Po zejściu kilku schodków w dół przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, gdzie mieści się restauracja Soul Kitchen, wkraczamy do zupełnie innego świata, wypełnionego żywym gwarem i zapachem, który czaruje nas już na wejściu. Stawiamy się w składzie: drobna kobieta mięsożerca (ja) i mój postawny partner (nie jedzący mięsa z wewnętrznym przyzwoleniem na ryby). Od razu oddajemy się w ręce specjalistów i jesteśmy prowadzeni do stolika.
Na początek zamawiamy befsztyk tatarski siekany przy stole i słynną już zupę rybną à la bouillabaisse.
Tatar, spektakularnie przygotowywany obok stolika, robi wrażenie i zachęca do dzielenia się tym szczęściem. Z radością go pochłonęłam, a następnie podskubywałam zupę rybną partnera, która została królową naszego wieczoru. Wywar klarowny i piękny, esencjonalny i pachnący żywym morzem (szumiał nam w uszach z wrażenia). Pełen dobrodziejstw dalekich mórz powala na kolana. Porcja nader słuszna pozostawiła na naszych twarzach błogi uśmiech.
Spokojni i ufni czekamy na drugie dania, otoczeni opieką troskliwej obsługi. Sommelier pomaga nam w wyborze win, które umilają oczekiwanie. Wkrótce na stole pojawiają się dwa dzieła – dziki dorsz Skrei na truflowym puree oraz łosoś ze szparagami. Dorsz cieszy chrupiącą skórką, otoczony sosem porowym wdzięczy się i zachęca. Uroku dodają mu kolorowe dodatki - różyczki kalafiora romanesco, mini marchewki i chrupiące rzodkiewki. Jako osoba nienasycona spoglądałam też z zazdrością na łososia po drugiej stronie stołu, i nie omieszkałam spróbować. Było warto - niesamowicie delikatny, w idealnym maślanym sosie, a do tego szparagi w środku zimy.
Pełni szczęścia nie potrafimy się powstrzymać przed deserem. Udając skromnych, zamawiamy jedną bezę na pół. Jeszcze nie wiemy, że będziemy sobie gratulować tej decyzji za piętnaście minut. Gigantyczna beza, piękna i bogata, pozwala nam zamknąć wieczór absolutnym rozmarzeniem.
Godziny otwarcia:
- niedziela–czwartek: 12.00-22.00
- piątek-sobota: 12.00-23.00 lub do ostatniego gościa