Urodziłam się w Złotoryi, która liczy około szesnaście tysięcy mieszkańców. Perspektywy młodych ludzi w takich miejscach w moich czasach były niewielkie, choć teraz to się zmienia. Jestem dziewczyną z rozbitej rodziny – mój tata zostawił nas, gdy miałam sześć lat, wychowywała mnie głównie mama. Nie miałam żadnych wielkich pragnień. W dzieciństwie chciałam zostać weterynarzem, ale przedmioty ścisłe nigdy nie były moją mocną stroną. Za to bardzo chętnie brałam udział we wszelkich teatrzykach i przestawieniach szkolnych. Skrycie marzyłam o aktorstwie, ale byłam też bardzo wstydliwym dzieckiem. Z kolei modeling pojawił się w moim życiu przypadkiem.
Przypadkiem. Co to znaczy?
Nigdy nie interesowałam się modelingiem. Namówił mnie kolega mamy, który znał właściciela agencji modelingowej. Te namowy trwały jakoś ponad rok. W końcu pojechałam na próbną sesję, żeby zobaczyć, o co chodzi. Miałam wtedy szesnaście lat. Podczas sesji poznałam właściciela agencji, który później stał się moim menedżerem i był dla mnie niczym drugi ojciec. Wiele zmienił w moim życiu i poukładał mi w głowie. Zawsze będę mu za to wdzięczna.
Świat modelingu potrafi być bezwzględny i brutalny. Jak wspominasz ten okres w swoim życiu?
Na szczęście nie przydarzyła mi się żadna sytuacja związana z molestowaniem seksualnym. Było za to mnóstwo momentów, gdy traktowano mnie jak rzecz. Przychodziłam na casting i słyszałam: „Tutaj jest za gruba”, „Zobacz, jaką ona ma brzydką, niesymetryczną twarz”. Mówili to przy mnie, zupełnie jakbym nie była człowiekiem posiadającym uczucia. Takie przeżycia niszczą emocjonalnie. Do tego dochodzi presja i wieczna dieta. Wciąż mam przez to problemy żołądkowe.
Czy zapadły ci w pamięć wyjątkowo przykre sytuacje?
Tak, zdarzyły się sytuacje, które mnie złamały. Mając osiemnaście lat, brałam udział w sesji na Korsyce. Spędziliśmy tydzień w domu wynajętym przez klienta, który nie życzył sobie, abym jadła z nimi śniadanie przy jednym stole. Byłam dla niego kimś gorszym. Dostałam malutki stolik na uboczu i przeterminowane o cztery lata musli. Sama sesja również była bardzo trudna ze względu na warunki pracy. Kiedy indziej przyjechałam do Nowego Jorku na sesję do klienta, z którym miałam podpisany kontrakt na pięć lat. Po trzech latach usłyszałam: „Jesteś za gruba”. To był ogromny cios, bo byłam wtedy w naprawdę dobrej formie. Później okazało się, że kampanię dostała córka siostry pana, który pracował w tej firmie, i w efekcie mój pięcioletni kontrakt został po prostu zerwany.
Dzięki modelingowi sporo podróżowałaś, mieszkałaś też w Paryżu. Jak to wspominasz?
Nie znoszę Paryża [śmiech]. Pierwszy raz pojechałam do Paryża z mamą i byłam zachwycona. Pewnie dlatego, że był to wyjazd turystyczny. Moja opinia o tym mieście zmieniła się, gdy zaczęłam tam mieszkać. Francuzi potrafią być bardzo oschli dla obcokrajowców, którzy nie mówią w ich języku, w dodatku jest tam brudno. Miałam też bardzo poważny wypadek i niestety zawiodłam się na mojej francuskiej agencji.
Obok mojego mieszkania był mały, turecki sklepik, w którym zawsze kupowałam wodę. Pewnego razu robiłam większe zakupy i nie zauważyłam otwartej klapy do spiżarni w podłodze. Nie było żadnego ostrzeżenia, ogrodzenia, nic. Wpadłam do środka i nadziałam się nogą na pręt, który przebił ją niemalże na wylot. Pod wpływem adrenaliny wyrwałam go sobie z nogi, wyszłam z otwartą raną. Zadzwoniłam do mojej agencji w Paryżu, ale bookerka nie chciała pojechać ze mną do szpitala. Zabrała mnie do apteki, gdzie zrobiono mi opatrunek. Następnego dnia obudziłam się z gorączką i prześcieradłem zalanym krwią. Zadzwoniłam do agencji w Polsce, która natychmiast zarezerwowała mi samolot. Po wylądowaniu od razu pojechałam na stół operacyjny. Miałam otwartą ranę na jedenaście centymetrów! Na jednej operacji się nie skończyło, bo wdało się zakażenie, więc ponownie trafiłam na stół. To wydarzenie ostatecznie zraziło mnie do Paryża, ale czekam, aż ktoś go dla mnie odczaruje.
Paradoksalnie jednak w Paryżu wydarzyło się coś dobrego – to właśnie tam poznałaś Davida Bellemere.
Przyszłam do niego na casting i podałam mu książkę ze zdjęciami – za moich czasów były jeszcze drukowane książki, nie iPady [śmiech]. David obejrzał ją, podziękował, wyszłam. Po wszystkim zadzwoniłam do mojego polskiego menedżera i powiedziałam mu, że David nawet się do mnie nie odezwał. Następnego dnia dostałam telefon od francuskiej agencji, że David Bellemere chce zrobić ze mną sesję. Byłam w szoku!
Dlaczego David wybrał właśnie ciebie?
Zrobiliśmy zwykłą sesję próbną, po czym amerykański „Playboy” odezwał się do Davida w sprawie rubryki „Najlepsi fotografowie świata i ich muzy”. Chcieli wprowadzić do magazynu trochę high fashion, a David słynie z surowych zdjęć bez lampy, których prawie nie retuszuje. Gdy przyleciał do Polski, zorganizowałam we Wrocławiu imprezę świętującą nasz sukces. Wówczas mój menedżer zapytał Davida, dlaczego chciał ze mną pracować. Odpowiedział: „Zauważyłem, że Karolina miała zadbane paznokcie. Modelki zazwyczaj mają zaniedbane”. Zwrócił na to uwagę, gdy podawałam mu książkę z moimi zdjęciami.
Dzięki temu zleceniu dostałaś angaż w filmie „Hercules”, gdzie zagrałaś z The Rockiem.
Sama jestem w szoku, ile mogą zdziałać zadbane paznokcie! „Hercules” to kolejna niesamowita przygoda, która zapoczątkowała moje wielkie marzenia. Zadzwoniła do mnie asystentka reżysera, Polka, mówiąc, że szuka kogoś, kto wcieli się w rolę jednej z trzech piękności. W pozostałych dwóch rolach obsadzono Irinę Shayk i Barbarę Palvin, które również są modelkami, dlatego początkowo potraktowałam to jako zlecenie modelingowe. Dopiero podczas castingu kazali mi odegrać kilka scen, w tym porodu, i zrozumiałam, że będzie to jednak wymagać trochę aktorstwa. Ostatecznie udało się i dostałam tę rolę.
Jak się do niej przygotowywałaś?
Poszłam na żywioł. Na szczęście na planie miałam czas, aby wejść w rolę. Reżyser wszystko ze mną omawiał, zrobiono mnóstwo ujęć. Zauważyłam dużą różnicę pomiędzy tym, jak jestem traktowana na planie modelingowym, a jak na planie filmowym. W końcu poczułam się zaopiekowana. W modelingu byłam bardzo samotna i stale oceniania, a na planie filmowym podchodzono do mnie z szacunkiem. Nikt nie wytykał mi tego, jak wyglądam, ile ważę czy jakie mam wymiary. Plan „Herculesa” był wyjątkowy również dlatego, że mieszkaliśmy w jednym hotelu w Budapeszcie, mieliśmy więc czas, aby się poznać. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że chcę spróbować swoich sił w aktorstwie. Zresztą na planie „Herculesa” usłyszałam od reżysera: „Jesteś modelką, ale powiem ci, że masz do tego dryg. Nie mówię tego każdemu. Idź do jakiejś szkoły i przyzwyczaj się trochę do bycia na planie, otwórz swoje czucie”. Tak zrobiłam.
Szkoły aktorskie w Polsce są bardzo trudne i często zostawiają trwały ślad na psychice uczniów. Jak to wygląda w Stanach?
W Margie Haber Studio mieliśmy zajęcia po pięć godzin dziennie trzy razy w tygodniu. Spotykaliśmy się w dziesięcioosobowych grupach. Najpierw teoria, czyli nauka o metodzie, potem praktyka. Wchodziło się do pomieszczenia, odgrywało scenę, nauczyciel wszystko nagrywał. Zupełnie jak na castingach. Przynajmniej zanim zaczęły obowiązywać self-tapes, bo obecnie w ramach castingu wysyła się wideo z nagraną sceną. Po wszystkim siadaliśmy razem i wymienialiśmy się uwagami. Dostawaliśmy polecenie, aby nasze uwagi były szczere i merytoryczne, ale nie krzywdzące. Nie mówiło się: „Jesteś beznadziejny”, tylko na przykład: „Brakowało mi, żebyś rzeczywiście poczuła tę złość”. Pamiętam, że miałam ogromny problem z przygotowaniem sceny na zaliczenie semestru. Dostałam ją na początku szkoły, ale nie potrafiłam jej zagrać.
To scena, w której córka wyprowadza się z domu, ponieważ ojczym krzywdzi zarówno ją, jak i jej matkę. Mam podobne doświadczenia, więc było to dla mnie niewyobrażalnie trudne. Nauczycielka poprosiła mnie, żebym została po zajęciach, i zapytała, co się dzieje. Wytłumaczyłam jej, w czym rzecz, a ona odpowiedziała: „Świetnie, to będzie twój dyplom”. Zatkało mnie. Zapytałam, jak mam to zrobić, skoro mam taką blokadę. A ona odpowiedziała: „Z takich doświadczeń powstają najlepsze role”. Włożenie traumatycznych doświadczeń w rolę jest uwalniające, ponieważ możesz bezkarnie coś z siebie wyrzucić. Ludzie cię nie oceniają, bo nie wiedzą, że coś podobnego wydarzyło się w twoim życiu. Zagranie tej sceny było dla mnie bardzo trudne, ale w końcu to zrobiłam. Kilku moich kolegów popłakało się przy tej scenie. Tak samo zareagował mój mąż, gdy pokazałam mu nagranie. Po tej scenie zapisałam się na terapię. Byłam na niej rok z przerwą, dwa lata temu wróciłam do terapii.
No właśnie, twój mąż. Jak poznałaś Piotra?
To było w czasach „Herculesa”. Moja agencja modelingowa robiła zdjęcia do kampanii reklamowej, w której występował Piotr. Dostałam wówczas swoją pierwszą umowę aktorską, a mój menedżer zaproponował, abyśmy zwrócili się z tym do Piotra. Zakolegowaliśmy się, ale to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Po trzech latach znajomości, gdy oboje byliśmy wolni, mój menedżer wykorzystał okazję i nas zeswatał. W ten sposób zaczęliśmy się spotykać, ale było to kilka lat po tym, jak się poznaliśmy.
Podróżując i mieszkając za granicą, nie tęskniłaś za domem w Polsce?
Nie czuję się przywiązana do domu, ale było to dla mnie trudne, ponieważ jestem osobą, która lubi mieć swoje miejsce na ziemi. Ciągłe przemieszczanie się mnie stresowało, pragnęłam mieć swój kubek, łóżko. Chciałam mieć swoje mieszkanie, ale kto da kredyt modelce? W końcu nadarzyła się okazja. Dostałam rolę w filmie „Gwiazdy”, lecz w pewnym momencie straciliśmy fundusze i produkcja urwała się w połowie. Wtedy stwierdziłam, że spróbuję wieść „normalne” życie. Poszłam do „normalnej” pracy i przez trzy lata pracowałam jako asystentka zarządu. Zaczęłam studia magisterskie z psychologii. Bardzo dobrze wspominam ten okres. Marzenia o aktorstwie wróciły do mnie wraz z powrotem na plan „Gwiazd”. Zdjęcia, granie, magia filmu. Poczułam, że bez tego byłabym nieszczęśliwa.
Ludzie przyklejają ci mnóstwo łatek. „Żona Piotra Adamczyka”, „Ta, co zagrała z Bradem Pittem”, „Chora na endometriozę”. To musi być trudne.
Wiem, że trudno mi będzie pozbyć się etykiet. Mam w sobie jednak dużo pokory, której nauczył mnie zarówno modeling, jak i aktorstwo. Nie zadzieram nosa, bo zagrałam z Bradem Pittem i Margot Robbie u Damiena Chazelle’a. Pragnę jednak, żeby dano mi szansę w moim kraju. Spójrzmy na „Idę” i przełomową rolę Agaty Trzebuchowskiej, dziewczyny, którą reżyser znalazł w kawiarni. Doskonale sprawdziła się w głównej roli w oscarowym filmie. W aktorstwie chodzi o emocje i uczucia. Techniki można się nauczyć. W Stanach niemal żaden aktor nie ukończył szkoły teatralnej, bo tam uczysz się, zbierając doświadczenia z planów filmowych i pracy z reżyserami, którzy cię prowadzą. Co jeszcze cię kręci poza aktorstwem?
Psychologia. Bardzo dużo czytam i fascynuje mnie, jak dzieci oraz dorośli odbierają świat. Uwielbiam odkrywać różne rzeczy o sobie na terapii. Kocham też psy, zawsze fascynowały mnie zwierzęta. Pamiętam, że w jednym czasie miałam w domu: psa, kota, królika, żółwia wodnego i mysz, którą chowałam przed mamą. Marzyłam o weterynarii, więc zrobiłam roczną szkołę dietetyki zwierzęcej, dzięki czemu byłam w stanie pomóc naszej trzynastonastoletniej suni. Myślałam, że nie dożyje sędziwego wieku. W końcu sama ustawiłam jej dietę i dziś znów jest pełna energii. Niedawno pomogłam również psu mojej przyjaciółki. Bardzo się wzruszyłam, gdy napisała mi, że uratowałam jej zwierzakowi życie. Fascynuje mnie behawioryzm psów, chciałabym zrobić podyplomowe studia z psychologii zwierzęcej, ale to marzenie w najbliższym czasie na pewno się nie spełni.
Marzec to miesiąc świadomości endometriozy. Kiedy dowiedziałaś się, że chorujesz?
W 2021 roku. Siedziałam na krześle w kuchni i w pewnym momencie poczułam taki ból, że z niego spadłam. Zaczęliśmy szukać przyczyny. Pomocny okazał się wywiad Hani Lis o endometriozie. Przeczytałam go i pomyślałam: „Kurczę, to są moje objawy!”. Zadzwoniliśmy do Hani, która pomogła nam znaleźć lekarza. Okazało się, że mam endometriozę czwartego stopnia, czyli zaawansowaną. To schorzenie dotyka trzech milionów kobiet w Polsce i około trzystu milionów kobiet na świecie. Czasem, gdy zaczynam mówić o endometriozie, słyszę, że teraz jest taka moda. Za każdym razem zastanawiam się wtedy, skąd myśl, że choroba może być modna. Cierpienie nie jest „cool”. Każdy powinien wiedzieć, że endometrioza to przewlekła choroba dotykająca co dziesiątą Polkę. Kobiety, które na nią chorują, kończą na wózkach czy bez nerki, nie dostają zasiłku, bo endometrioza nie jest wpisana na listę chorób przewlekłych. To także podstawowa przyczyna prowadząca do niepłodności. Jeśli poziom i dostęp do leczenia in vitro w Polsce dalej będzie taki, jaki jest, to po prostu przestaną się rodzić dzieci. Kolejny aspekt jest taki, że endometrioza działa na podobnej zasadzie co rak. Nie daje zmian złośliwych, lecz przerzuty. Nawet jeśli wytniemy wszystkie zmiany, komórki endometrialne dalej wędrują po naszym ciele i mogą zaatakować każdy organ. Dlatego często jedna operacja nie wystarczy i pacjentki muszą przejść kilka lub kilkanaście operacji. Endokobiety cierpią po cichu, bo nikt rozumie, przez co przechodzą.
Ty nie zamierzasz siedzieć cicho. Jakie zmiany systemowe powinny zostać wprowadzone?
Na pewno kampania społeczna – zarówno dla ludzi, jak i lekarzy. Ginekolog musi umieć rozpoznać guza endometrialnego i wiedzieć, że powinien wysłać kobietę do specjalisty od endometriozy lub ośrodka specjalistycznego zajmującego się leczeniem tej choroby. Dwa lata temu zaproponowałam kampanię dwóm stacjom telewizyjnym i usłyszałam, że to jakaś rzadka choroba, więc po co to robić. Państwo polskie powinno wprowadzić fundusz na leczenie i diagnostykę endometriozy w Polsce. Problem polega na tym, że takiej operacji ginekolog nie może przeprowadzić samodzielnie. Jeżeli zmiany są w układzie moczowym, potrzebny jest urolog. Jeśli w płucach – pulmonolog. Mnie operowało trzech specjalistów, bo każdy organ podlegał komuś innemu. Dlatego te operacje są takie drogie. Polski rząd powinien wygospodarować fundusze na oddziały i ośrodki specjalistyczne. Dziewczyny robią zbiórki na operacje, które powinno zapewniać im państwo. Po to przecież płacą składki zdrowotne. Nie każda może sobie pozwolić na leczenie w prywatnym ośrodku, a nie ma leku na endometriozę. To całe życie walki z chorobą, w tym leczenie niepłodności, które w Polsce nie jest refundowane.

Co poczułaś, gdy dostałaś diagnozę?
Ogromny strach. Nie wiedziałam, co to jest. Gdy przeczytałam, że endometrioza to nieuleczalna choroba, która wpływa na moją płodność, poczułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Dlatego wróciłam na terapię. Kobiety, które dostają taką diagnozę, powinny mieć opiekę psychologiczną, ale wiadomo, jak to wygląda w Polsce. To kolejny zaniedbany problem. Jest też kwestia, o której niewiele się mówi przy jakichkolwiek ciężkich chorobach. Na początku wydawało mi się, że skoro jestem chora, to tylko ja potrzebuję wsparcia. Zupełnie nie dostrzegałam w tym mojego męża. A to ważne, bo nasi partnerzy też się boją. Nie wiedzą, jak się z nami obchodzić. Cierpią razem z nami. Dopiero jakiś czas później zdałam sobie sprawę, że ta choroba dotyka nie tylko mnie, ale także Piotra. To coś, przez co trzeba przejść razem. Ta choroba jest ciężka dla psychiki i często powiązana z depresją. Mnie bardzo pomogła społeczność Endowojowniczek, przez które zostałam bardzo czule przyjęta. Jesteśmy dla siebie ogromnym wsparciem.
Karolina Szymczak – polska i amerykańska aktorka. Na ekranie zadebiutowała u boku Dwayne’a „The Rock” Johnsona w filmie „Hercules” z 2014 roku. W Polsce pracowała z takimi reżyserami jak Jan Kidawa-Błoński, Patryk Vega, Michał Otłowski czy Michał Rogalski. W 2021 roku zagrała w filmie „Babilon” w reżyserii Damiena Chazelle’a, gdzie pojawiła się u boku Brada Pitta. W 2022 roku miała również okazję wystąpić w serialu „NCIS: Los Angeles”. Wcześniej pracowała jako modelka w Nowym Jorku, Los Angeles i Europie.