Zaczął jako żart, ale szybko stał się narzędziem manipulacji. Na pierwszy rzut oka? Antyteza toksycznej męskości. Mówi o terapii i jest połączony ze swoją „kobiecą energią”. Ale pod dopracowaną powierzchnią kryją się te same pragnienia, co u innych manipulatorów: kontrola, walidacja i status.
Zapyta o wielką trójkę, ale nie dlatego, że interesuje się astrologią, tylko dlatego, że wie, jak zostanie to odebrane. Nie obchodzą go „Atomowe nawyki” ani literatura feministyczna – chce być postrzegany jako elokwentny i otwarty. Jego estetyka to waluta, a samorozwój to ścieżka wymyślona w celu zdobycia uwagi. I to działa.
Nie ma nic złego w piciu matchy, słuchaniu artystek cenionych przez kobiety czy dbaniu o estetyczny ubiór. Problem pojawia się, gdy nie jest to zgodne z nami, a robione dla zdobycia uwagi. Gdy widzę w kawiarni dobrze ubranego mężczyznę, czytającego książkę, moja ciekawość wzrasta. Ale jak zauważam, że między stronami trzyma telefon…
Performative man nie jest groźny, bo lubi muzykę indie i dba o skórę. Jest groźny, bo wrażliwość traktuje jak broń. Jemu nie chodzi o bycie dostępnym emocjonalnie, tylko o uzyskanie dostępu do emocji drugiej osoby.
W pierwszym tygodniu sierpnia, w Seattle w parku na Capitol Hill odbył się konkurs na najbardziej performative man. Dziesiątki młodych mężczyzn, ubranych i zachowujących się identycznie, walczyły o uwagę widzów i tytuł największego performera.
Żeby pokazać swoje ironiczne podejście, niektórzy trzymali feministyczne książki do góry nogami. Miało to na celu wyśmianie archetypu i pokazanie, jak płytkie jest rzeczywiste zaangażowanie tego typu mężczyzn. Tylko że cała estetyka powstała w oparciu o założenie, że jej przedstawiciel jest inny niż wszyscy. Czy więc wyśmiewanie typowych zachowań nie jest samo w sobie idealnym przykładem bycia performative?
Performative man nie jest nowym typem wrażliwego mężczyzny — to stara historia w nowym opakowaniu. Różnica polega tylko na tym, że dziś zamiast skórzanej kurtki i papierosa ma tote baga i matcha latte.