie sprawę, że tego nie doświadczyłam.
Pomimo że byłaś w związkach?
Myślę, że miałam namiastkę tego.
Czyli czym jest taka miłość?
Bardzo podstawowym uczuciem jedności i bezpieczeństwa. Dwa ostatnie lata wiązały się u mnie z poczuciem braku, tęsknoty, samotności. Tęsknoty nie za kimś konkretnym, raczej z poczuciem wewnętrznego głodu.
Samotność to dla ciebie nowe doświadczenie?
Nie, zmagam się z nią od wczesnego dzieciństwa. Wychowywałam się w małej wsi, gdzie byłam trochę wyobcowana, inna. Właściwie byłam wyrzutkiem.
Nie miałaś przyjaciół?
W dzieciństwie nie. Nie miałam nikogo takiego, kto by mnie złapał w razie upadku, od kogo otrzymałabym wsparcie.
Praca zajmowała ci dużo czasu i cię izolowała?
Na pewno. Nie chcę się użalać, ale jeśli pojawiają się opinie psychologów mówiące, że dzieci nie powinny pracować, to chyba coś w tym jest. Dzieciaki w mojej szkole rozwijały się w standardowym środowisku, miały siebie nawzajem i wspólne doświadczenia, podczas gdy ja żyłam w kompletnie innej rzeczywistości. Nie mieliśmy zbyt wielu punktów wspólnych. Swoje dzieciństwo wspominam właśnie jako osamotnienie; jeżdżenie z Pomorza do Warszawy do pracy, samotne godziny spędzone w pociągach czy w mieszkaniu. Moja rodzina oczywiście starała się mną opiekować jak najlepiej, poza tym sama chciałam grać w filmach i śpiewać, to był mój cel. Jednak teraz wiem, że budowanie relacji również jest ważne, a wtedy zeszło na bardzo daleki plan.

fot. Marta Kaczmarek / Shootme
W którym momencie zdałaś sobie sprawę, że czegoś ci brakuje?
W liceum. Poszłam tam z bojowym nastawieniem, że nie pozwolę, by ktoś mnie upokarzał.
A to się zdarzało?
Tak. Dzieciaki potrafiły miesiącami wypominać mi jakieś przejęzyczenie podczas szkolnej akademii, wytykać każde potknięcie. O tym jest piosenka „Bolesne kości”. Takie przytyki tylko konserwowały moje wyobcowanie, utwierdzały mnie w odcięciu się od rówieśników. W liceum to się zmieniło, spuściłam z tonu, zaczęłam budować relacje. To był pierwszy raz, kiedy zdałam sobie sprawę, że coś poszło nie tak, że czuję się osamotniona.
Teraz jest kolejny. Czy wiąże się ze smutkiem, stanami depresyjnymi?
Nie, to coś innego. Na pewno chętniej sięgam po pianino czy gitarę na najnowszej płycie, ale chociażby „Alerty RCB” nie są smutne. Mówią o momencie, kiedy po smutku przychodzi złość. Złość okryta bardzo złą sławą.
Bo żyjemy w kulturze, która nakłania do tego, żeby nie okazywać złości?
Tak. Z kolei w świecie psychologii to bardzo cenna i piękna energia, która daje moc do zmiany i działania. Jest energią kreatywną. Zawsze mam takie poczucie, że stąd, spod brzucha, ta kreatywna energia się wydostaje i jest w jakimś sensie zbliżona do pożądania, pragnienia.
W „Alertach RCB” pożądanie, seks i złość właściwie zlewają się w jedno.
Sądzę, że wszyscy mieliśmy kiedyś do czynienia z uczuciem pragnienia kogoś bardzo, z dużą namiętnością. Jeszcze piękniejsza i wspaniała jest możliwość dania temu upustu i poddania się temu, co przychodzi później. Dopiero uczę się złości. Nadal moim naturalnym odruchem po uczuciu złości jest płacz i smutek, jeszcze nie potrafię jej obsługiwać. „JSD” też jest przepełniona złością i to w dodatku taką, która powinna wygasnąć, bo dotyczy wydarzeń sprzed dziesięciu lat. One wciąż we mnie żyją.

Tworzenie i komponowanie to dla ciebie autoterapia?
Oczywiście. Kiedy przeżywamy jakąś traumę i ona żyje w nas, znajduje się w jednej części mózgu. Natomiast gdy zaczynamy o niej mówić i ją analizować, zaczynają pracować dwie półkule, w związku z czym to może trafić do bardziej zaawansowanej części mózgu. W momencie traumatycznego wydarzenia radzimy sobie na dwa sposoby: albo kodujemy to jako traumę, albo przekuwamy w coś budującego i rozwijającego.
Ale później musisz to wielokrotnie odtworzyć na scenie, wracać do tego.
Po jakimś czasie nawet najbardziej emocjonalne numery już nie wzbudzają w tobie takiego poruszenia. Może to właśnie jest też sposób na oswajanie się z różnymi wydarzeniami. Choć zdarza się, że trauma wraca z całą mocą. Jakiś czas temu zagrałam koncert, na którym kompletnie straciłam kontrolę, rozpłakałam się i publiczność dokończyła piosenkę za mnie.
Jakie jeszcze emocje przewijają się na twojej nowej płycie?
Głód. Ta płyta jest o głodzie. Nie tylko za człowiekiem, ale też za prawdą i szczerością.
Optymistycznie, w sam raz na jesień i zimę.
Ale nie jest o pogrążaniu się w rozpaczy. Klimat tego albumu porównałabym raczej z serialem „Normalni ludzie”. Patrzę na smutek jak na motor, który pozwala ci się zastanowić, podjąć ważne decyzje, pójść do przodu. Dla mnie to historia o tym, że bycie szczerym i pozwolenie sobie na odsłonięcie się może być czymś dobrym. Na co dzień boimy się tej kruchości. Na warsztacie z Martą Niedźwiecką usłyszałam, że nie możemy wszystkim tego miękkiego brzuszka pokazywać, bo tak się nie da. Ja mam poczucie, że nie chcę tracić czasu na relacje, które nie są szczere i prawdziwe. Nawet w przyjaźni.
Nauczyłaś się tego przez swoje doświadczenie bycia w terapii?
Tak, na pewno.
Czyli to nie coś, co po prostu przyszło do ciebie pewnego dnia, tylko to wypracowałaś?
Tak i chciałabym zachęcać innych do takiej pracy ze sobą. Liczę, że ktoś posłucha „Nigdy nie zakocham się”, najlepiej facet, i najdzie go refleksja, że może powinien z kimś pogadać albo może powinien powiedzieć komuś, że po prostu nie chce się zakochać.
Zwłaszcza że faceci są socjalizowani do tego, aby nie rozmawiać o swoich problemach i dusić w sobie takie sprawy.
To też działanie patriarchalnego systemu, który dosłownie korzysta finansowo na tym, aby mężczyźni i kobiety się nie dogadywali. Mona Chollet świetnie to opisuje w książce „Wymyślić miłość na nowo”. Chciałabym, żebyśmy wszyscy pracowali nad tym, żeby jednak do siebie docierać i rozumieć wzajemną perspektywę, nawet pomimo dużych różnic.
Z kim pracujesz nad swoim nowym materiałem?
Nie chcę jeszcze zdradzać wszystkich nazwisk. Oczywiście core tego materiału to zespół, z którym gram na co dzień, czyli Kamil Holden Kryszak, Hubert Woźniakowski i Wiktoria Jakubowska. Pracuję też z różnymi producentami, bo zaczęłam traktować to nie jako jedną historię mającą stworzyć książkę, tylko zbiór esejów czy opowiadań, które razem złożą się na coś większego. To eksperyment.
Jakie są twoje inspiracje muzyczne?
Na pewno chciałam tym materiałem wrócić do korzeni, do muzyki, która mnie ukształtowała, gdy byłam nastolatką.
Czyli?
Czyli muzyki mocno gitarowej, lat siedemdziesiątych, dziewięćdziesiątych. Mam w sobie ogromny głód powrotu do prostoty. Ona daje mi radość. Gdy skończyliśmy pracę nad „JSD”, miałam zaciesz na twarzy. Myślałam sobie, że Iga z liceum oszalałaby, słysząc, jaki numer zrobiliśmy. Przez naprawdę długi czas utrzymywałam, że nie będę robić gitarowej muzyki, bo nie mam do tego głosu i będzie to brzmiało źle. Moją idolką była Alison Mosshart z The Dead Weather i The Kills. Miałam obsesję na punkcie tych zespołów.
Czyli w ogóle wracasz do słuchania muzyki gitarowej?
Zawsze jej słuchałam i uważam, że muzykę gitarową czeka pewien renesans. Wystarczy zobaczyć, jakie zamieszanie zrobiły nowe albumy Porches czy Fontaines D.C.
Twoim zdaniem zbliża się koniec dominacji r&b, hip-hopu, trapu?
Trudno mi zgadywać, ale widać nostalgię za starszymi brzmieniami. Z drugiej strony ja też nie zamykałam się w muzyce gitarowej, słuchałam Massive Attack, słucham techno i elektroniki. Nie jestem w stanie powiedzieć, że jakiś gatunek to mój gatunek. Nie zakładałam też, w jakim stylu chcę nagrać nowy album. Wolałam zobaczyć, co naturalnie ze mnie wyjdzie podczas pisania piosenek.

fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Twój najnowszy singiel, „ch*jowy film”, brzmi nawet trochę postpunkowo. To o czym jest ten film? Dlaczego jest ch*jowy?
To karmienie się bezwartościowymi sytuacjami, ludźmi i rzeczami, które wcale nie są dla nas karmiące.
Nie boisz się, że algorytmy zetną ci piosenkę?
Dawno przestałam robić muzykę dla wyników. W tym kraju, dopóki nie robisz hip-hopu albo popu, który możesz sprzedać w radiu, z góry wiesz, że nie rozbijesz puli.
A może musisz więcej bywać w towarzystwie i imprezować z odpowiednimi ludźmi?
Jestem raczej obserwatorką niż uczestniczką tej karuzeli. Były okresy w moim życiu, kiedy próbowałam w tym tańczyć, ale zawsze wracałam do swojego trzonu, czyli do natury.
Nie imprezujesz?
Oczywiście, że zdarza mi się imprezować. Z jakiejś okazji, urodzin, gdy jest co świętować. To raczej nie są sytuacje związane z show-biznesem. Zdarzało mi się chodzić na imprezy branżowe, bo to okazja do poznania ludzi, których zawsze chciałaś poznać. Masz możliwość nawiązania relacji, dzięki którym zaczniesz pracować albo podejmiesz współpracę z kimś, z kim od dawna chciałaś, albo poznasz przyjaciół. Ale można się w tym też zatracić i popłynąć. Wszystko zależy od tego, jakie masz podejście i temperament. Ja jestem raczej człowiekiem niemiejskim.
I z imprezy uciekasz do domu?
Do mojego domu rodzinnego. Mam też malutki dom w lesie pod Warszawą. Albo wyjeżdżam jeszcze dalej, w góry.
Ale wychodzisz też na miasto. Widziałam cię na jam session w Spatifie.
Wychodzę, jasne. A jamy to taka nasza tradycja w ekipie. Bywało, że chodziliśmy co tydzień. To chyba najbliżej mojego wyobrażenia z dzieciństwa o życiu bohemy. Marzyłam o tym, idąc na studia do Krakowa. Liczyłam, że będziemy żyć takim życiem; granie w barach i rozmowy do późna. Oczywiście się przeliczyłam.

fot. Marta Kaczmarek / Shootme
A co, skończyło się na piciu piwa w piwnicy?
Nie, skończyło się na tym, że nikt nie imprezował i nie chciał robić takich rzeczy. Wszyscy się uczyli. Cieszę się więc, kiedy mamy takie właśnie spędy, kiedy nie chodzi o zrobienie wrażenia i pozy, tylko o wspólne tworzenie rzeczy. To jest piękne.
Co ci daje improwizacja?
Wolność! O to w ogóle chodzi w sztuce, po to robię muzykę, dzięki której uwalniam się od wszystkiego. Liczy się też bliskość i spotkanie z drugim człowiekiem. Takie ekstatyczne momenty na scenie, gdy improwizuję czy gram z zespołem moje numery, sprawiają, że czuję, jakbyśmy stawali się jednym organizmem. Jednym wielkim zestrojonym instrumentem. To daje mi takie poczucie wolności i uniesienia, że to obłęd. Poza tym to super zabawa. Natomiast tego wszystkiego możesz doświadczyć tylko wtedy, gdy pozbędziesz się przymusu robienia wrażenia. Musisz dać się temu porwać i z tym popłynąć.
A na imprezy chodzisz tylko potańczyć?
Czasem chodzę na imprezy techno, gdzie tańczę do piątej, szóstej rano. I to bez używek. Po prostu bardzo mocno doświadczam muzyki. Był nawet czas, kiedy z zazdrości przestałam chodzić na koncerty.
O to, że to nie twoje utwory?
Tak, żałowałam, że to nie ja gram ten koncert. To było, jeszcze zanim zaczęłam grać dużo jako Ofelia. Pamiętam Open’era z moim wymarzonym line upem; grali Haim, Warpaint, Trentemøller, MGMT. Rozłożyli mnie na kawałki. W ogóle bardzo intensywnie przeżywam koncerty, dlatego je sobie dawkuję. Wolę jeden koncert niż cały festiwal. W zeszłym roku na Primaverze z kolei widziałam Rosalię i to był koncert absolutny. Kompletny, dopracowany i jednocześnie autentyczny. Coś pięknego. Pod koniec występu wpadłam w histerię, poryczałam się. I stałam tak, w jakimś dziwnym miksie emocji, wiedząc, że nie jestem w stanie iść na więcej koncertów tego dnia, przyswoić więcej. Nie mogłam się nadziwić, jakim cudem moi przyjaciele mają jeszcze siłę. Zawsze jednak miałam taką emocjonalną relację ze sztuką. Z muzyką, z literaturą. Po prostu długo trawię takie rzeczy.
Jak jest z aktorstwem? Ostatecznie zerwałaś z tą częścią swojej aktywności?
Nie chcę grać, nie chcę chodzić na castingi.
A jeżeli ktoś przyjdzie do ciebie? Reżyser albo reżyserka, których bardzo cenisz?
Dostałam propozycję, która była o tyle ciekawa, że reżyser zaproponował mi zrobienie muzyki do tego filmu. W filmie chyba bardziej widzę siebie po drugiej stronie niż przed obiektywem. Może to nieskromne, ale jeśli chodzi o aktorstwo, mam poczucie, że wiem, jak to robić, i umiem to robić, ale nie daje mi to takiej satysfakcji, jak tworzenie muzyki.

fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Zawsze tak miałaś czy po prostu w którymś momencie pojawiło się zmęczenie?
Pojawiło się. Wypaliłam się. Uznałam, że tak dużo mnie już spotkało w tej branży, że nie mam do tego więcej serca. I nie mam z tego zabawy.
Chodzi ci o złe doświadczenia? Mobbing? Przemoc?
Mobbing i złe sytuacje na planie, i złe sytuacje poza planem. I złe sytuacje na castingach.
To szerszy problem z polskim przemysłem filmowo-serialowym?
Nie wiem, możliwe. Nie chcę mówić za wszystkich. Sądzę, że moje złe doświadczenia po części mogły też stać się przyczyną tego, że źle nawigowałam pewnymi sytuacjami. Mam w sobie teraz głębokie przekonanie, że to nie dla mnie. Zawsze też miałam poczucie, że nie do końca mam wpływ na to, jak coś wyjdzie. Zbyt długo obserwowałam siebie w czymś, z czym kompletnie się nie utożsamiałam i z czym nie chciałam być kojarzona. Nie chciałam dłużej w tym uczestniczyć. Zaczęłam tę pracę jako dziecko, a często spotykałam się z tym, że na castingu traktowano mnie jak debiutantkę albo wręcz poniżano. W końcu stwierdziłam, że nie chcę ciągle być w pozycji osoby błagającej o rolę, by później przeżyć piekło na planie, a na koniec być niezadowolona z efektu.
Wiele artystów i artystek podobnie opisuje swoje doświadczenia w branży muzycznej. Są traktowani po macoszemu przez wytwórnie, zmuszani do rzeczy, na które nie mają ochoty.
Myślę, że ja tę moją muzykę otoczyłam po prostu grubym, solidnym ogrodzeniem. Mam zdecydowanie więcej kontroli nad tym, co robię, oraz poczucie, że jestem u steru. Cieszę się, że dopuszczam do tego innych ludzi, razem tworzymy coś więcej i całość wychodzi satysfakcjonująco. To mi daje spełnienie.
Pewnie jednak jest też tak, że gdyby nie twoja kariera filmowo-serialowa, trudniej by ci było zaistnieć w świecie muzyki. Nie pojawiłaś się w nim jako osoba anonimowa.
Pewnie tak. Ale też włożyłam ogrom starań w to, żeby pozbyć się łatki serialu.
Wstydzisz się swojej serialowej przeszłości?
Nie. To dla mnie zamknięty etap. Ale kiedy byłam nastolatką, czytałam wysoką literaturę, oglądałam francuską nową falę. Fantazjowałam o byciu „ąę”. I oczywiście moje ego cierpiało wtedy przez to, że serial, w którym gram, to nie wysoka sztuka, tylko po prostu umilacz czasu.
A gdyby przyszła do ciebie teraz wybitna reżyserka z super projektem, co byś zrobiła?
Nie wiem. Mój pierwszy odruch jest taki, że nie chcę już tego robić. Ale nie jestem w stu procentach przekonana.
Wystąpiłabyś jeszcze w jakimś programie telewizyjnym? Pojawiłaś się między innymi w „Twoja twarz brzmi znajomo”.
Nigdy więcej.
Czyli to też było złe doświadczenie?
Nie, nie. Tam nie ma złej atmosfery. Poznałam wówczas świetnych ludzi, ale nie chcę już angażować się w takie rzeczy. Takie komercyjne programy to dla mnie za duży koszt. Nie wiedziałabym tego dzisiaj, gdybym nie przeżyła tego programu, ale pamiętam uczucie, kiedy kolejny raz przebierałam się za kogoś innego, żeby śpiewać czyjeś piosenki, i pytałam siebie samą: „Po co ja to robię? Nie chcę tego robić. Chcę śpiewać swoje piosenki. Opowiedzieć moją historię, a nie parodiować Beatę Kozidrak”.
Czy w świecie muzyki jest coś, co nie do końca ci się podoba? Co cię rozczarowało?
Chciałabym, żeby więcej ludzi chciało słuchać muzyki, która nie jest tylko echem, nie jest generyczna.
Chodzi o to, że trudniej się przebić z ambitniejszymi propozycjami?
Mamy wielu artystów, którzy wyszli z alternatywy i przebili się na szczyt. Jednak często wtedy przestawali eksperymentować, zaskakiwać, zaczynali odcinać kupony. Miałam w tym roku rozmowę z osobą z branży, która proponowała mi całkowity makeover kariery; żeby ktoś pisał moje teksty i muzykę.
W jaką stronę to miało iść?
Nawet nie chodziło o wybór stylu. Celem miało być wyprzedanie areny. Dostałam wtedy właśnie pytanie: „Co chcę osiągnąć w branży?” (w sensie: „Jak dużą karierę chcę zrobić?”). Zorientowałam się, że w ogóle nie myślę w takich kategoriach. Moim celem jest po prostu robienie muzyki. Wyobraziłam sobie wtedy scenariusz: gram wielki koncert, tysiące ludzi, sold out i ja mająca śpiewać czyjeś piosenki. Wiem, że nie chcę czegoś takiego robić. To nie jest dla mnie napęd.
Widzisz na polskim rynku postaci, które się nie nagięły i jednocześnie odniosły duży komercyjny sukces?
No jasne: Brodka, Król. Jest też cały fenomen polskich festiwali, gdzie gra mnóstwo artystów alternatywnych. Stojące za nimi osoby chcą wyciągać młodych twórców, pomagać widowni ich poznać. Nie chcę stawiać znaku sprzeczności między sukcesem komercyjnym i artystycznym. To nieprawda, że nie da się tego połączyć. Po prostu nie patrzę na siebie i swoją muzykę w kategoriach popularności. Nie schlebia mi, że ludzie na TikToku masowo zaczęliby kroić mięso do mojej piosenki. Wzrusza mnie, kiedy ktoś do mnie podchodzi i mówi, że coś dzięki mojej piosence przeżył. Przede wszystkim jednak w muzyce interesuje mnie sam proces – to, co dzieje się w studiu, praca nad materiałem oraz to, co dzieje się między nami, kiedy go tworzymy. Odbiór tego to już kolejny etap.
Mniej więcej rok temu powiedziałaś w wywiadzie, że właściwie nie wiążesz swojej przyszłości z Polską, że chcesz wyjechać i się odciąć. Nadal tak jest?
To było pytanie dotyczące „ośmiu gwiazd” i polityki. Przez ostatnie lata klimat wokół praw kobiet oraz osób LGBT+ był zły i ta tendencja jedynie wrastała. Miałam na myśli, że jeśli to wciąż miałoby tak wyglądać, to ja w takiej rzeczywistości nie chciałabym żyć. I nie chciałabym, żeby moi bliscy żyli w takim kraju.

fot. Marta Kaczmarek / Shootme
Spotkały cię za tamtą wypowiedź nieprzyjemności?
Media przedstawiły tę wypowiedź w sposób nienawistny, pogardliwy. Zdarzało mi się, że ludzie zaczepiali mnie na ulicy, żeby rzucić mi w twarz jakimś obelżywym komentarzem. Dostawałam maile, w których ludzie pytali mnie o numer konta, bo chcieliby mi przelać na bilet, żebym „wypierdalała z Polski”. To wszystko dlatego, że publicznie powiedziałam, że nie zgadzam się na politykę, która jest nienawistna wobec osób LGBT+. No nie, to nie jest moja Polska. Moja Polska jest Polską moich bliskich, przyjaciół, pełną akceptacji, miłości, gdzie moi przyjaciele, w tym również osoby homoseksualne, są w szczęśliwych związkach i mogą bez problemu okazywać czułość i miłość przy mnie. Nie rozumiem, dlaczego to wywołuje tyle agresji.
Ofelia – wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka, która zdobywa serca słuchaczy na polskiej scenie muzycznej dzięki swojej autentyczności, emocjonalnej głębi i wyjątkowemu stylowi. Rozpoznawalna także jako aktorka, po latach w świecie telewizji Ofelia w pełni poświęciła się muzyce, tworząc przestrzeń pełną osobistych historii i dźwięków, które sięgają zarówno popu, jak i alternatywy. Z każdym utworem pokazuje, że jest artystką świadomą, wrażliwą i pełną pasji, której twórczość oferuje słuchaczom coś więcej – przestrzeń do wspólnych przeżyć i odkrywania siebie.
foto Marta Kaczmarek / Shootme
stylizacja Ewelona / ART FACES
makijaż Sonia Kieryluk
włosy Arkadiusz Ukleja / ART FACES
scenografia Agata Dydak
asystent fotografki Mikołaj Zieliński / Daylight Studio
asystent stylistki Bartek Rybczyński
asystentka scenografki Karolina Sadłoń
produkcja Karolina Bordo / K MAG
podziękowania dla Clay.Warsaw (claywarsaw.com) & Daylight Studio (daylight.pl)
Polecane

10 powodów, dla których warto kupić 121. numer K MAG-a „Babylon”

Dekadentyzm: melanż ostateczny czy piękna choroba?
![Łukasz Simlat: „W Polsce mamy tendencję do myślenia, że komedia musi być prosta, a dowcip zerojedynkowy” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/675076ab1af270031699acd0/241108_KMag_0193.jpg)
Łukasz Simlat: „W Polsce mamy tendencję do myślenia, że komedia musi być prosta, a dowcip zerojedynkowy” [WYWIAD I SESJA]

Antywalentynki, czyli stay toxic. 11 filmów, które sprawią, że zwątpicie w miłość

8 filmów o miłosnych trójkątach i relacjach poliamorycznych

Gwiazdy bojkotują Kanyego Westa w viralowym deepfake’u – Scarlett Johansson komentuje
Polecane

10 powodów, dla których warto kupić 121. numer K MAG-a „Babylon”

Dekadentyzm: melanż ostateczny czy piękna choroba?
![Łukasz Simlat: „W Polsce mamy tendencję do myślenia, że komedia musi być prosta, a dowcip zerojedynkowy” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/675076ab1af270031699acd0/241108_KMag_0193.jpg)
Łukasz Simlat: „W Polsce mamy tendencję do myślenia, że komedia musi być prosta, a dowcip zerojedynkowy” [WYWIAD I SESJA]

Antywalentynki, czyli stay toxic. 11 filmów, które sprawią, że zwątpicie w miłość

8 filmów o miłosnych trójkątach i relacjach poliamorycznych


