Fani Beyoncé, którzy mówią o sobie per „Beyhive”, od razu wiedzieli, że wydanie nowej płyty to szansę na trasę koncertową. Kiedy więc przyszło, co do czego – nie zawiedli. Pierwsze dwa koncerty odbyły się w Sztokholmie, co spowodowało, że miłośnicy Queen B. z całego świata przylecieli do stolicy Szwecji, aby zobaczyć swoją idolkę. To z kolei przyczyniło się do wzrostu cen. Ekonomiści oskarżyli gwiazdę o podniesienie inflacji, snując teorie o „efekcie Beyoncé”. Michael Grahn z Danske Bank ocenił, że przyjazd gwiazdy spowodował wzrost inflacji o jakieś 0.2 lub 0.3 pkt. proc. w sektorze noclegowo-gastronomicznym.
Na tę chwilę trasa „Renaissance World Tour” obejmuje blisko sześćdziesiąt dat. Jej europejską część kończą aż dwa koncerty w Warszawie – później artystka wyruszy w podróż po Stanach Zjednoczonych. Na pierwszy występ w Polsce również zjechali się fani z całego świata, a pierwsi uczestnicy pojawili się pod PGE Narodowym już w poniedziałek wieczorem. Rano w dzień koncertu kolejka była całkiem spora i chętnych do zajęcia miejsc pod sceną nie brakowało. To, co jednak rzucało się najbardziej w oczy, to przepiękne, kolorowe i kreatywne przebrania.
„Chciałbym, aby Polska codziennie wyglądała tak, jak w dniu koncertu Beyoncé”, powiedział mi dziennikarz, który siedział obok mnie.
W końcu nadeszła godzina zero. Nie obyło się bez małego opóźnienia (show Queen B. zaczęło się godzinę później, niż zapowiadano), lecz nie od dziś wiadomo, że szczęśliwi czasu nie liczą. Gdy przyszło, co do czego, Stadion Narodowy wypełniły piski i krzyki podekscytowanych fanów. Wizualizacje przeniosły widzów wprost do nieba, a w końcu na scenie pojawiła się sprawczyni zamieszania, czyli Beyoncé we własnej osobie. Pierwszy segment, składający się wyłącznie z ballad, przypomina o tym, że Beyoncé NIE musi robić wielkiego show. Jej głos wystarczy, aby poruszyć ludzi. Beyoncé decyduje się na to, aby zrobić show.
Witajcie w renesansie
Światło gaśnie, na ekranie pojawiają się spektakularne, futurystyczne wizualizacje. „Witajcie w renesansie” – głosi napis. No i się zaczęło… Beyoncé pojawiła się na scenie, ubrana w obcisłą, srebrną sukienkę. Wykonała choreografię z tancerkami, a także ze słynnymi, viralowymi ramionam robota. Gdy rozbrzmiał „Alien Superstar” z elementami „Sweet Dreams”, stadion dosłownie oszalał. A to przecież dopiero początek! Kolejny segment i kolejne, oszałamiające wizualizacje. Część „Motherboard” upłynęła pod znakiem gigantycznego konia, wyłaniającego się ze środka sceny i zakończyła się pierwszym singlem z „Renaissance”, czyli „Break My Soul”.
Oczywiście nie zabrakło również hitów z poprzednich albumów – od „Formation” przez „Run the World (Girls)” aż po „Partition”. Każdy segment jest doskonale dopracowany pod względem świateł, wizualizacji, choreografii i scenografii. Na przykład na „Black Parade” Queen B. wjechała na scenę na gigantycznej furze. Zabrakło jedynie Blue Ivy, córki Bey, która zazwyczaj pokazuje w tej części koncertu swoje umiejętności taneczne.
Show trwa dalej, a podczas przerw pomiędzy segmentami tłum zabawia dj, który puszcza piosenki… Beyoncé. Ten pomysł to zdecydowanie strzał w dziesiątkę, co zresztą pokazuje reakcje tłumu. Podczas „Anointed” nad sceną wisi gigantyczna kula dyskoteka, a Stadion Narodowy przypomina wypełniony po brzegi klub. Beyonce epatuje charyzmą i pewnością siebie. Zupełnie nie widać po niej zmęczenia, gdy biega po scenie w niebotycznych szpilkach czy wykonuje kolejne, skomplikowane choreografie. Jeszcze tylko ukochane przez wszystkich szlagiery („Love on Top” czy „Crazy in Love”) i niestety powoli zbliżamy się do końca.
Zanim to jednak nastąpi, Beyoncé zabierze nas w krainę zmysłowości i sensualności. Ubrana w kostium Mugler gwiazda wije się w gigantycznej muszli, z łatwością wyśpiewując wszelkie wysokie noty. Stare piosenki („Naughty Girl”) przeplatają się z nowymi (np. „Plastic Off The Sofa” czy „Virgo’s Groove”) a od Beyoncé dosłownie nie idzie oderwać wzroku.
W końcu nadchodzi też moment, na który czekałam najbardziej. „Ktokolwiek kontroluje media, kontroluje umysły” – głosi napis na ekranach. Nie brakuje też społeczno-politycznych przebitek. Z głośników rozbrzmiewa „America has a problem”, a Beyoncé pojawia się na scenie w kostiumie pszczoły. Wygląda zabawnie, ironicznie, ale i niesamowicie stylowo. Do tego dochodzi fenomenalna choreografia. Ta zresztą odgrywa równie dużą rolę w kolejnym kawałku, czyli „Pure/Honey”, gdzie tancerze (shoutout dla znakomitych Les Twins!) mogą pokazać, co potrafią. To właśnie tutaj dostajemy przepiękny pokaz voguingu i ballroomu. Ale nie tylko, bo przede wszystkim jest to przepiękna celebracja różnorodności, inności i bycia sobą.
Na wielki finał Beyoncé uszykowała dla nas podniebne wykonanie „Summer Renaissance”. Artystka przemieszcza się na podwieszanym koniu, by potem ponownie wznieść się w powietrze. Fani tańczą, uśmiechają się, krzyczą. Na stadionie eksploduje konfetti. To właśnie ten moment zostanie z fanami długo po wyjściu z hali. Ten moment radości, szczęścia i beztroski.
Show Beyoncé w ramach Renaissance World Tour to coś więcej niż koncert. To futurystyczne, wizjonerskie i odważne widowisko. To dopracowany w każdym calu spektakl, nad którym pracują bez wytchnienia setki ludzi. To popkultura w najlepszym wydaniu – kolorowa, jakościowa i niosąca za sobą pozytywne, wartościowe treści. Przede wszystkim jednak jest to trumf Beyoncé, która za każdym razem potrafi odrodzić się na nowo.
Nic dziwnego, że z widowni oglądała ją Lizzo, która dziś występuje na Open'erze czy aktorska para Zendaya & Tom Holland. Czy podczas dzisiejszego koncertu również możemy liczyć na obecność światowych gwiazd? O tym przekonamy się już niebawem. Jedno jest pewne: koncert Beyoncé to coś, czego nie wolno przegapić. Biletów już nie ma, ale kto wie – może dopisze wam szczęście i uda się je od kogoś odkupić?