„Jestem taką szczęściąrą/szczęściarzem, wszystko mi się udaje”, mówią uczestnicy trendu.
Użytkownicy TikToka nie tylko dzielą się swoimi manifestacjami, ale także tym, co udało im się w ten sposób osiągnąć. Na przykład jedna internautka twierdzi, że dzięki manifestacji jej mąż obstawił zakład sportowy i wygrał 900 dolarów. Influencerka Tam Kaur natomiast przekonuje, że dzięki trendowi otrzymała zaproszenie do wzięcia udziału w sesji zdjęciowej. „To nie wydarzyło się, dopóki nie zmieniłam mojego nastawienia i nie powiedziałam, że to się wydarzy. Od tego czasu czuję, że przede mną nieustannie pojawiają się kolejne okazje. Wszystko się udaje” – skomentowała w rozmowie z BBC.
Trend zapoczątkowała Laura Galebe, która określiłam się mianem „jednej z najszczęśliwszych dziewczyn na świecie” i opowiedziała, o tym, jak manifestacja zmieniła jej życie. „Zawsze oczekuję, że przydarzy mi się coś dobrego i potem rzeczywiście tak się dzieje” – mówi Galebe, dodając, że naprawdę w to wierzy, „I nawet nie nazwałabym tego toksyczną pozytywnością, ponieważ naprawdę wierzę, że czeka mnie wszystko, co najlepsze. Wmawiaj to sobie przez miesiąc i powiedz mi, że twoje życie się nie zmieniło” – przekonuje.
Toksyczna pozytywność i królestwo przywileju
Trend ten ma jednak drugą, dużo ciemniejszą stronę. Jak zwraca uwagę dr Carolyne Keenan rozmowie z BBC, manifestacja nie jest w stanie rozwiązać wszystkich naszych problemów, np. unieważnić długów, wyleczyć z depresji czy poprawić humoru po śmierci bliskiej osoby. Niektórzy użytkownicy pisali w komentarzach, że obwiniali się, gdy manifestacja nie działała w przypadku choroby członka rodziny.
Keenan podkreśla także, że my, ludzie, często wierzymy w to, co chcemy wierzyć. „Istnieje coś takiego jak efekt potwierdzenia i moim zdaniem odgrywa on w tym wszystkim dość dużą rolę” – ocenia psycholożka. Efekt potwierdzenia to skrzywienie poznawcze, które powoduje, że zamiast spróbować dotrzeć do prawdy, szukamy argumentów, które utwierdzają nas w naszym przekonaniu.
Kolejna rzecz jest taka, że „Lucky Girl Syndrome” najczęściej działa w przypadku uprzywilejowanych, białych lasek. A „problemy”, które rozwiązuje wszechświat, to bilety pierwszego świata – bilety na wymarzony koncert, awans czy propozycja biznesowa.
„Tego typu historie bywają inspirujące, ale kiedy są wykorzystywane do tego, aby coś sprzedać i okazuje się, że te same kroki nie działają dla niektórych osób, może to sprawić, że poczują się one tak, jakby coś było z nimi nie tak”, skomentowała Giselle La Pompe-Moore, autorka książki „Take It In: Do the Inner Work. Create Your Best Damn Llife”, w rozmowie z brytyjskim „Glamour”.
Zgadza się z nią Vex King, autorka „Good Vibes. Good Life” i „Healing Is the New High”. Jej zdaniem „przywilej jest dostrzegalny w wielu książkach, filmach i kontach poświęconych manifestacji oraz prawu przyciągania”. Jak jednak podkreśla, choć przywilej robi dużą różnicę, manifestacja to coś więcej niż „ignorancki produkt przywileju”.
„To rozróżnienie jest dla mnie ważne ze względu na moją własną drogę. Nie miałam pieniędzy, nie jestem biała i gdy byłam młodsza, moja rodzina na różnych etapach zmagała się z różnymi formami bezdomności lub przemocy. Prawo przyciągania dało mi narzędzie, dzięki któremu mogłam przekształcić moją energię (i czasem mój gniew) w coś pozytywnego. Dało mi wiarę, że moje działania i wybory mają znaczenie”, powiedziała.
Choć trend może przywodzić na myśl choćby terapię poznawczo-behawioralną, warto pamiętać, że granica pomiędzy pozytywnym myśleniem a toksyczną pozytywnością jest bardzo cienka.
„Badania dowodzą, że pozytywne myślenie stymuluje obszary mózgu związane z przyjemnością, relacjami towarzyskimi i samokontrolą. Zmniejsza również aktywność ciała migdałowatego, które odpowiada za stres i zmartwienia. Kiedy jednak jest używany jako mechanizm obronny do radzenia sobie z nieprzyjemnymi emocjami i trudami życia, pozytywne myślenie może stać się toksyczne”, ocenia behawiorysta i założyciel The Founder, Abdullah Boulad, w rozmowie z Dazed.

1/7
