To ona stworzyła wzory i kolory nowego Gucci. Porozmawialiśmy z Alex Merry stojącą za printami marki
01-11-2020


Przeczytaj takze
Z Alex Merry, malarką i ilustratorką, rozmawiamy o angielskim folklorze, średniowiecznych bestiariuszach i kotce Mabel, która wprosiła się do jej prac dla Gucci.
Jesteś artystką, podobnie jak twoja siostra i brat. Jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Odnoszę wrażenie, że żyliśmy w takiej bańce wypełnionej wytworami wyobraźni. Odkąd pamiętam, miałam obsesję na punkcie malowania i rysowania – w tej sferze rodzice pozwalali nam na bardzo dużo. W jednym z moich pierwszych wspomnień siedzę na biurku mamy, która maluje kolorowymi atramentami. Moja mama jest archeologiem i artystką-samoukiem. Tata był wikarym. W domu zawsze gromadziło się mnóstwo ludzi przy weselach, pogrzebach i chrzcinach. To było naprawdę ciekawe miejsce do dorastania. Jesteśmy z moim bratem i siostrą w zbliżonym wieku. Podczas wspólnych spotkań zawsze wracamy wspomnieniami do rodzinnych wakacji i kryjówek, które urządzaliśmy sobie w ogródku. Każdej pory roku malowaliśmy na ścianach, a gdy przychodziła jesień, dodatkowo doklejaliśmy liście do namalowanych drzew. Uczyłam się gry na pianinie, nasz dom zawsze wypełniała muzyka, przy której zasypialiśmy. Mieliśmy sporo szczęścia, że nasze dzieciństwo było tak wielobarwne.
Kształciłaś się na prestiżowej uczelni z ilustracji i historii sztuki. Jak wykształcenie akademickie przekłada się na artystyczną karierę?
Mój tata nie zarabiał dużo. Otrzymaliśmy z rodzeństwem stypendia na naukę w szkole, która kładła bardzo duży nacisk na nauczanie teoretyczne. Historia sztuki ukształtowała mnie jako artystkę. Studia poszerzają horyzonty i otwierają oczy na te wszystkie materiały i techniki wykonania, oferując narzędzia do wyrażania siebie. Uważam, że sztuki nie można się nauczyć wyłącznie z książek. Trzeba przebywać wśród ludzi, uczyć się poprzez dyskusje, oglądanie prac innych artystów, próbowanie różnych metod i sprawdzanie, która z nich najbardziej ci odpowiada.
Twoją specjalizacją była ilustracja.
Ze wszystkich dostępnych kursów ilustracja była tym, który miał najwięcej zajęć z rysunku obserwacyjnego. Zawsze chciałam przejść przez formalną szkołę, dużo szkicować, zdobyć wiedzę o kolorach i ich mieszaniu. Chciałam nabrać solidnych podstaw i nauczyć się tradycyjnego rzemiosła.
Pracowałaś u Damiena Hirsta. To otwiera drogę do dużych zleceń.
Po ukończeniu szkoły starałam się o zlecenia ilustratorskie, wykonałam kilka książek dla dzieci, ale trudno było się z tego utrzymać. To były nieregularne zlecenia. Zanim wylądowałam u Damiena Hirsta, przez kilka lat pracowałam jako opiekunka i kelnerka. Jedno ze studiów Hirsta znajdowało się akurat w Stroud i to za jego sprawą wróciłam do rodzinnego miasta. To było niesamowite doświadczenie, czułam się, jakbym pracowała dla gwiazdy rocka w wielkim studiu wypełnionym po brzegi absolwentami sztuki. Przez niespełna osiem lat przewinęłam się przez wiele jego studiów, by pod koniec zarządzać jednym z największych, gdzie pracowaliśmy nad wielkimi obiektami sztuki, które wysyłaliśmy na światowe wystawy. Na początku było to ekscytujące, ale pod koniec zrozumiałam już, że nie jest dobre dla mojej kreatywności. Nie czułam więzi z tym, co tworzyłam. Po prostu oddawałam prace, jedna za drugą. Wiedziałam, że muszę odejść. Ale to było niesamowite doświadczenie choćby ze względu na to, że nauczyłam się wielu rzeczy, do których nie miałabym dostępu w innych warunkach, jak na przykład praca z farbą połyskową czy odtwarzanie panoramy miast z lotu ptaka ostrzami skalpela. Opanowałam technikę fotorealistycznego malowania i dowiedziałam się, jak działa malarstwo olejne. I to jest niesamowite, bo zawsze chciałam odbyć taką staroświecką praktykę, co poniekąd udało się właśnie dzięki pracy u Hirsta.
Kiedy zaczęłaś interesować się folklorem?
Kiedy mieszkałam w Londynie i pracowałam dla Damiena Hirsta. Tych dwóch światów nie dało się pogodzić. Z jednej strony masywny, ekskluzywny świat współczesnej sztuki i wielkich pieniędzy, z drugiej folklor i ludzie, którzy pieczołowicie haftowali drobne rzeczy niezależnie od tego, czy ktoś ich obserwuje przy pracy, czy nie. Każdy mógł do nich dołączyć. Odeszłam od Hirsta i zatrudniłam się u Marka Darbyshire’a zajmującego się oprawą obrazów. Praca z drewnem dała mi poczucie uprawiania rzemiosła.

„Lens of Creation”, grafika wykonana we współpracy z Gucci dla trzeciego wydania „Romance Journal”
W którym momencie ukształtował się twój styl?
Kilka dni temu przeglądałam swoje prace z dzieciństwa na zdjęciach wykonanych przez moich rodziców. Dostrzegam pewne elementy, które wciąż robię tak samo. Mój styl zaczął się formować podczas studiów, ale wtedy nie zwracałam na to większej uwagi i nie miałam jeszcze pewności w wyrażaniu siebie. Myślę, że ten moment nastąpił wraz z pierwszym zleceniem od Gucci. To było onieśmielające, bo po studiach pracowałam dla innego artysty, zaprzestając tworzenia własnej sztuki na kilka lat. Przez wzgląd na krótkie terminy u Gucci byłam zmuszona szybko proponować rozwiązania, nie było czasu na przekombinowanie tematu. Myślę, że mój styl wyklarował się w tym konkretnym momencie, jako wypadkowa skumulowanych doświadczeń z wielu lat.
Malowałaś na tkaninach przed zamówieniami od Gucci?
Z bratem i siostrą malowaliśmy na ścianach i ubraniach, potrafiłam poplamić sobie kombinezon farbą i pokrywać te plamy własnoręcznym haftem. Wykonałam mural dla dzieci w szkole podstawowej siostrzenicy mojego chłopaka. Ubrania malujemy również w zespole tańca ludowego „Boss Morris”, w którym się udzielam, ale to przeważnie projekty, które robiłam dla własnej przyjemności. Praca dla Gucci miała zupełnie inną skalę.
Z której pracy wykonanej dla Gucci jesteś najbardziej zadowolona?
Lubię wracać myślami do kampanii Gucci décor – mojego pierwszego zlecenia na dużą skalę. To było ogromne wyzwanie. Czułam się, jakbym wylądowała na innej planecie! Niesamowite doświadczenie i coś, z czego jestem bardzo dumna.
Według Suzy Menkes „zapieczętowałaś kolory i wzory nowego Gucci”. Jak udało ci się wpasować w ramy włoskiej estetyki i Gucci?
Nie myślałam w kategoriach wpasowywania się we włoską estetykę. Pamiętam, jak otrzymałam pierwszy brief od Gucci. W odpowiedzi na niego chciałam stworzyć pewną atmosferę, a nie konkretny look. Nie znam się na modzie, więc gdybym podeszła do tematu od tej strony, skończyłoby się to tragedią. Musiałam polegać na tym, co czuję i znam. Mocno zainspirowały mnie prace Alessandra Michelego. Czułam, jakbyśmy podświadomie się porozumiewali. Przy wielu projektach wychodziłam od kolorów i tego, jak można je zestawić. Przy kampanii décor dostawałam zdjęcia tych wszystkich pięknych rzeczy, przypatrywałam się im i pozwalałam myślom swobodnie krążyć wokół nich, zanim w ogóle zabierałam się do pracy. Wtedy w mojej głowie pojawiały się obrazy.

„Ratty”, olej na drewnie
Znają cię i doceniają za to, że potrafisz wykreować w swoich pracach ten surrealistyczny nastrój.
Mam podejście typowe dla folkloru, moje prace nie mają za zadanie onieśmielać. Schlebia mi, że są odbierane w taki sposób, bo dokładnie to chcę przekazać.
Jest jakiś produkt, który wykonałabyś inaczej, gdybyś mogła cofnąć się w czasie?
Nie sądzę. Wszystkie są jak kadry zawieszone w czasie. Oglądając stare zdjęcia, jestem w stanie przypomnieć sobie porę roku za oknem w chwili, gdy powstawały, gdzie wtedy byłam, co robiłam i czego słuchałam. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że teraz wiele rzeczy zrobiłabym inaczej, ale nie chcę zmieniać tego, co zostało wykonane. Po prostu jestem szczęśliwa, że są.
Czy twoje życie zmieniło się po Gucci?
Nie w jakiś szalony sposób, ale ta praca umożliwiła mi wyprowadzenie się z chłopakiem z małego, wynajmowanego mieszkania na swoje. Teraz mieszkamy w domu z pięknym widokiem z okna i jest z nami Mabel. To miejscowa kotka-celebrytka. Przyszła do nas pewnego dnia, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w centrum, i powędrowała za nami do nowego domu. Przepytaliśmy całe miasto, czy aby na pewno nie należy już do kogoś i czy możemy ją zatrzymać. Mabel ma już swoje lata i cieszę się, że znalazła swoje miejsce. Rządzi w tym domu. Ta mała duszyczka uwielbia leżeć na biurku i towarzyszyć mi podczas pracy. Dzięki temu zresztą pojawiła się w kilku pracach, które zrobiłam dla Gucci. Tak sobie utorowała drogę do świata sztuki!
Wierzysz w fantastyczne zwierzęta?
Oczywiście, że tak!
Masz swoje ulubione?
Uwielbiam słomianego niedźwiedzia z Whittlesea i walijskie kukły Mari Lwyd, ale generalnie lubię wszystkie stwory i bestie, które przewijają się w ludowych legendach. Moją ulubioną książką z dzieciństwa jest ta o bunyipie, stworze z australijskiej powieści ludowej, który wynurza się z bagien i pyta wszystkich dookoła, kim jest. Aż w końcu spotyka drugiego bunyipa, znajdując odpowiedź.
Skąd czerpiesz wiedzę na ten temat?
Moja mama jest mediewistą. Mieliśmy w domu dużo przedruków średniowiecznych bestiariuszy, które w kółko oglądaliśmy. Największe wrażenie wywarło na mnie to, że te wszystkie informacje były przekazywane z ust do ust. Na przykład opis słonia został tyle razy przeinaczony, że koniec końców taki średniowieczny iluminator przedstawiał go jako bestię z ośmioma nogami i nieskończenie długimi kłami. Te książki mnie fascynują i stanowią dobry przykład, w jaki sposób działają ludzie.
Czyli wcześnie zaczynałaś.
Zwierzęta są pierwszymi stworzeniami, z którymi zapoznajesz się jako dziecko. Moja miłość do tych bestii została rozpalona na nowo w momencie, gdy zaczęłam się zagłębiać w folklor. W grupie tanecznej wykonujemy też kukły zwierząt do procesji – to tradycja licząca kilkaset lat. Fascynują mnie archetypy i postaci pojawiające się w naszych snach, jak te z rogami, które nie przedstawiają konkretnego zwierzęcia, lecz pewne symbole i uczucia.
Myślę, że zwierzęta, które pojawiają się w snach, niosą ze sobą jakieś znaczenie lub przesłanie.
Zawsze pamiętam swoje sny. Dużo śnię o kotach, mam obsesję na ich punkcie. Śnią mi się też klasyki, takie jak węże czy ptaki, i jestem pewna, że każdy z nich coś sobą reprezentuje. Mój brat czyta prace Carla Junga, żeby zrozumieć, co dzieje się w jego umyśle i snach. Wydaje mi się, że wszyscy czerpiemy ze wspólnego języka symboli.

Alex Merry, fot. Katie Jane Watson
Często podkreślasz, że żyjesz i pracujesz w Stroud.
Pochodzę stąd. To miejsce wywiera ogromny wpływ na moją twórczość. Stroud jest pod wieloma względami ekscentrycznym miastem. Mieszka tu wielu artystów, mamy swego rodzaju scenę alternatywną, a każda z okolicznych wiosek może się pochwalić swoją odrębną legendą. Jest jedna o dziedzińcu kościoła w Painswick, na którym znajduje się tylko dziewięćdziesiąt dziewięć drzew. Setne nigdy tam nie urosło. Mamy wiele szalonych tradycji, takich jak rolowanie sera, zawody w kopanie goleni czy parady z palącymi się beczkami ze smołą. Zaczęliśmy również tworzyć własne tradycje w zespole tanecznym.
Jakie na przykład?
Stroud słynie z przędzenia i farbowania tkanin. W tym roku w noc przesilenia letniego zabrałyśmy nasze chusty i poszłyśmy na wzgórza Common. To piękne miejsce, z którego widać rzekę Severn. Tam ufarbowałyśmy chusty kurkumą i tańczyłyśmy z nimi przy ostatnich promieniach słońca. Moim ulubionym dniem w roku jest pierwszy dzień maja. Wstajemy o czwartej nad ranem, idziemy na wzgórze, tańczymy na powitanie lata i przemywamy twarz poranną rosą. Uważam, że rytuały są ważną częścią naszego życia. Zaznaczamy przełomowe momenty w roku, takie jak przesilenia, pierwszy dzień maja czy święto zbiorów. Jest coś wyjątkowego i naturalnego w życiu w zgodzie z rytmem roku. Jak tylko rozpoczęła się kwarantanna, wszyscy na naszej ulicy zabrali się za sadzenie warzyw w ogrodach. Uwielbiam czuć ziemię w dłoni. To coś, czego bardzo mi brakuje w codziennym życiu.
Udało ci się stworzyć przestrzeń, w której odgradzasz się od świata zewnętrznego.
Łatwo wywołać u mnie ogromny lęk. Wystarczy, że wyobrażę sobie, że któraś z bliskich mi osób zachoruje. Dlatego fascynują mnie osoby takie jak mój przyjaciel Kit Williams, jeden z artystów mieszkających w Stroud, któremu udało się stworzyć własną, magiczną biosferę. O taką magię coraz trudniej. Obecny system edukacji w Anglii jest odarty z wszelkiej sztuki i muzyki, skupia się wyłącznie na zarabianiu pieniędzy, co moim zdaniem jest bardzo niebezpieczną drogą. Chcę być siłą, która się temu przeciwstawia. Uwielbiam patrzeć, jak ludzie zanurzają się we własnym świecie. Chciałabym prowadzić warsztaty zachęcające ich do rysowania i czerpania ze swojej wyobraźni. Zdolność do marzenia jest niesamowita. Siedząc w fotelu, potrafimy stworzyć w wyobraźni cały kompleksowy świat.
Nad czym teraz pracujesz?
Maluję portrety zwierząt. Ludzie uważają, że to kicz, ale mnie sprawia to wielką przyjemność. Chciałabym też zacząć malowanie scen z folkloru i tych nowych tradycji, które tworzymy. Bardzo interesuje mnie dorobek Williama Morrisa, dlatego chciałabym spróbować sił w projektowaniu tkanin i tapet z motywami różnych pór roku. Coraz bardziej fascynuje mnie też świat roślinny i botanika. No i chciałabym w końcu wykonać porządną książkę dla dzieci.
Dlaczego w ogóle zaczęłaś malować portrety?
Zaczęłam to robić kilka lat temu. Nie miałam pieniędzy na prezent dla rodziców na Gwiazdkę, a ponieważ wszyscy w rodzinie mamy fioła na punkcie kotów, postanowiłam, że namaluję ich koty. Bardzo spodobało mi się malowanie tych kocich wąsów! Kotkę namalowałam z ptasim piórkiem w łapce tak, jakby była po udanym polowaniu, a kota ze swoją ulubioną zabawką. Znajomi zaczęli zgłaszać się po portrety swoich kotów – byli nawet tacy, którzy zażyczyli sobie, aby namalować ich kota na wzór Ludwika XIV. Odtworzyłam jego najsłynniejszy portret i wstawiłam tam głowę kota. Tak to się zaczęło.
Jakie zwierzaki udało ci się do tej pory namalować?
Mnóstwo kotów i psów, ale trafił mi się też królik i szczurek.
Wciąż słuchasz RuPaula?
Dawno go nie odtwarzałam, ale jego podcast pomógł mi przetrwać najtrudniejsze okresy w pracy. Obecnie słucham Shirley Collins. Namalowałam jej portret na okładkę najnowszej płyty „Heart’s Ease”. Obawiałam się tego, bo jestem jej wielką fanką i chciałam to zrobić dobrze. Collins jest moim herosem. Przebyła całą Amerykę wzdłuż i wszerz, by zebrać tamtejsze pieśni ludowe i stać się bardzo ważną postacią angielskiego folkloru. Spotkałam ją około jedenaście lat temu na jednym z festiwali – to dzięki niej nabrałam odwagi i zainteresowałam się tańcem ludowym, który traktowano jako domenę mężczyzn. Słucham też La Sonnambuli Marii Callas. Ostatnio polubiłam operę, choć nigdy do mnie specjalnie nie przemawiała. Może potrzebuję czegoś, co odda nastrój tego wszystkiego, co dzieje się dookoła? Słucham też dużo muzyki współczesnej, lubię R’n’B. Poza tym uwielbiam malować przy muzyce średniowiecznej i nowożytnej. Zupełnie inaczej mi się wtedy tworzy.
Co teraz czytasz?
„Pogańską Brytanię” Ronalda Huttona. To historia Brytanii od czasów paleolitycznych osadników. Jestem dopiero w jednej trzeciej książki, ale już mocno mnie wciągnęła. Ludzie nie są świadomi, że większość tradycji i zwyczajów, które kultywujemy na Wyspach, została sprowadzona albo stworzona na nowo. Uważam, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy, którzy mieszkają w Anglii. Żyjemy w czasach rasizmu i bigoterii. Nacjonaliści próbują wykorzystać pewne elementy kultury ludowej do zbudowania programu kłamstw i bzdur, przed którymi obronimy się tylko dzięki znajomości pełnej historii.
/materiał pochodzi z K MAG 101 ANIMAL ISSUE 2020, tekst: Cathy Nhung/
Polecane

Vivianna Torun Bülow-Hübe: stworzyła biżuterię, która zerwała z tradycją

K MAG x Westwing: Zapraszamy na wirtualny wernisaż zwyciężczyń naszego wspólnego konkursu

10 powodów, dla których warto kupić sto pierwsze wydanie K MAG-a

Taschen wydał imponujący album Antona Corbijna o Depeche Mode

Na zawsze w duecie. Sesja zdjęciowa „Falling at Her Feet” z motywem sióstr bliźniaczek
Polecane

Vivianna Torun Bülow-Hübe: stworzyła biżuterię, która zerwała z tradycją

K MAG x Westwing: Zapraszamy na wirtualny wernisaż zwyciężczyń naszego wspólnego konkursu

10 powodów, dla których warto kupić sto pierwsze wydanie K MAG-a

Taschen wydał imponujący album Antona Corbijna o Depeche Mode




