Advertisement

Rozmawiamy z artystą Danielem Rycharskim, który wysłał gejów na wieś pod opiekę rolników

Autor: Monika Kurek
19-11-2020
Rozmawiamy z artystą Danielem Rycharskim, który wysłał gejów na wieś pod opiekę rolników

Przeczytaj takze

Daniel Rycharski nie jest anonimową postacią w polskim środowisku artystycznym. Urodził się w Sierpcu i wychował w znajdującym się nieopodal Kurówka i to właśnie stamtąd czerpie inspirację. Tworzy sztukę zaangażowaną, a w swoich projektach często porusza tematykę religii oraz queerowości. Sam jest zresztą zadeklarowanym gejem i chrześcijaninem, a obecnie powstaje film o jego życiu „Wszystkie nasze strachy", w którym główną rolę zagra Dawid Ogrodnik.
Do najgłośniejszych jego prac należy m.in. przedstawiający chłopską krzywdę „Pomnik Chłopa", do którego zapozował sołtys Sierpc Adam Pesta, a wystawę Rycharskiego „Strachy" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej skomentował sam minister Gliński. Duże emocje wzbudził ponadto poruszający „Krzyż", wykonany z drzewa, na którym powiesiło się kilka osób LGBT. W tym roku artysta również nie próżnował, a jego najnowszy projekt „Opieka Rodzinna" to skłaniająca do refleksji odpowiedź na trwającą w naszym kraju wojnę polsko-polską. My, tymczasem, zapytaliśmy Rycharskiego m.in. dlaczego zdecydował się wysłać osoby LGBT na wieś do rolników, jak dobierał uczestników projektu i jakie stereotypy obu stronom udało się przełamać.
Skąd wziął się pomysł na ten projekt?
Daniel Rycharski: W zeszłym roku zostałem zaproszony do Francji przez Centrum Sztuki Villa Arson przez kuratorki Agnieszkę Żuk i Klaudię Podsiadło, gdzie miałem okazję zrobić wystawę indywidualną. Kiedy mieszkałem we Francji, poznałem rolników z doliny La Roya, którzy pomagają uchodźcom przekraczającym granicę włosko-francuską. Mówią na nich Solidarni. Francuskie prawo teoretycznie pozwala ratować takie osoby, zwłaszcza niepełnoletnie, ale w praktyce lokalne władze, policja i sędziowie każą ich za tzw. „przestępstwa solidarności". Zebrałem wtedy ubrania od Solidarnych i uratowanych uchodźców, a następnie uszyłem z nich wielki płaszcz, którym nakryłem warszawską Figurę Matki Boskiej Pasawskiej na Krakowskim Przedmieściu. Chciałem ją uaktualnić i zwrócić uwagę na to, że Polska nie przyjęła ani jednego uchodźca. Wcześniej była wystawa „Strachy" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, która w dużej mierze była dla mnie o umieraniu religijnej wersji chrześcijaństwa. W efekcie zacząłem poszukiwać tzw. chrześcijaństwa bezreligijnego, skupiającego się na pomaganiu innym i okazywaniu im solidarności, czyli nie na tym, na czym skupia się religia w Polsce. Zobaczyłem ją właśnie we Francuzach, choć Francja jest najbardziej laickim państwem w Europie i bardzo pilnuje swojej świeckości. Spotkałem tam ludzi, którzy paradoksalnie są lepszymi chrześcijanami niż Polacy, choć nawet nie są chrześcijanami... Pomyślałem wtedy, że wiele się od nich nauczyłem i chciałbym to w jakiś sposób wykorzystać w Polsce.
Jak?
Daniel Rycharski: Długo nie było mnie wtedy w Polsce, więc widziałem nasz kraj z dystansu. Zauważyłem, że jesteśmy bardzo skłóceni, a pomiędzy różnymi grupami społecznymi występują poważne problemy komunikacyjne. Chciałem zrobić projekt, który mógłby je pogodzić. Zależało mi również, aby był to projekt wiejski, bo podczas pobytu w Nicei brakowało mi polskiej wsi. Jednym słowem, chciałem wrócić do moich animacyjno-kulturotwórczych korzeni na wsi. Też miałem takie wrażenie, że polskie instytucje kultury za bardzo skupiają się na prestiżowych wydarzeniach w dużych miastach, zamiast na pracy u podstaw w małych miejscowościach. Zmiana w Polsce nie przyjdzie ze strony państwa czy kościoła. Może wydarzyć się jedynie oddolnie i moim zdaniem, to właśnie tym powinni zajmować się teraz artyści.
Twój projekt idealnie wpisuje się w definicję pracy u podstaw.
Daniel Rycharski: Nie wierzę, że w Polsce jedyną możliwością jest bycie między młotem a kowadłem. Wierzę za to w edukację i dlatego chciałem zrobić oddolny projekt, który realnie coś zmieni. Zwłaszcza, że w ostatnim wydarzyło się dużo złych rzeczy na linii miast-wieś. Ludzie mieszkający w miastach uwierzyli, że to wsie wybrały PiS, choć to właśnie politykom zależy, abyśmy w to wierzyli. W moim projekcie wieś ponownie staje się pozytywnym bohaterem. Działa to jednak również w drugą stronę. Dla wsi miasto to przede wszystkim elity. Wierzy się, że miastowi mają lepiej, mają więcej pieniędzy, wolnego czasu i generalnie lepiej im się żyje. Obie strony wierzą w wiele wzajemnych mitów i stereotypów, a ten projekt je przezwycięża. W Polsce jesteśmy bardzo skupieni na różnicach. Tymczasem, gdy skupimy się na tym, co nas łączy, to okazuje się, że jest tego dużo więcej. Tak od samego początku był wymyślony ten projekt.
Dlaczego właśnie Opieka Rodzinna?
Daniel Rycharski: Antropolog z Instytutu Etnologii Antropologii Kultorowej UW, Tomek Rakowski przyniósł mi książkę „Daremnoość i Nadzieja” Andrzeja Perzanowskiego, która opowiada o praktyce psychiatrycznej z lat 30. stosowanej w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy pod Białymstokiem. Polegała ona na tym, że pacjentów szpitala oddawano pod opiekę rodzinom wiejskim. Nie chodziło o to, żeby ich wyleczyć, ale żeby poczuli się lepiej m.in. dzięki temu, że nie przebywają w zamknięciu. Zupełnie tak, jakby ci rolnicy przez chwilę sami stawali się psychiatrami i lekarzami. I to rzeczywiście działało! Tę praktykę stosowano od lat 30. do współczesności. Potem zaczęła wygasać, bo rolnicy często wykorzystywali pacjentów jako darmowe ręce do pracy, a wieś była coraz bardziej zmechanizowana. To właśnie stąd zaczerpnąłem koncept projektu. Wymyśliłem, aby zabrać grupę osób LGBT z dużego miasta oraz znaleźć kilka rodzin wiejskich, które zaopiekowałyby się nimi na zasadzie letnich koloni. Wiele osób LGBT nie radzi sobie z nienawiścią. Z drugiej strony są poszkodowani rolnicy, bo wieś przechodzi ogromne zmiany i coraz częściej nie ma miejsca dla małych i średnich gospodarstw rodzinnych. Teraz jeśli rolnik chce przetrwać, musi mieć przedsiębiorstwo i mechanizować swoje gospodarstwo. Chciałem połączyć te dwie grupy i umożliwić im spotkanie oraz wzajemną pomoc.
Trudno było znaleźć instytucję sztuki, która wsparłaby cię w tym projekcie?
Daniel Rycharski: Natalia Sielewicz, Tomek Fudala i Szymon Maliborski zaproponowali mi, żebym zrobił ten projekt w ramach festiwalu Warszawa w Budowie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Współpracuję z MSN od lat i to nie pierwszy raz, gdy mnie ratują. Znów zrobiłem u nich coś, czego nie byłbym w stanie zrobić nigdzie indziej i chyba nie wyobrażam sobie zrobienia tego projektu w jakiejkolwiek innej instytucji w Polsce.
To bardziej projekt artystyczne czy eksperyment społeczny? Zwłaszcza, że część uczestników uczestników dostawała wynagrodzenie.
Daniel Rycharski: Rolnicy dostali wynagrodzenie w wysokości 300 złotych dziennie. Ktoś mi zarzucił, że to nie jest pomoc, skoro biorą za nią pieniądze. Niesłusznie, bo za opiekę należą się pieniądze. Chciałem w ten sposób dowartościować pracę opiekuna i ja tego nie ukrywam. Pandemia koronawirusa zweryfikowała, że są zawody, bez których świat może sobie poradzić. Są też takie, jak opieka nad drugim człowiekiem, bez których nie może i jak ich nie ma, to świat się zatrzymuje.
fot. Michał Matejko
W jaki sposób dobierałeś uczestników?
Daniel Rycharski: W tym projekcie nie chodzi o to, żeby leczyć rolników albo osoby LGBT, tylko o to, że my jako kraj jesteśmy w chorobie. Tą chorobą jest homofobia, z której leczą nas wspólnie rolnicy i osoby LGBT. Najtrudniej było znaleźć rolników - szukałem ich od maja. Najpierw chodziłem od domu do domu i pytałem: Przepraszam, czy nie przyjęłaby pani osoby LGBT? Reakcje były zaskakująco pozytywne. Na trzydzieści gospodarstw, tylko w dwóch usłyszałem, że nie będą ze mną rozmawiać. Większość dopytywała o szczegóły i zastanawiała się, jak to zorganizować. Celowałem w mniejsze gospodarstwa, w których te pieniądze byłyby realną pomocą. Jedno gospodarstwo przemysłowe było chętne, ale nie zdecydowali się, ponieważ obecność kogoś obcego mogłaby źle wpłynąć na bydło. Czasem powodem był koronawirus, a czasem za małe gospodarstwo, bo domownicy nie mieliby jak zorganizować takiej osobie czasu. Finalnie w projekt zaangażowało się pięć wsi: Choczeń, Dobaczewo, Kurówko, Golejewo i Dzięgielewo i w każdej z nich była jedna rodzina rolnicza.
A osoby LGBT?
Daniel Rycharski: Cześć osób stanowili znajomi znajomych. Osobiście znałem tylko jednego uczestnika projektu, a resztę poznałem dopiero wraz z rozpoczęciem Opieki Rodzinnej. Teraz pisze do mnie sporo osób LGBT, które chciałyby wziąć udział w następnej edycji. Pewnie byłoby już dużo łatwiej, ale wtedy ludzie się bali. Zwłaszcza, że było to zaraz po wyborach prezydenckich i gejom oraz lesbijkom niespecjalnie spieszyło się do rolników na wieś. Projekt rozpoczął się dzień po aresztowaniu Margot, co było zupełnie przypadkowe, ale symboliczne. Z jednej strony ważne rzeczy działy się w mieście, a z drugiej dopełnieniem tych wydarzeń było to, co my robiliśmy na wsi. I obie te rzeczy są ważne, bo nie wystarczy tylko to, co robią aktywiści w mieście. Praca u podstaw, to, co my robiliśmy wtedy na wsi, było równie ważne, jeśli nawet nie ważniejsze. Żałuję trochę, że media dużo bardziej skupiają się na protestach aktywistów w mieście, a tak mało mówi się o tym, co należałoby zrobić lokalnie.
Uczestnicy projektu poznali się ze swoimi opiekunami dopiero, gdy do nich przyjechali?
Daniel Rycharski: Najpierw przyjechali na weekend i zrobiliśmy spływ kajakowali. Dzień przed wyjazdem do rolników zorganizowałem wspólne ognisko, na które przyjechali także rolnicy. To było okazja do przełamania pierwszych lodów i zapoznania się. Pierwszego dnia, kiedy wszyscy się spotkali, to była taka nutka niepewności - nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Po trzech dniach byliśmy już jednak jak jedna wielka rodzina.
fot. Marcin Limonowicz
Jak spędzali czas na wsi?
Daniel Rycharski: Bardzo różnie, bo gospodarstwa były bardzo zróżnicowane. Na przykład w Choczniu, gdzie był Jacek, było dużo zwierząt. Nieprzypadkowo, bo Jacek od początku chciał pracować przy zwierzętach. Uczestnicy dużo rozmawiali z gospodarzami i spędzali z nimi czas np. chodząc na ryby. Gospodarze zawozili ich do sąsiadów, do miasta na rynek czy do piekarni. Uczyli ich doić krowy, pracować w oborze, a nawet robili wspólnie przetwory czy jeździli razem do lasu po drewno. Nie było tak, że przychodzili i się nudzili, tylko mieli ten czas wypełniony. Ten wyjazd był w dużej mierze wyjazdem wakacyjnym. Po presji i stresie związanym z aresztowaniem Margot w Warszawie, był to czas, który im się po prostu należał. W ramach atrakcji na przykład zaprosiliśmy lokalnych twórców z okolicy Sierpca: Wojtka Witkowskiego i Katarzynę Bąkowską-Roszkowską, którzy robili nam prezentacje o swojej sztuce. Cały czas coś się działo!
Jak reagowali mieszkańcy, sąsiedzi i społeczność?
Daniel Rycharski: Projekt nie był szeroko ogłaszany, więc nie wszyscy o nim wiedzieli. Trochę się denerwowaliśmy, że ktoś przyjdzie zrobić nam krzywdę, spróbuje podpalić dom albo zacznie obrażać gospodarzy. My tak sobie żartowaliśmy, chodząc po wsi dużą grupą, że jesteśmy homobojówką, która przyjechała rozbijać polskie rodziny. Tak naprawdę jednak ten projekt jest totalnie w poprzek. Jest o rodzinie i o tworzeniu nowej rodziny zszytej z rolników i osób LGBT. Udało nam się stworzyć taką wspólnotę i myślę, że to niesamowite. Udało nam się zrobić z mojego regionu, Sierpca, pierwszą w Polsce strefę wolną od homofobii. Zawsze myślałem o tym projekcie jako o mojej odpowiedzi na strefy wolne od LGBT tworzone przez niektóre regiony.
Wszystko działo się w twoich rodzinnych stronach. Dzięki temu było łatwiej czy trudniej?
Daniel Rycharski: Ten projekt nigdy by się nie wydarzył, gdyby nie wszystko to, co zrobiłem do tej pory w sztuce. Gdybym nie zrobił murali, „Pomniku Chłopa" i Krzyży, nie byłoby również tego projektu. To wszystko musiało się wydarzyć lokalnie, abym był w stanie przeprowadzić tak trudnego przedsięwzięcia. W werbowaniu uczestników bardzo pomogła mi rodzina agroturystyczna Wojtka i Renaty Wierzbickich, którzy byli dla mnie łącznikiem z nieznanymi mi gospodarstwami. To jest bardzo tradycyjna, katolicka rodzina, z którą łączy mnie sztuka. Jest dla nas pomostem. Skupiamy się nie na tym, co nas dzieli, tylko na tym, co nas łączy. O sztuce możemy rozmawiać zawsze, nawet jeśli mamy różne poglądy polityczne. Chciałbym, żeby ten projekt był takim mostem, na którym spotkają się różne grupy społeczne, różne światy społeczne: LGBT i rolnicy. Na którym spotka się również miasto i wieś, bo nie chodzi wyłącznie o osoby LGBT.
Co zrobiło na tobie największe wrażenie?
Daniel Rycharski: Osoby LGBT wykonały ogromną pracę emocjonalną. Zrobienie czegoś takiego wymaga dużej odwagi i podziwiam, że się na to zdobyli. Cenne jest dla mnie to, co rolnicy wynieśli z tego projektu. Jak mówili, przekonali się o tym, że osoby LGBT są normalnymi ludźmi i to nieprawda, co pokazują w telewizji. Pewnego razu do jednego z gospodarzy przyszli sąsiedzi, którzy dowiedzieli się o obecności osoby LGBT i próbowali się z niej naśmiewać. Rolniczka, u której był Jacek, bardzo go broniła. Powiedziała, że nie pozwoli go krytykować i atakować, bo to jest wspaniały człowiek. Rolnicy przekonali się, że osoby LGBT są normalnymi, zwykłymi, wrażliwymi i bardzo emocjonalnymi ludźmi, którym należą się takie same prawa i którym należy się szacunek.
Czyli można powiedzieć, że Opieka Rodzinna zakończyła się sukcesem?
Daniel Rycharski: Nie wszystko wyszło idealnie i nie wszyscy oceniają wszystkie aspekty tego projektu idealnie, ale uważam, że jest dużym sukcesem. Nie chcę potwierdzać kontynuacji, choć myślę, że uda nam się go w przyszłym roku powtórzyć w jeszcze większej skali. Sami uczestnicy zresztą domagają się, aby powtarzać go dwa razy do roku i ktoś zaproponował, żeby umieścić w jednym gospodarstwie dwie lub trzy osoby. Zgłosiło się także gospodarstwo z okolic Dobrzynia i zaoferowało zaopiekowanie się uczestnikami.
Odbiegając od Opieki Rodzinnej, słyszałam, że powstaje na twój temat film, w którym zagra Dawid Ogrodnik. Możesz coś zdradzić?
Daniel Rycharski: Już długo pracuję nad tym filmem z reżyserem Łukaszem Rondudą, więc jestem już do tej myśli już przyzwyczajony. Po raz pierwszy jednak spotykam się z opiniami ludzi na ten temat, bo informacja o filmie została upubliczniona dopiero niedawno. Z jednej strony jest to stresujące, ponieważ to moje życie ludzie będą oglądać w kinach, ale mimo wszystko więcej jest tego dobrego. Dobrze się z tym czuję. Od początku jestem zresztą zaangażowany w proces twórczy powstawanie scenariusza i różnych pionów produkcyjnych jak np. scenografia.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement