Spora zmiana na nowym albumie, po raz pierwszy podpisałeś się imieniem i nazwiskiem – skąd ten nowy prąd?
Mnie osobiście wydaje się, że nie ma żadnej zmiany, już tłumaczę dlaczego. Połączyłem pewne kropki – przez jedenaście lat pracowałem w handlu, cztery lata temu rzuciłem pracę, bo w końcu mogę zarabiać na muzyce. Przez te jedenaście lat sprzedawałem płyty, swoje między innymi, ale też przyjaciół bliższych i dalszych. Sprzedawałem filmy DVD, książki, byłem sprzedawcą w pełnym znaczeniu tego słowa. Nagrywając ten album stwierdziłem, że wciąż nim jestem, bo jakkolwiek nie ubierałbym się w jakieś łatki artystyczne i pompował w jeden czy drugi sposób, to jednak cały czas wszyscy na scenie jesteśmy pół produktami – zależy nam na jak największej liczbie odbiorców, a apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Skleiło mi się to wszystko w jedno, że ja robię prawie to samo, że sprzedaję swoje płyty, zachęcam odbiorców do kupna, że piosenki to są trochę reklamy i jeśli reklama się podoba to kupujesz produkt. Można z tym walczyć i pewnie część z moich kolegów ze sceny powie, że robią sztukę dla sztuki, ale element tego produktu, którym się stajemy i koncepcja materializacji mi się spodobała.
Dla przykładu w tym momencie 132 osoby słuchają mojej muzyki i wyobraziłem sobie, że w tym momencie ja się materializuję. Wymyśliłem sobie takiego bohatera, który jest każdą osoba, która coś tworzy. Pomimo, że gram głównie dla siebie, bez odbiorcy nie wiem, czy robiłbym to dalej. Potrzebujemy być skrytykowani, potrzebujemy głasków, potrzebujemy ciągłej prowokacji i pobudzenia do działania – stąd pomysł na zbudowanie tej postaci. Zawsze musiałem wyglądać estetycznie w pracy, zawsze był jakiś uniform, z połączenia tych rzeczy mało artystycznych zbudowałem postać, która będzie się zmieniała w kolejnych teledyskach.
Album jest popowy, wydaje mi się bardziej dosłowny lirycznie i dostępny brzmieniowo. Znudziłeś się alternatywą?
Trochę tak. Grałem na dziwnych festiwalach, wydawałem kasety, grałem koncerty dla 3 osób, grałem i dla jednej. Wiem, gdzie moje miejsce i nie wyrwę się przed szereg, bo znam swoje możliwości wokalne i techniczne, ale przestałem się bronić. W alternatywie było mi w sumie dobrze, chociaż często słyszałem „o to dziwne Błażej”, „niezrozumiałe”, „każdy to zinterpretuje na swój sposób”. Olek Świerkot powiedział mi:
„Błażej, może spróbuj nie używać trzech metafor tylko jednej i rozwiń ją i potem dopiero następną?”
Do tej pory byłem nagradzany za tę właśnie nieoczywistość. Tylko w pewnym momencie sam przestałem rozumieć, o czym ja w zasadzie śpiewam. Zostałem nagrodzony Fryderykiem jako autor roku, więc uznałem, że to nie może być przypadek, ale sam się zakręciłem w tej dziwności i alternatywie. Odkryłem, że najprawdziwiej czuje się w piosence, w prostej melodii, która porusza we mnie jakąś strunę. Nawet Iwonie mówiłem, że ta płyta jest infantylna, a Iwona na to, że ona jest nasza, prawdziwa. To mnie przekonało.
Rzeczywiście odciążyłeś lirykę, brzmienie w stylu lat 80. – nowy Ty!
Jest to mój najbardziej ejtisowy album, ale nie było to w ogóle zaplanowane. Rok temu kupiliśmy syntezator JUNO 106 i w złym momencie go kupiliśmy, bo zakochaliśmy się z Iwoną w jego brzmieniu. Nie próbowaliśmy na siłę brzmieć na obecne czasy, postawiliśmy na dźwięki, które kojarzą nam się z czymś miłym z przeszłości, gdzie czuliśmy się bezpiecznie. Poddaliśmy się temu.
Zrozumieliśmy, że to co proste nie musi być niskich lotów i czasami proste emocje robią więcej niż sztuka prowokująca, ciężka. Może to jest jakiś okres przejściowy? Za rok będę miał 40 lat, może tęsknię za beztroską?
Przyszło mi to na myśl w trakcie słuchania płyty.
Nawet po nagraniu płyty wiele osób mi mówiło, że lata 80. są już niemodne, ale na tę chwilę, kiedy to nagrywałem, to byłem ja i dalej tak czuję. Działam w takim trochę schizofrenicznym rozkroku, z jednej strony chcesz być słuchany, a z drugiej strony chcesz robić to, co sprawia ci największą przyjemność i chcesz tworzyć w zgodzie z sobą.
Goście na płycie trochę, jakby wpadli przypadkiem w trakcie, kiedy nagrywałeś utwór – nie widzę związku
Zadzwonił do mnie Quebo i zaprosił mnie do zaśpiewania refrenu do jednej z jego piosenek. Ja to trochę olałem i teraz przyznaję, że byłem głupi, bo utwór się mocno wybił. Po roku zaprosiłem Quebo na swój album, ale w między czasie stał się Jakubem, więc było to już dla niego nieaktualne. Powiedział mi wtedy, że mam sobie wziąć tę piosenkę, bo będzie pasowała do mojego albumu. Ta piosenka zabiera słuchacza w inne rejony, tutaj jest fabuła, Kuba opowiada prawdziwą, swoją historię.
Uwielbiałem Myslowitz, „Miłość w czasach popkultury” to bardzo ważny dla mnie album. Bardzo chciałem mieć Rojka na swoim albumie. Podobnie z Piotrem Roguckim, z którym się bardzo lubimy. Nigdy nie byłem fanem Comy, byłem tą osobą, która ich krytykowała i heheszkowała na ich temat, ale poznałem Piotrka, spędziłem z nim wiele godzin rozmawiając i robiąc dużo bardzo fajnych rzeczy i uznałem, że bardzo chcę z nim nagrać.
Goście to również moje otwarcie na pracę z drugą osobą. Do tej pory byłem sam i w pewnym momencie, poza Iwoną, która jest bardzo świadomą słuchaczką, nie miałem żadnych zewnętrznych filtrów tego, co robiłem. Teraz chcę tego kontaktu, chcę jasności, chcę tańca. Nie wiem – może dorastam, może to kwestia pandemii i izolacji. Ciągnie mnie w ciemność mocno, ale obecnie ten element ciepła jest dla mnie bardzo istotny. Kiedy jak nie teraz?
Album ukazał się w Twoje urodziny. Romantyczna historia.
Zawsze chciałem wydać płytę w tym dniu. Każdy album to jest takie moje małe dziecko – prezent poniekąd również dla samego siebie. Może to nieco samolubne, ale teraz nadarzyła się ku temu sposobność i tak postanowiłem.