Noriaki przeszedł długą drogę - od człowieka uważanego często za wandala do cenionego w wielu kręgach artysty. Choć Watcher miał pozytywny odbiór wśród mieszkańców, według przepisów pojawiał się nielegalnie. Właśnie dlatego ich twórca od kilku lat ukrywa się pod pseudonimem. Mimo, że prawo się nie zmieniło, Pan Peryskop zyskał również sympatię urzędników i na ich prośbę postać pojawiła się legalnie na drzwiach poznańskiego Wydziału Kultury.
Noriaki zostawił po sobie ślad w postaci graffiti nie tylko w Poznaniu. Pan Peryskop zamieszkuje już ulice Berlina, Londynu, Tokio, Stambułu, Bukaresztu, Barcelony, czy Sofii. Możemy go znaleźć nawet w Indiach. Działania poznańskiego artysty nie ograniczają się jednak do tworzenia postaci Watchera. Noriaki jest malarzem oraz autorem wystroju w biurach, prywatnych domach i klubach. Jest także promotorem kultowego cyklu imprez SzpagArty.
W lipcu „The Guardian” opublikował przewodnik po Poznaniu, w którym wśród obowiązkowych punktów zwiedzania znalazła się rozsiana po mieście postać Watchera.
K MAG: W ostatnim czasie odwiedziłeś kilkanaście krajów i w każdym zostawiłeś swój artystyczny ślad. Opowiedz o tej wyprawie.
Noriaki: W lipcu oraz sierpniu zwiedziłem 11 krajów, w tym 10 stolic, a w każdej z nich udało mi się zostawić Watchera, nawiązującego do miejsca, w którym się znajdowałem. Były to kolejno Ukraina, Rumunia, Bułgaria, Macedonia, Albania, Czarnogóra, Kosowo, Bośnia i Hercegowina, Serbia, Węgry, a na koniec Słowacja. Wraz z kolegą wybraliśmy się w spontaniczną podróż, której celem było zostawienie po sobie śladów. Intensywna podróż była niezapomnianym doświadczeniem.
W jaki sposób nawiązywałeś do odwiedzanych miejsc swoją twórczością? Chodzi o lokalną kulturę czy infrastukturę?
Starałem się wpasować w odpowiednie miejsca, charakterystyczne dla danego kraju. Miejsca te same mnie spotykają i spontanicznie wymyślam krótka historie. Na przykład w Bośni malowałem uciekające przed kulami watchery na murach noszących ślady wojny, we Lwowie jeżdżące na lwach, a w Macedonii, gdzie kierowcy jeżdżą jak wariaci, przerabiałem stare śmietniki na samochody wyścigowe. Przy wodzie tworzę peryskopy w formie ryb, między drzewami w formie kameleonów. Postać jest bardzo plastyczna i to pozwala na wiele w krótkim czasie
Podczas swojej podróży zauważyłeś odmienne podejście do streetartu niż ci znane?
Każde miasto ma swoją stylistykę i swoich graczy, którzy tworzą scenę. Poza Lwowem i Bukaresztem, gdzie można było spotkać sporo streetartu, bywało różnie. Bałkany nie są mocno przyozdobione przez streetart, ale dało się spotkać na ścianach światowej sławy artystów
Pod względem kultury klubowej południe Europy czymś się wyróżnia?
Jeżeli chodzi o scenę klubową, to w każdym kraju wyglądało to trochę inaczej. Zdecydowanie wygrał Belgrad, w którym scena techno jest dość rozwinięta i tam właśnie bawiłem się najlepiej. Również w Sarajewie imprezka kręciła się na całego, ale to już mniej moje klimaty. W stolicy Albanii, Tiranie, w najbardziej znanym klubie na środku parkietu były stoliki, przy których tuptali imprezowicze. Było to zdecydowanie najdziwniejsze z moich klubowych doświadczeń.
Co cię najbardziej zaskoczyło podczas wyprawy?
Jezioro Ochrydzkie w Macedonii, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Woda jest tam czysta jak łza, a do tego piękne otoczenie. Udało się nam znaleźć opuszczony kemping, na którym spędziliśmy 3 dni. To było piękne doświadczenie
Streetartowcy tworzą zwartą kulturę czy też działacie samotnie?
Jak w każdej zajawce, większość osób się zna, tworzy wspólne prace, inspiruje się nawzajem. Nawet jeśli artyści się nie znają, wiedzą co kto robi, gdyż scena nie jest duża. Ja raczej nie jestem festiwalową jednostką, a po ulicach lubię latać sam.
Uzyskujesz zgodę na stworzenie pracy w danym miejscu, czy jest to działanie pozasystemowe?
Działania naścienne są nielegalne, natomiast zdarzają się miejsca, w których mam przyzwolenie lub maluję na zlecenie.
Czym się wyróżnia Twoja twórczość na tle innych streetartowców?
Moje dzieła zwykle wiążą się z działalnością nielegalną. Nie tworzę wielkoformatowych murali, za to latam po ulicach, wpasowując swoje postaci w zastaną przestrzeń, co często daje zaskakujące i zabawne efekty. Po prostu maluję swoje, a jak ludzie to odbierają, to już nie mi oceniać. To swojego rodzaju gra uliczna. Po prostu się dzieje.
Można cię określać polskim Banksym?
Ludzie niewtajemniczeni w streetart często znają tylko Banksy'ego, dlatego też chcąc nie chcąc porównują mnie do niego. Niestety, bardzo mi do niego daleko.